Przejdź do głównej zawartości

BUKOWSKI: Kłopoty to męska specjalność

Charles Bukowski

Kłopoty

to męska specjalność


przekład

Marek Fedyszak

(Noir Sur Blanc)


Kevin

Gwen

Bonnie

Vicki

Max

Tom

Henry


Bar… Ale nie żaden tam „bar świat” z Pilcha, tylko klasyczny brooklyński ćma-bar.

Współcześnie, rano i wieczorem, krążą wokół (stołu)

 


Przystosowanie (adaptacja) na scenę

Jacek K. Zembrzuski

Wigilia, 2022


Mężczyzna bez kobiety jest jak parowóz bez pary...

A. Czechow, Płatonow. Komedia w 4 aktach


Gdy spotkają się Niemcy lub Anglicy, to mówią o cenach na wełnę, o urodzaju, lub o swych sprawach osobistych; lecz - nie wiem czemu - kiedy spotkamy się my, Rosjanie, mówimy tylko o kobietach i materiach wzniosłych. To ustawiczne rozprawianie wytłumaczyć należy pewną obsesją erotyczną, lub też naszą feudalną psychiką, ponieważ jesteśmy idealistami. Pragniemy, aby istoty, które dają życie nam i naszym dzieciom, stały wyżej od nas, wyżej od wszystkiego; a koniec końców przekonujemy się, że kobiety bywają kłamliwe, drobiazgowe, puste, niesprawiedliwe, tępe, okrutne - słowem, nie tylko nie stoją wyżej, ale niewspółmiernie niżej od nas, mężczyzn.

Anton Czechow (Dzieła t. 8: Opowiadania i opowieści)


"Domonstroj" - kodeks prawno-obyczajowy: Jeżeli zobaczy mąż, że nie ma porządku u żony, niech umie żonie swojej udzielić nauki wszelkim słowem i uczyć ją. Jeżeli słucha i wedle tego czyni, należy ją miłować i okazywać łaskawość . A jeśli nie - wychłostać kańczugiem wedle winy; oćwiczyć zaś nie przy ludziach, lecz w samotności: pouczyć, rzec dobre słowo i pożałować. Jednakże za żadną winę nie bić ani po uchu, ani po oczach, nie uderzać pod serce kułakiem, ani szturchać kijem, bo mogą z tego wyniknąć takie nieszczęścia jak głuchota i ślepota. Dlatego uprzedź się: bić należy o s t r o ż n i e kańczugiem: rozważnie i boleśnie, ale straszno i zdrowo.

Literatura staroruska. Antologia


PROLOG


(Wszyscy chórem i na przemian, zgiełk, przekrzykiwanie i zamieszanie)

  • Chinaski! Chinaski… O rany!
  • Ale jaja…
  • Czytałem wszystkie twoje świntuszące książki, Bukowski.
  • Mogłabym ci dać kopa w dupę.
  • Te, Chinaski, staje ci jeszcze od święta?
  • Jesteś największym pisarzem na świecie!
  • Skąd bierzesz takie piękne kobitki?
  • Chinaski, nie wygłupiaj się, napij się z nami…
  • Zachowuj się jak w swoich książkach. Nie bądź zwykłym chujem!                                                                 GWEN: Więc to są twoi czytelnicy?                                                                                                  HENRY: Ogólnie rzecz biorąc właśnie tak.                                                                                                    KEVIN: Zadziwiają mnie ich twarze.                                                                                              BONNIE: Jakoś wyprane z radości i inicjatywy…                                                                                TOM: Tym biedakom strasznie czegoś brakuje.                                                                               HENRY: Coś we mnie drży, gdy na nich patrzę. Przez moment miałem nawet ochotę objąć i przytulić ich wszystkich.                                                                                                                                         VICKI: Pocieszyć jak jakiś Dostojewski.                                                                                               MAX: Ale zaraz zdałeś sobie sprawę, że to i dla ciebie i dla nich skończyłoby się tylko śmiesznością       i kolejnym upokorzeniem?                                                                                                                                 GWEN: Świat nie wiedzieć kiedy zabrnął za daleko w odmęty i odruchy dobroci, choćby najszczersze, nie mogły być już tak proste jak kiedyś.                                                                                                                                              HENRY: Musielibyśmy nad tym popracować… 

Sc. 1 (Nie byle jaki kac)


GWEN: To Bonnie!

KEVIN: Halo… Bonnie?

BONNIE: Nie śpisz?

KEVIN: Nie, nie…

BONNIE: Hej, delikaciku, wyglądasz mi na takiego, co to rozsiewa wokół siebie woń sztuki. Widać na kilometr, że przyszedłeś na świat, by tworzyć, tworzyć, tworzyć wiekopomne dzieła nienękany przez przyziemne troski, jak ból zęba, pieskie szczęście czy brak wiary we własne siły.

KEVIN: Mylisz mnie z kimś innym. Nie mam prezencji geniusza, raczej pomywacza w barze, a tamte typki zawsze mnie lekko wkurwiały.

BONNIE: Nie zwracaj na niego uwagi. Jego rzeczy są kurewsko dobre, Jest niezły...

GWEN: Ale, ale, tak przy okazji. Posłuchajcie… Kevin, Jeanjean powiedziała mi.

KEVIN: Co ci powiedziała?

BONNIE: Że zaciągnąłeś ją i Cathy do garderoby, zdjąłeś im majtki 

i wąchałeś im muszelki…

KEVIN: Bonie! Chwileczkę!

BONNIE: Ja ci dam chwileczkę! Tom jest naprawdę wściekły, grozi, że cię zabije. A ja myślę, że to okropne, wprost niewiarygodne! Moja mama uważa, że powinnam natychmiast zadzwonić do prawnika…

GWEN: O co chodzi?

