Ostatnia opera w Teatrze Wielkim jest tak dobrze skrojona, że przywraca wiarę w imponderabilia. Inscenizując w sposób, który kumplowi Bogusławowi - z racji czekających go obowiązków - sprawo zdałem jako "akademicki", ma ewidentne powodzenie, daje frajdę widowni i pole do popisu wykonawcom. Niczego nie przekracza, tylko umie... To znaczy, dla jego wykonania trzeba umieć. Okazuje się, że ludzie to cenią, więc taki teatr się opłaca pod każdym względem i gustem. Wysocka (Boguś, ale jej nie angażuj, bo poza tym to komunistka) nie dziwaczyła na partyturze Pucciniego, tylko opowiedziała historię. Czepiłbym się wyświetlanych na Coloseum napisów, jakby mott dla protagonistów i nieprecyzyjnego odegrania wątku Angelottiego, który w II akcie powinien siedzieć w studni - na moment przed samobójstwem - a tymczasem na scenie karabinierzy (mamy lata 1970-te) aresztują statystę bardzo przypominającego przyjaciela Caravadossiego. Przeniesienie w czasie nie zgrzyta poza informacją o ...
DZIENNIK o SPRAWACH, OSOBACH i SZTU(CZ)KACH: "Do źródeł płynie się zawsze pod prąd, z prądem płyną tylko śmieci"