Almodovara nigdy zbytnio nie adorowałem ani na kolana przed nim nie padałem, ale w " Bólu i blasku" podziwiam, podziwiam. Jak dojrzał, jak spoważniał i jak chce mu się skierować kamerę bezpardonowo na siebie... To także historia o starzejącym się mężczyźnie i budzącym się ponownie do życia artyście. Mimo deklaracji, że "miłość nie może nikogo uratować". Ale to przecież nieprawda. Reżyser robi coś, co w sztuce zawsze najbardziej się opłaca - opowiada o sobie, mając coś do powiedzenia. Rozumiem, że to historia trudnych związków jego i Banderasa, który tu empatycznie wspomina grając powściągliwie reżysera ze swym aktorem i "siostrą" heroiną... Wzruszająca historia. I jak delikatnie opowiedziana orientacja, zero "elgiebetienia". Tu chodzi o pamięć i emocje, a nie ideologię i politykę. Pięknie. Pięknie. Byłem na seansie, po którym tłum się kłębił na Tarantina. Jak charakterystycznie różmią się te kina. Wyszalałe skandale, dziś świadome, co jest...
DZIENNIK o SPRAWACH, OSOBACH i SZTU(CZ)KACH: "Do źródeł płynie się zawsze pod prąd, z prądem płyną tylko śmieci"