KEVIN: O nic, Gwen.

GWEN: Chcecie drinka?

KEVIN: Nie sądzę bym mógł coś przełknąć.

GWEN: Kevin, co ci się stało?

KEVIN: Bonnie twierdzi, że zaciągnąłem gdzieś ich córeczki, zdjąłem im majtki i obwąchiwałem im muszelki.

GWEN: Och, daj spokój!

KEVIN: Tak powiedziała…

GWEN: A zrobiłeś to?

KEVIN: Boże, Gwen, przecież wiesz, że p i ł e m. Ostatnią rzeczą, jaką pamiętam jest to, że stałem na trawniku i patrzyłem w księżyc. Był ogromny. Nigdy nie widziałem większego.

GWEN: I nic poza tym?

KEVIN: Nie. To mało?

GWEN: Zawsze gdy chlejesz urywa ci się film. Dobrze wiesz o tym.

KEVIN: Jednak nie sądzę, żebym zrobił coś takiego dziewczynkom.

GWEN: Ośmio i dziesięcioletnie panienki bywają bardzo ładne…

Byłabym szczęśliwa, gdybyś rzeczywiście to zrobił!

KEVIN: Co takiego!? Co ty, u diabła, wygadujesz?

GWEN: Mówię poważnie. Może to stałoby się dla ciebie jakimś hamulcem. Dobrze byś się zastanowił, zanim znowu sięgnąłbyś po wódę. Może nawet zupełnie skończyłbyś z piciem? Ilekreć idziesz w tango musisz się zalać w kompletnego trupa. I wtedy zawsze robisz coś głupiego, choć dawniej robiłeś to tylko kobietom chętnym. Poczekaj, aż będziesz musiał spojrzeć w oczy ich rodzicom.

KEVIN: Gwen, przecież ja kocham obie te małe…

GWEN: Coś ty powiedział?!

KEVIN: O cholera, nieważne…

Dalej nie był w stanie wytrzymać. Usiadł, żeby się wysrać. To wydawało mu się takie bezpieczne w jego sytuacji… Spojrzał na swoje mętne odbicie w lustrze. To mogło się zdarzyć? …Czy tak wygląda człowiek molestujący dzieci? Odpowiedział sam sobie: wygląda jak każdy inny, dopóki mu się nie powie, że właśnie przestał być jak każdy, a jest inny. 

Podtarł się, spuścił wodę i umył ręce jak cywilizowany człowiek.

GWEN: A tak przy okazji: jak się miewa ta dupa wołowa, twój braciszek Willy?

KEVIN: Właśnie wylądował w okręgowym kiciu. Sra w gacie, że mu się dobiorą do tyłka.

GWEN: Naprawdę tak uważasz?

KEVIN: Naprawdę!

GWEN: Mam nadzieję, że się nie mylisz.

KEVIN: Rany boskie, miała naprawdę fantastyczne oczy. To faktycznie zwierciadło duszy. Niestety, ten szeroki uśmiech niweczył cały efekt.

Wyjrzałem przez okno łazienki i zobaczyłem, że na przeciwległej ścianie ktoś nabazgrał graffiti:

JEŚLI TOM LEARY NIE JEST BOGIEM

BÓG NIE ŻYJE.

MÓJ WŁASNY OJCIEC ZGINĄŁ W BRYGADZIE ABRAHAMA LINCOLNA

A DIABEŁ

MA

CIPĘ.

CHARLES LINDBERG BYŁ PEDZIEM! 

GWEN: Jajecznica?

KEVIN: Jajecznica.

GWEN: Jesteśmy dziesięć lat po ślubie, a ty zawsze odpowiadasz: „jajecznica”.

KEVIN: Jeszcze bardziej zdumiewające jest to, że ty zawsze o to pytasz.

GWEN: Kevin, jeżeli to się rozejdzie, wylecisz z pracy. Bank nie potrzebuje dyrektora oddziału, który molestuje dzieci.

KEVIN: Chyba nie.

GWEN: Musimy się spotkać z rodzinami, które są w to zaangażowane.

KEVIN: Mam wrażenie, że słucham kwestii z „Ojca chrzestnego”…

GWEN: Kevin, jesteś w poważnych tarapatach. Włóż swoją grzankę do opiekacza…

Jeanjean ma w sobie coś z kokietki. Wykapana matka. Cud, że to nie wydarzyło się wcześniej. Nie żebym twierdziła, że coś cię usprawiedliwia. Niektórzy mordercy też nie pamiętają, co zrobili, albo to wypierają.

KEVIN: To bardzo dziwne uczucie, gdy czegoś się nie pamięta. To tak, jakby się nigdy nie zdarzyło.

GWEN: Może bardzo poważnie wpłynąć na przyszłość obu dziewczynek.

KEVIN: Wiele rzeczy może na nią wpłynąć…

GWEN: Twoje zachowanie było destrukcyjne.

KEVIN: A może właśnie konstruktywne? Co? Na przykład, podobało im się…

GWEN: Nie mam zdania. Od czasu gdy wąchałeś moją muszelkę, minęło cholernie dużo czasu.

KEVIN: Zgadza się. Przygotuj się.

GWEN: Ja zawsze jestem gotowa na wszystko…

Dolać ci kawy?

KEVIN: Kevin nie był pewien, czy kocha Gwen, ale żyło mu się z nią bardzo wygodnie. Miała refleks. Dbała  

o drobiazgi, a właśnie drobiazgi doprowadzają mężczyznę do szału.

GWEN: Zrobiłam to. Obdzwoniłam wszystkich.

