Jestem zdania, że dobra literatura to taka, w której odnajdujemy siebie, lub projekt własnego niezrealizowanego postępowania...
W młodości, pamiętam, na przykład przy lekturze Dostojewskiego, łapałem się na tym, że, o (!), ja też tak mam, ale nie umiałbym nazwać precyzyjnie tego, co on napisał, a przecież świetnie to wiem... Wiedziałem.
Czyli, literatura nie tyle odkrywa, co u t w i e r d z a - i w ten sposób pomaga żyć... Księga, gdy partneruje i nazywa marzenia (też rozwlekam i używam zdań podwójnie, potrójnie i więcej, złożonych) - jest wielka. Musi!
Franc-Josef, by się nie rozpaść w familijnym piekle (traktowałbym opisywaną rodzinę raczej jako metaforę kraju zamieszkania, a nie strukturę społecznego skąpstwa - ze stosunkami w znienawidzonym społeczeństwie, nie tylko przy demaskowanym stole; BRAK MIŁOŚCI, z czego się rozchrzania każda wspólnota, nie tylko ta, Murau'a - bo wtedy socjalizm Bernharda: rozpad metodą rewolucyjnego niszczenia wszystkiego, a nie naturalnej ewolucji, stawałby się nie do zniesienia) poucza ucznia, Gambettiego, na 633 stronach, o konieczności bezlitosnego, a jakże, s a m o s t a n o w i e n i a, UCIECZKI z miejsca zniewolenia konwenansem, lecz i ideologią narodowo-socjalistyczną - w postaci austriackiej czkawki po zakłamywanej historii (tłumaczonej tu nie najzgrabniej przez Sławę Lisiecką mającą kłopoty z szykiem zdania i podwójnymi zaprzeczeniami, które w istocie są potwierdzeniami)...
Thomas Bernhard nie wybacza! Pytanie, czy brak empatii to skaza na charakterze, czy psucie kompozycji winnej być kontrapunktowaną?
Wszak muzyka (ulubiona autora i narratora), bez tego się nie obejdzie, żeby była dobra...
Możemy więc spokojnie stwierdzić, że w rodzie ludzkim obcują ze sobą nie ludzie, ale wyłącznie świadectwa i tytuły, ludzie są w rodzinie ludzkiej, brutalnie mówiąc, nieistotni, ważne są tylko tytuły i świadectwa... Prawda? Jak w pysk! Ale czy odkrywcza?
Na pewno, z upodobaniem "kalając własne gniazdo", znajdował Thomas pożywkę dla swej mizantropii, co bywa obowiązkiem "człowieka duchowego", którego los, tak w czasach Molierowskiego Alcesta, jak i dzisiaj, jest nie do pozazdroszczenia...
Piętrowe zdania, którymi o tym opowiada (przyjaciel, Michał R., też nie potrafił skończyć, gdy go złość na świat rozpierała) bywają halucynogenne i "kręcą" samą FORMĄ, poza sensem, poza moralnością.
To się da polubić. Gorzej z - lewicowymi - apostrofami do socjalizmu (?), zresztą, zaprzeczanymi gloryfikowaniem "nic nie robienia", inaczej, pracą nad sobą, właściwą ulubionemu bohaterowi filozofującemu, więc konserwatyście, a nie aktywiście Marksa.
Rozumiem to jako moralny aksjomat w rozliczaniu faszyzmu; ciekaw byłbym, czy Bernhard, gdyby dożył, tak samo był krytyczny wobec kulturowego tego, co funduje nam neobolszewia?
W każdym razie, w wystawieniach, stanowi obrazoburczy materiał dla uprawiania "pedagogiki wstydu", oraz, wzmożonego przez aktualną władzę, donosicielstwa - i u nas, w zlewaczałym teatrze, trafia chyba na podatniejszy grunt, niż w Górnej Austrii.
Wymazujemy, wymazujemy, owszem, ale i na to miejsce indoktrynujemy: ideologizują nowi inżynierowie dusz [*] ("wnuczęta Aurory" - z moralizowania Herberta) powtórki z najpodlejszej historii, w której kłamstwo miało być "jutrzenką"...
Niech to będzie nauka - bez podpierania się Thomasem Bernhardem - że indywidualizm, a nie kolektywistyczne złudzenia, i krytyczny osąd rzeczywistości, w miejsce służalstwa i ślepej wiary w "dobrą zmianę" głoszoną przez przywódcę / naczelnika i jego spragnionych pretorian, to realniejsza obietnica sprawiedliwości.
Pisarz się przydaje jako krytyk tego, co jest, a nie wróżbita nadziei: w czasie proklamowania "plandemii" - ODBIERANIA WOLNOŚCI - warto, za nim, nie zgadzać się ze skurwysynami!
Antyautobiografia to twórczy pomysł - zapożyczony od wujka Georga przez Franca Jozefa Murau'a - na pokonanie w sobie Wolfzegg, "wymazywanego" na Piazza Minerva przez Autora, lecz także (str. 182) naszego guru [*], Lupę Krystiana, do urządzania polowań z "jeżdżenia do (na) Polski(ę)" - jakby prawdziwa poezja do niczego nikomu nie była potrzebna.
Brzydota bywa, niestety, nieśmiertelna...
„Dość tego!” – takie jest przesłanie protestu, jaki wystosowali do polskich władz wiodący niemieckojęzyczni tłumacze i promotorzy polskiej literatury. List protestacyjny jest wyrazem ich troski o stan Polski, która - jak piszą - „jeszcze kilka lat temu, jako lider postkomunistycznej transformacji, cieszyła się na świecie dużym uznaniem i poważaniem”. Dzisiaj jest postrzegana jako „chore dziecko” Europy – w sensie politycznym i przede wszystkim moralnym – i na najlepszej drodze do tego, by „w krótkim czasie zaprzepaścić zdobycze ćwierćwiecza i na trwałe uszkodzić swój wizerunek w wolnym świecie”.
OdpowiedzUsuń