Polityka ministerstwa od kultury jest moim zdaniem zdeterminowana " gwizdem założycielskim " jaki rozległ się we Wrocławiu zaraz po sformowaniu rządu. Ręki przyłożył Krzysiu Mieszkowski, wtedy już polityk opozycyjnej partii, która w ramach dintojry z platformersami prowokowała czeskimi pornografami pana profesora. Pan premier szedł w te zadymki jak w dym, i potem dawał już tylko z górki... Cezary Morawski, Marek Mikos, Michał Gieleta to miały być kandydatury "centrowe", niekonfliktowe i do przyjęcia przez opozycję. Tyle, że jedynym wynikiem ich wyłaniania było powstanie Gildii i ogłoszenie bojkotu przez reżyserki i reżyserów; na posiedzeniu organizacyjnym we wrzasku, że "rząd rozpierdala kulturę" prym wiodła pani Monika, dziś zarabiająca bez mydła u tego samego pana Mareczka, nominata znienawidzonego przecież Glińskiego, co jej piszący mąż ogłasza jako ochronę substancji i zespołu, jakby targowiczanie u Katarzyny pletli inaczej. Czyli, ze stresu min
DZIENNIK o SPRAWACH, OSOBACH i SZTU(CZ)KACH: "Do źródeł płynie się zawsze pod prąd, z prądem płyną tylko śmieci"