KEVIN: Co chcesz przez to powiedzieć?

GWEN: O pierwszej u Toma odbędzie się spotkanie. Tom, Bonnie, rodzice Bonnie oraz brat i siostra Toma…

KEVIN: Dzieci też?
GWEN: Nie.

KEVIN: Nie molestuję dzieci. Nigdy. A prawnik Bonnie?

GWEN: Jesteś wystraszony?

KEVIN: A ty byś nie była?
GWEN: Nie wiem. Nigdy nie wąchałam muszelki małej dziewczynce.

KEVIN: Czemu nie?

GWEN: Ponieważ nie jest to ani przyzwoite, ani cywilizowane.

KEVIN: A dokąd to doprowadziła nas ta nasza przyzwoita cywilizacja?

Na przykład mnie. Chałturzę pod barem. Wiesz przecież, że mam taki swój numer. Razem z Barneyem jesteśmy poprzebierani za pingwiny… on mówi jedną linijkę wiersza, ja drugą… i gra muzyka: zespół jazzowy.

GWEN: Ten skurwiel, twój kumpel, ma negatywny stosunek do życia. Nienawidzi ludzi. Gdybym była mężczyzną nauczyłabym go, aby błagał o litość. Nie trawię takich sukinsynów.

KEVIN: W taki właśnie sposób nadają dokładnie tacy jak Hitler.

GWEN: Kutas! Znam was, same kutasy…

KEVIN: Mam wrażenie, że cię to bawi. Chcesz, żebym prosił o wybaczenie?

GWEN: Czemu nie?

KEVIN: Lepiej pozwólmy im o tym zapomnieć.

GWEN: Wygodniaczek!

TOM: No! Cześć!

Musimy wszyscy zachować zimną krew i spokój. Jesteśmy poważnymi, ustosunkowanymi  ludźmi. Przecież możemy wszystko załatwić we własnym gronie. Zeszłej nocy chciałem Kevina po prostu zabić. Teraz chcę mu tylko pomóc.

Napijmy się czegoś?

KEVIN: Ciekawe jak macie zamiar w ogóle dowieść, że rzeczywiście zrobiłem coś tak złego?

TOM: Dla twojego dobra i dla dobra dzieci powinieneś pójść do psychologa. 

I opłacić terapię dla dziewczynek.

KEVIN: Dzięki…

GWEN: Nie do psychiatry?

TOM: Nie, do psychologa.

KEVIN: Dobrze, dobrze.

GWEN: Wszyscy dochowają tajemnicy… Dla twojego dobra!

TOM: Kevin, tak, dla twojego dobra, chcieliśmy się dowiedzieć tylko jednej jedynej rzeczy. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi, prawda. Przyjaźnimy się od zawsze. Interesuje mnie tylko jedna jedyna rzecz. Dlaczego ty tyle pijesz?

KEVIN: Nie wiem, psia krew, nie wiem! Pewnie najczęściej dlatego, że się nudzę. Jestem wolnym strzelcem 

i sympatycznym kolesiem.

Padł… Zbyt dużo go to kosztowało. Kobiety były silniejsze od mężczyzn, to fakt. Znały wszystkie chwyty. On nie znał żadnych.

Kevin wyszedł z sypialni, przeszedł przez salon i znalazł się za drzwiami, podszedł do windy i przycisnął guzik. Drzwi się przed nim otworzyły. Wkroczył. Winda zaczęła zjeżdżać. Obok stała drobna Azjatka. Czarne włosy. Czarna spódnica i biała bluzka, pończochy i buty na wysokich obcasach. Usta ledwie muśnięte szminką. 

To maleńkie ciało miało zdumiewający urok i seksowny tyłeczek. Kevin wcisnął wyłącznik awaryjny. Kobieta krzyknęła. Uderzył ją w twarz i chusteczką zatkał jej usta. Oplótł ją ramieniem w talii. Gdy rozorywała mu policzki paznokciami, sięgnął w dół i zadarł jej spódnicę. Spodobało mu się to… Bardzo, bardzo!

TOM (off): A wam, jak wam się podoba? Ponieważ jesteśmy artystami, a wszyscy lubią artystów...

KEVIN (j. w.): Nie! W każdym razie, ja nie...

 

Sc. 2 (Czytałeś Pirandella?, Oszukiwanie Marie, Hollywood)


HENRY: Wylądowaliśmy jako świat na przyczółku śmierci. Moja dusza puszcza pawia...

BONNIE: Kiedy wreszcie przestaniesz się tak cackać ze swoją duszą?

HENRY: Mam kryzys!

BONNIE: Nalej sobie wódki. Pisz opery. Rób w modnym gatunku zwanym Kino-Operą. Ścisła awangarda.

Twój lęk przed światem, to główne źródło twej siły. Nie wszyscy mogą być tacy cacy jak ty. 

Zresztą, twój ostatni scenariusz do "Śmiechu bestii" był niezły. Posłuchaj tylko siebie, to ci poprawi endorfiny.

(Czyta) 

"Lido Mamin był wielkim człowiekiem, niestety, jego kraj był nędzny i mały. Flirtował zarówno z lewicą, jak 

i z prawicą znaczniejszych krajów, handlując z jednymi i z drugimi, żeby zdobyć pieniądze, żywność i broń. Tak naprawdę Lido chciał rządzić światem. Kawał skurwysyna miał niebywałe poczucie humoru. Wierzył, że wszelkie życie, poza jego własnym, jest pozbawione wartości. W jego państwie natychmiast mordowano każdego, na kogo padł najlżejszy cień podejrzeń, a zwłoki wrzucano do rzeki. Spasione krokodyle nie były 

w stanie ich wszystkich skonsumować.

