Ostatnia opera w Teatrze Wielkim jest tak dobrze skrojona, że przywraca wiarę w imponderabilia.
Inscenizując w sposób, który kumplowi Bogusławowi - z racji czekających go obowiązków - sprawo zdałem jako "akademicki", ma ewidentne powodzenie, daje frajdę widowni i pole do popisu wykonawcom.
Niczego nie przekracza, tylko umie... To znaczy, dla jego wykonania trzeba umieć.
Okazuje się, że ludzie to cenią, więc taki teatr się opłaca pod każdym względem i gustem.
Wysocka (Boguś, ale jej nie angażuj, bo poza tym to komunistka) nie dziwaczyła na partyturze Pucciniego, tylko opowiedziała historię.
Czepiłbym się wyświetlanych na Coloseum napisów, jakby mott dla protagonistów i nieprecyzyjnego odegrania wątku Angelottiego, który w II akcie powinien siedzieć w studni - na moment przed samobójstwem - a tymczasem na scenie karabinierzy (mamy lata 1970-te) aresztują statystę bardzo przypominającego przyjaciela Caravadossiego.
Przeniesienie w czasie nie zgrzyta poza informacją o triumfie Napoleona, ale tu można zawsze liczyć na warszawską publiczność. Reszta pasuje.
Zresztą, najważniejsza jest muzyka i wokal. Tu doskonały przede wszystkim u Gruzinki w roli tytułowej, ale i partnerzy trzymają poziom, szczególnie Scarpia. Co się tyczy także orkiestry.
Do pomysłów należy strzał z broni palnej, zamiast skoku z tarasu zamku św. Anioła wiernej, choć zazdrosnej (sopranistka nie gra niczego więcej, ale to wystarczy) Toski wynagrodzony symboliczną postacią - losu, przeznaczenia - która niczym autentyczny w architekturze miejsca anioł góruje nad wszystkim przepowiadając tragiczne zakończenie.
Bardzo dobry dzięki wykonaniu teatr.
Inscenizując w sposób, który kumplowi Bogusławowi - z racji czekających go obowiązków - sprawo zdałem jako "akademicki", ma ewidentne powodzenie, daje frajdę widowni i pole do popisu wykonawcom.
Niczego nie przekracza, tylko umie... To znaczy, dla jego wykonania trzeba umieć.
Okazuje się, że ludzie to cenią, więc taki teatr się opłaca pod każdym względem i gustem.
Wysocka (Boguś, ale jej nie angażuj, bo poza tym to komunistka) nie dziwaczyła na partyturze Pucciniego, tylko opowiedziała historię.
Czepiłbym się wyświetlanych na Coloseum napisów, jakby mott dla protagonistów i nieprecyzyjnego odegrania wątku Angelottiego, który w II akcie powinien siedzieć w studni - na moment przed samobójstwem - a tymczasem na scenie karabinierzy (mamy lata 1970-te) aresztują statystę bardzo przypominającego przyjaciela Caravadossiego.
Przeniesienie w czasie nie zgrzyta poza informacją o triumfie Napoleona, ale tu można zawsze liczyć na warszawską publiczność. Reszta pasuje.
Zresztą, najważniejsza jest muzyka i wokal. Tu doskonały przede wszystkim u Gruzinki w roli tytułowej, ale i partnerzy trzymają poziom, szczególnie Scarpia. Co się tyczy także orkiestry.
Do pomysłów należy strzał z broni palnej, zamiast skoku z tarasu zamku św. Anioła wiernej, choć zazdrosnej (sopranistka nie gra niczego więcej, ale to wystarczy) Toski wynagrodzony symboliczną postacią - losu, przeznaczenia - która niczym autentyczny w architekturze miejsca anioł góruje nad wszystkim przepowiadając tragiczne zakończenie.
Bardzo dobry dzięki wykonaniu teatr.
Komentarze
Prześlij komentarz