13 stycznia 2009 Dziesięć lat temu zmarł Jerzy Grotowski. Nie jestem pewien, czy nasz teatr wie, co się stało? Odszedł człowiek, który stał z boku, ale miał ambicję zmienienia wszystkiego: aktorstwa, szkolnictwa teatralnego, myślenia o duchowości człowieka, o jego rozwoju; teatralny mistrz, dla którego spektakl był tylko wehikułem, środkiem do celu, jakim jest indywiduum odkrywające siebie, wyzwalające się ze stereotypów zbiorowego zachowania, z przyzwyczajeń, lenistwa umysłowego i niesamodzielności intelektualnej. Mówił, jak żyć. Miał szacunek do pracy – do warsztatu, do doskonalenia się, do dyscypliny – sam dawał przykład. Uczył, jak nie grać, a nie, jak grać; jak się odkrywać (dłoń, serce…), a nie zakrywać, jak rozbrajać (myśli i uczynki…), a nie uzbrajać, jak zdejmować (maski, nadmiar form…), a nie zakładać. Jak szukać własnej drogi a niekoniecznie chodzić stadami – jak być sobą dla siebie i dla innych na najgłębszym, humanistycznym poziomie. Jak
DZIENNIK o SPRAWACH, OSOBACH i SZTU(CZ)KACH: "Do źródeł płynie się zawsze pod prąd, z prądem płyną tylko śmieci"