Mamin uwielbiał kino. Kazał filmować posiedzenia rady państwa. Członkowie marionetkowego rządu 

z drżeniem wpatrywali się w Ukochanego Przywódcę, który deklarował zasady swej polityki. Z twarzy nie schodził mu uśmiech odsłaniający żółte zęby. Chwile wolne od zabijania i wydawania wyroków śmierci spędzał na pieprzeniu. Miał przynajmniej z tuzin żon i więcej dzieci niż zdołał zapamiętać.

Zdawał sobie sprawę ze zgrozy jaką budził i wiedział, jak ją wykorzystać.

Miejcie dosyć rozumu, by mi się nie sprzeciwiać - mawiał. Macie zawsze robić, co wam każę, chciałbym, żeby to było jasne. Zrozumiano?

Później postanowił dokonać przeglądu wojsk lotniczych. Wprawdzie nie miał w ogóle żadnych samolotów, ale miał za to lotników i mundury.

Pierwszy lotnik z gracją przebiegł po pasie startowym i na jego końcu wykonał podskok, trzepocąc rękami. Za nim pojawił się następny... Oto są nasze wojska lotnicze. I każdy w to głęboko wierzył.

Choć pokaz mógł się państwu wydać nieco komiczny, posiada głębsze znaczenie - przemawiał Mamin. Na to, czego nie mamy jeszcze w rzeczywistości, jesteśmy już duchowo przygotowani. Nadejdzie dzień, gdy wszyscy doczekamy się realizacji. Do tego czasu nie zamierzamy tkwić w mrokach zwątpienia. Dziękuję państwu".

Fascynujące. Jak ty potrafisz portretować ludzi.

HENRY: Zgadza się. Lubię dziwnych ludzi. Dlatego właśnie jestem z tobą... 

Poniedziałkowe popołudnie w Los Angeles, to stan niebytu; w Los Angeles nawet piątkowy wieczór bywa niebytem. Wiecie jacy są ludzie, potrafią przyssać się do ciebie jak pijawki, nijak nie popuszczą.

Moja przyjaciółka dała mi na przykład do zrozumienia, że mam się od niej wynieść, z jej, nie powiem, przyjemnego i wygodnego domu, z podwórzem, żabkami, świerszczem za kominkiem i kotami i tak dalej…

W każdym razie wyprowadziłem się tak, jak człowiek w takich sytuacjach - z honorem, z odwagą, i z nadzieją.

Dałem ogłoszenie. Pisarz potrzebuje lokum, w którym odgłos maszyny do pisania jest bardziej pożądany niż śmiech z taśmy w serialu „Kocham Lucy”. 

Do stu dolców miesięcznie.

VICKI: Przeczytałam twoje ogłoszenie. No, no…

Uczę jogi.

HENRY: O!

VICKI: Tak. I medytacji!

HENRY: O?

VICKI: Jesteś pisarzem?

HENRY: Tak…

VICKI: A o czym piszesz, niech się dowiem?

HENRY: Och, Boże, nie wiem. Nie zabrzmi to najlepiej: chyba o… życiu.

VICKI: Brzmi nieźle. Czy jest w tym miejsce na seks?

HENRY: A czyż nie ma go w życiu?

VICKI: Czasami. Czasami nie.

HENRY: Rozumiem.

VICKI: Jak się zwiesz?

HENRY: Chinaski Henry.

VICKI: No cóż, mam dużą sypialnię, którą możesz wynająć za 100 $. Z osobnym wejściem.

HENRY: Brzmi nieźle.

VICKI: Czytałeś Pirandella?

HENRY: Czytałem.

VICKI: A Hermana Hessego?

HENRY: Tak, ale nie jestem homoseksualistą.

VICKI: Nienawidzisz pedałów?
HENRY: Nie, ale nie darzę ich miłością.

VICKI: A czarni?

HENRY: Co czarni?

VICKI: Co o nich myślisz?

HENRY: No… Są w porządku.

VICKI: Masz jakieś uprzedzenia?

HENRY: Wszyscy je mają.

VICKI: Jaki twoim zdaniem jest Bóg?

HENRY: Ma siwe włosy… włóknistą brodę… ale nie ma ptaszka.

VICKI: Co myślisz o miłości?

HENRY: Nie myślę o niej.

VICKI: Cwana z ciebie gapa. Podam ci swój adres. Odwiedź mnie.

Ale pamiętaj: utrzymywałam już pewnego kutasa. Najczęściej przy użyciu kart kredytowych. Więcej, no pasaran! Zapamiętaj! Ale, ale, naprawdę jesteś taki dobry jak mówią na mieście?

HENRY: Po prostu daję swoim bohaterom duszę. Tego się nie da zmierzyć w centymetrach.

VICKI: Rób minetę jak mężczyzna, albo znajdź sobie jakąś pracę.

HENRY: Kobieto, ja potrzebuję pomocy, a nie jakichś teorii.

VICKI: Jeśli nie zrozumiesz teorii, stale będziesz potrzebował pomocy… Reguła: kobieta rzadko odczepia się od jednej ofiary, nie mając pod ręką następnej.

HENRY: Tak, laleczko…

VICKI: Odpierdol się! 

I pisz… Bo wiesz: ja zaczynam przeczuwać swój wiersz na długo przedtem. Zbliża się do mnie niczym kot, 

po dywanie. Miękko, lecz nigdy nie z lekceważeniem. 

Trwa to siedem lub osiem dni. Staję się rozkosznie podniecona, to takie niezwykłe uczucie. Wiem, że on jest tuż tuż, i wtedy przychodzi i jest to proste, takie proste… Wspaniałość tworzenia wiersza jest tak majestatyczna, tak wzniosła! Zdziwiłbyś się…

HENRY: Też tak mam. To lepsze od pracy w myjni samochodowej.

VICKI: Wyimaginuj sobie, że czytałam twoją książkę. Piszesz w naprawdę przekonujący sposób. Jesteś bardzo sprośnie zepsuty, ale potrafisz oddziałać na uczucia.

HENRY: Masz rację. Nie jestem wielki, ale jestem inny.

VICKI: Ale jak, koleś, robisz minetę? To dopiero prawdziwa sztuka.

Jadłam dziś lunch w hotelu „Beverly Hills”. Miałam cały stolik dla siebie. Zamówiłam sałatkę i coś do picia. 

Był tam Dustin Hoffman i jacyś z Hollywood. Rozmawiałam z ludźmi siedzącymi w pobliżu. Uśmiechali się 

i potakiwali, całe stoliki uśmiechów i potakiwań, małe żółte twarze, jak żonkile. Kumasz? Mówiłam przez cały czas, a oni przez cały czas tylko się uśmiechali. Myśleli, że mają do czynienia z wariatką, a uśmiechanie się jest sposobem na to, żeby mnie spławić. Robili się coraz bardziej nerwowi. Rozumiesz?

HENRY: Oczywiście.

VICKI: Pomyślałam, że chciałbyś o tym posłuchać.

Ale, ale ty nie jesteś jednym z tych typów, prawda? Rozpalasz mnie do białości.

HENRY: Jakich typów?

VICKI: Sadystą, jednym z nich. Moja matka miała kiedyś straszne przeżycie…

HENRY: Uspokój się. Jestem nieszkodliwy.

VICKI: Czy myślisz teraz o swojej żonie?

HENRY: O co ci chodzi?

VICKI: No cóż, p o w i n i e n e ś myśleć o swojej żonie.

HENRY: Do diabła, czyżbyś proponowała mi pieprzenie się?

VICKI: Mógłbyś nie używać tego słowa.

HENRY: Wycofujesz się?

VICKI: Masz papierosa?

HENRY: Oczywiście…

Masz najpiękniejsze ciało, jakie dotąd widziałem.

VICKI: W to akurat nie wątpię.

HENRY: Czyli, nie wycofujesz się?

VICKI: Oczywiście, że nie... Och, będziesz moim dużym grubym Buddą! Pokaż mi co ma Budda…

HENRY: Wiesz, ty rzeczywiście masz klasę, ale pamiętaj, że ja także ją mam. Każde z nas wykazuje się na swój sposób. Ja zaszedłem wysoko w branży i nadal robię szmal na koniach. Nie wszyscy mają takie wyczucie.

Słuchaj, jeśli nie chcesz, nie musimy tego robić.

VICKI: Co ma Budda?

Oho, coś czuję…

HENRY: Ty pizdo!
VICKI: Proszę, nie lubię brzydkich słów. Bądź mi Buddą.

HENRY: Chciałbym possać ci cycki.

VICKI: Co taki mężczyzna jak ty robi potem?

HENRY: Kierując się własną rozbudzoną przyjemnością penetruje dalej. Za każdym razem inaczej.

VICKI: Co przez to rozumiesz?

HENRY: To, że czasami jest to trochę bardziej wulgarne od tego, na co ma się ochotę na wstępie. 

VICKI: A wiesz co?

HENRY: Co?

VICKI: Przypominasz mi kogoś…

HENRY: Co chcesz przez to powiedzieć?

VICKI: A to, że przysięga obiecanki-macanki, a potem w ciągu kilkudziesięciu sekund jest już flakiem i po wszystkim.

HENRY: Jeszcze się zdziwisz, kotku… Mogę cię oszołomić, moja Victorio?

VICKI: Przypuszczam, że masz swoje sposoby, Buddo. Choć nie wyglądasz zbyt atrakcyjnie.

HENRY: Będąc lepszym kochankiem niż mówcą.

VICKI: Tak trzymaj! Nie wyglądasz mi na pisarza.

HENRY: I jestem za to wdzięczny losowi. Szkoda, że nie znałaś mnie, gdy byłem młody. Wtedy to byłem twardy, ale dobry. Miałem talent. I nadal go mam, a jakże.

VICKI: Jezu Chryste! Daj spokój, Buddo, aż tak źle nie jest. Masz przecież żonę i mnóstwo wartościowych dzieł na koncie.

HENRY: Z wyjątkiem jednego. Ciebie…

Nie dostaniesz ani centa.

VICKI: Nie wyglądasz na faceta, który potrafi wszystko. Ja też nie mam zamiaru ci płacić.

HENRY: Podobało mu się to - świeże, radosne i świeże jak wiosna, nowe, dobre.

Zerżnie ją na pół… Miał ją, sukę. Poczuł jak się otwiera. Chcesz gry wstępnej, będziesz ją miała…

Musiał się wysikać… 

„Niezła z niej tygrysica; potrzebowała tylko mocnej ręki… 

Może można by znaleźć sposób, aby zostać z żoną, a ją mieć na boku?"

Gdy wrócił pokój był pusty. Viktoria zniknęła z kasą... 

W jego garderobie zostały tylko same wieszaki. 

Wtedy uświadomił sobie ze zdziwieniem, że wyparowały wszystkie rzeczy. Jego bielizna, koszula, spodnie, kluczyki do samochodu i portfel, gotówka, buty, skarpety - wszystko. 

Zajrzał pod łóżko. Pusto.

O, rzesz…

Po chwili zauważył opróżnioną w połowie butelkę whiskey. Nalał sobie i ujrzał dwa słowa nabazgrane różową szminką na lustrze: 

„Ż e g n a j  B u d d o”.

Wypił, odstawił i zobaczył w lustrze siebie - bardzo starego i bardzo steranego. Nie miał pojęcia, co robić…

Bo to zła kobieta była.


Sc. 3 (Modliszka, Przysługa dla Dona, Śmierć ojca, Przysiad białego psa, Pijacy międzymiastowi)


VICKI: Nie ma to jak Paryż, Paryż...

HENRY: No więc uważajcie, tylko uważajcie: pewnego razu mam pięć tysięcy do przodu, jestem panem świata, trzymam Przeznaczenie jak zapalniczkę w dłoni. Wiem wszystko. Jestem wszystkim. Nic nie jest w stanie mnie powstrzymać. I idę zobaczyć Taba Jonesa...

MAX: Co to za jeden?

HENRY: Nieważne. On śpiewa. Sala nabita. 

Przez niedopiętą koszulę wystają mu czarne kudły na piersi, całe mokre od potu, a wśród nich połyskuje wielki srebrny krzyżyk. Obcisłe gacie z przyprawionym fiutem. Chwyta jaja w garść i śpiewa jak potrafi dogodzić babom. Cały czas opowiada, co by to niby zrobił z kobietami, kiedy w rzeczywistości tylko marzy, by wsadzić jęzor w dupę drugiemu facetowi. Można się zrzygać od samego słuchania. W dodatku musieliśmy za to nieźle wybulić. Porządni ludzie mrą na ulicach z głodu, a tutaj ten bęcwał jest przedmiotem uwielbienia. Koszmar. Kobitki piszczą i są przekonane, że ten pajac to jest prawdziwy mężczyzna. 

Dzierlatka, która siedzi obok mnie, zaczyna jęczeć i wkłada sobie rękę do majtek. Proszę pani - pytam - czy pani coś zgubiła?

Wychodzi na to, że dołożyłem z własnej woli, by patrzeć na te rozlazłe dupsko. W życiu przeżyłem niejedno. Zdarzało mi się oberwać od policji za nic. No, powiedzmy, za nic, ale tu czuję się gorzej niż wtedy, gdy gliniarze pałowali mnie za niewinność. 

Debil. Skonam... Byłem skończony.. Dlaczego? Dlatego, że koniecznie musieliśmy, jak wszyscy, zobaczyć Taba Jonesa.

MAX: Mówisz jak pisarz...

Ja swoją przygodę znałem od dwóch czy trzech lat, a seksualnie od paru miesięcy. Właśnie się rozstaliśmy. 

Opowiadała, że rzuciła mnie, ponieważ jestem pijakiem.

HENRY: Ty też?

MAX: Prawdę powiedziawszy, to ja ją puściłem kantem dla mojej poprzedniej przyjaciółki. Ale nie przyjęła tego dobrze. Chciałem wyjaśnić jej, dlaczego musiałem odejść. W książkach nazywają to „łagodnym rozstaniem”, ale to było samo życie…

Chciałem być miłym facetem…

HENRY: Ty też?

GWEN: Czego u diabła chcesz?

MAX i HENRY: Chcemy ładnie rozstać się z Lucy.

GWEN: Jest w sypialni.

BONNIE: To ty, wróciłeś! Wiedziałam, że nie zostaniesz z tą suką.

HENRY: Chwileczkę, dziecinko. Przyszedłem wytłumaczyć, dlaczego cię opuściłem. Jestem miłym gościem…

MAX: Ja też!

HENRY: Pomyślałem, że to wyjaśnię.

BONNIE: Jesteś sukinsynem. To ty jesteś okropnym człowiekiem!

HENRY: Przecież wiedziałaś, że kocham Lucy.

MAX: Wiedziałaś o tym świetnie, gdy mieszkałem z tobą. Ona i ja rozumiemy się wyśmienicie. 

BONNIE: Wszyscy faceci są tacy sami. To dranie!

Twierdziliście, że ona was zabija!

MAX: To tylko teatr! Udawanie...

HENRY: Ludzie gadają: rozchodzą się i schodzą nieustannie. To normalne.

BONNIE: Przygarnęłam cię. Ocaliłam.

MAX: Wiem, ocaliłaś mnie dla Lilly.

BONNIE: Sukinsyny, nie potrafią docenić porządnej kobiety!

MAX: Nie powinnaś pić tego świństwa, to trucizna.

BONNIE: Zostańcie ze mną.

HENRY: Nie mogę tego zrobić, skarbie

MAX: I ja też…

BONNIE: Spójrz tylko na moje nogi. Mam nogi do samej podłogi. A piersi. Mam takie ładne piersi!

MAX i HENRY: Przykro nam, skarbie, musimy już iść.

HENRY: Oberwałem w nos.

MAX: Zgadnij? Ja też…

HENRY: Staraj się być miłym człowiekiem przy kobiecie, a oberwiesz!

MAX: To niemożliwe, abyśmy już byli kiedykolwiek miłymi facetami z kobitami.

GWEN: Słuchaj… Chcę poznać twego przyjaciela, jak mu tam, Dona.

KEVIN: No cóż, niech będzie.

GWEN: Dzięki.

KEVIN: Don był malarzem, sporo lat młodszym ode mnie.

VICKI: Och, chodzi o to, że on jest po prostu wspaniały! Jesteś po prostu wspaniały!

Czy właśnie wyszedłeś spod prysznica?

TOM: Jakąś godzinkę temu…

VICKI: Masz takie urocze loczki. Jesteś wspaniały!

HENRY: Jak ci idzie malowanie - zapytałem…

TOM: Sam nie wiem. Mój styl zaczyna mnie nużyć. Chyba muszę przejść w inny obszar wyobraźni.

VICKI: Wspaniale, wspaniale… Czy to twoje obrazy?

TOM: Owszem.

VICKI: Są cudowne!

Strasznie mi się podobają te twoje rybki! Skąd je nałowiłeś?

TOM: Kupiłem.

VICKI: Tylko spójrzcie na tę pomarańczową. Strasznie mi się podoba! Strasznie…

TOM: Owszem.

VICKI: Czy one się zjadają?

TOM: Czasem.

VICKI: Jesteś wspaniały!

HENRY: Za szybko pijesz.

VICKI: I kto to mówi?

MAX: A jak ci się żyje? Zaliczyłeś ostatnio jakieś niezłe dupy?

HENRY: Ostatnio marnie mi się wiodło.

MAX: Nie trać wiary.

HENRY: Bardzo na nią liczę. To znaczy na cztery litery.

BONNIE: Mój Boże, jest mi niedobrze.

TOM: Zamknij oczy i wyobraź sobie, że nas tu w ogóle nie ma.

VICKI: Szczęść Boże!

HENRY: Dobrze się czujesz?

MAX: Dobrze, a ty?

KEVIN: Doskonale.

HENRY: Mam zamiar przeprowadzić się do Beverly Hills.

GWEN: Brzmi wspaniale.

Masz jakieś wieści od…

MAX: Właśnie obciągnęła mi druta.

HENRY: Jak było?

KEVIN: Nie mogłem dojść.

TOM: Przykro mi.

BONNIE: To nie twoja wina.

HENRY: Mam nadzieję…

VICKI: Dobra, bądźmy w kontakcie.

MAX: Jasne!

HENRY: Upijam się na moich własnych wieczorach autorskich. Swoich utworów także nie mogę znieść.

„Posklejane miłosierdziem, tym właśnie jesteśmy: posklejanym miłosierdziem, posklejanym, posklejanym, posklejanym miłosierdziem”…

Oklaski!

„Taczki i kaczki oraz dzień powszedni

fermentują w mojej czaszce - jak gdyby nigdy nic

w najbardziej bezlitosny sposób,

w najbardziej bezlitosny sposób.

A ja nic.

Kołysząc się idę przez światło i mrok…”

VICKI: Tu muszę się z nim zgodzić.

BONNIE: Proszę cię, bądź cicho.

TOM: Panie i panowie, dzisiaj w barze gościmy poetę Henryego Chinaskiego…

Chinaski t o o… pseudo niejakiego Bukowskiego! 

Wziął sobie to imię, by cierpieć za miliony i zarabiać katusze…

WSZYSCY: Moczymorda! Skurwiel! Chujek!

HENRY: Znali mnie.

KEVIN: Kontynuuj, miszczu!

VICKI: To piękne, ale o czym on mówi?
MAX: O robieniu minety, jak zawsze… Nie przejmuj się!

BONNIE: Tak myślałam, to piękne…

GWEN: Mam nadzieję, że chociaż minetę robi lepiej niż pisze.

HENRY: „Żal… 

Chryste, mój żal, to czczy szal,

i amerykańska flaga na wietrze”….

VICKI: Spójrzcie, tylko spójrzcie, ileż on musiał wycierpieć… American Poet!

BONNIE: Piękne!

HENRY: „… trzynastka Murzyna, a kuzyn kuzyna,

na oszalałej skórze, co robi? Dyma”.

VICKI: Ale o czym on mówi?

MAX: Mówi, że kombinuje jakby tu zabrać się do zrobienia ci minety.

HENRY: „Udław się, Kolombino,

skąpana cała we łzach, mamin córko, 

a wy, martwe rumaki mej duszy

powitajcie swe natręctwo

z szacunkiem,

i jękiem,

bo się może skończyć źle”.

KEVIN: W zasadzie mówi tylko, że nocą nie może zasnąć. Powinien znaleźć jakąś dobrze płatną pracę…

VICKI: Twierdzi, że powinien znaleźć pracę?

HENRY: Nie, to ja tak twierdzę!

Bardzo wam dziękuję za obecność.

BONNIE: Recytuje z takim przejęciem, i oczywiście przekonaniem.

GWEN: Owszem, ma donośny głos. I dykcję!

HENRY: Co myślisz o jego utworach?

WSZYSCY: Myślę… że są szczere.

BONNIE: „Drogi Panie Bukowski!

Dostałam pański adres od tej, do której pisywał pan sprośne listy w Paryżu przed wielu laty. Ona ciągle mieszka w LA i wciąż pisze te swoje dzikie, prorocze, anielskie i szalone wiersze. Mieszkam obecnie w San Francisco i z wielką chęcią bym pan odwiedziła. Proszę mnie poinformować, jaki termin by panu pasował. Pozdrowienia, D.

MAX: Mówią, że wychodzisz z podziemia, że stajesz się częścią establishmentu. Co o tym sądzić?

KEVIN: Nic a nic.

VICKI: Pocałuj mnie. Nie stój tak bezczynnie.

HENRY: Powiodło mi się.

Dobra, to gdzie jest sypialnia?

GWEN: Dlaczego pytasz?

MAX: Dlaczego pytam? Dlatego, że tam właśnie będziemy to robić, robić, robić!

VICKI: Robić co?

HENRY: Pieprzyć się, oczywiście!

BONNIE: Wynoś się!

WSZYSCY: Słuchaj, czy ty w ogóle wiesz, kim ja jestem?

GWEN: Wiem!

HENRY: Jestem poetą.

Czy ty nigdy nie bywasz, jakby to powiedzieć, napalona?

VICKI: Jasne, że bywam.

KEVIN: I co?

VICKI: Onanizuję się.

HENRY: Szanowna pani, to zbrodnia przeciwko naturze i, co ważniejsze, przeciwko mnie.

Wtedy zasiadła do fortepianu. Słońce chyliło się ku zachodowi. Zaczęła grać Chopina. Robiła to lepiej niż kiedykolwiek… A jednak!

VICKI: Na litość boską, ale ja cię przecież kocham… A ty twierdzisz, że pięć tysięcy kobiet chce się z tobą przespać. Gdzie w tym całym zgiełku jest miejsce dla mnie?

HENRY: Będziesz jadła, spała, pieprzyła się, ubierała, rozbierała, włóczyła się i narzekała?

BONNIE i VICKI i GWEN: Potrzebuję poczucia bezpieczeństwa!

KEVIN: I nawet pogrzeb mojego ojca nie wzbudził we mnie większych potrzeb.

A moje kobiety zwykle zaczynały grać nokturny Chopina, gdy zachodziło słońce…

„Raz, dwa, trzy, kochaj mnie i ty.

Och, mam w sobie eskadry

bólu

bataliony, armie

bólu

kontynenty bólu

ha, ha, ha,

oraz

mam ciebie, Henry!"

HENRY: Cześć, Kevin.

KEVIN: Twój ojciec i ja bardzo się zaprzyjaźniliśmy, wiesz. Sporo rozmawialiśmy o tobie.

HENRY: Nie lubiłem tego mojego starego.

KEVIN: Twój ojciec cię kochał, Henry. Miał nadzieję, że ożenisz się z Ritą, moją córką…

Chodzi teraz z przemiłym facetem, ale on jej nie rajcuje. Mam wrażenie, że ona pragnie tylko pozerów: na przykład chowa swoje dziecko w szafie, gdy on przychodzi.

VICKI: Nie! Nie! Nie! On nie mógł umrzeć!

KEVIN: To była przyjaciółka twojego ojca…

HENRY: Niezła laska.

VICKI: Jesteś bardzo podobny do swego ja. Jesteś nim! Wykapany...

HENRY: O, nie, nie. Jestem młodszy i sympatyczniejszy…

Mój członek zaczynał twardnieć.

VICKI: Muszę porozmawiać z jego synem.

HENRY: Wszystko jest okey.

VIKI: Ma pan coś na przeciwko?

HENRY: Okey. Możesz wziąć z jego rzeczy, co tylko chcesz…

VICKI: Och, nosisz jego szlafrok! On po prostu go uwielbiał. Dałam mu go zresztą na gwiazdkę. Powiedział, że będzie chodził w nim chodził i chodził dookoła domu, aby wszyscy sąsiedzi mogli go podziwiać.

HENRY: I chodził?

VICKI: Nic.

HENRY: Teraz należy do mnie.

Jak długo go znałaś?

VIKI: W ogóle.

HENRY: I nie odkryłaś niczego?

VICKI: Czego?

HENRY: Że był ignorantem. Okrutnym. Patriotycznym. Pazernym na pieniądze. Kłamcą. Tchórzem. Oszustem.

Wyglądasz na inteligentną kobietę.

VICKI: Kochałam, twojego ojca, Henry.

HENRY: Masz piękne nogi, Vicki.

VICKI: Dziękuję.

HENRY: Seksowne.

VICKI: Twój ojciec często opowiadał o Tobie.

HENRY: Tak?

VICKI: Twierdził, że brak ci ambicji.

HENRY: Miał rację.

VIKI: Naprawdę?

HENRY: Moją jedyną ambicją jest nie być niczym i nikim. Mam, wrażenie, że to najrozsądniejsze.

VICKI: Dziwny jesteś.

HENRY: Nie, to mój ojciec był dziwny. Pozwól, że ci doleję…

VICKI: Mówił, że jesteś pijakiem.

HENRY: A widzisz, coś jednak osiągnąłem.

VICKI: Jesteś do niego podobny.

HENRY: To tylko powierzchowne. On lubił jajka na miękko, a ja lubię na twardo. On lubił towarzystwo, a ja samotność. On lubił spać w nocy, a ja w dzień. On lubił psy, a ja ciągnąłem je za uszy i wtykałem im zapałki do tyłka. On lubił swoją pracę, a ja podupczyć…

Chwyciłem ją i przejechałem paluchem po szparce między pośladkami.

VICKI: On całował mnie delikatniej...

HENRY: Kurwa rzesz jego mać! Matka była w grobie zaledwie miesiąc, a ten chuj już lizał twoje sutki i używał twojego papieru toaletowego.

VICKI: Kochał mnie.

HENRY: Bzdura. Strach przed samotnością zaprowadził go do twojej pochwy.

VICKI: Twierdził, że jesteś zgorzkniałym młodym człowiekiem.

HENRY: A jakże…

Podciągnąłem jej sukienkę i zacząłem całować po nogach. Gdy dotarłem gdzie trzeba rozchyliła przede mną nogi. Ugryzłem ją. Podskoczyła i puściła wiatry.

VICKI: Och, przepraszam.

HENRY: Nie szkodzi!

GWEN: Och, Henry, ty ją naprawdę rżniesz!

HENRY: Tak?

BONNIE: Słuchaj, jesteś mi coś winien…

KEVIN: Jesteś pijana, ale dobra, mów.

BONNIE: No cóż, wyobraź sobie, że zgłodniałam i wybrałam się na pizzę.

KEVIN: Naprawdę?

BONNIE: Masz coś przeciwko pizzy?

KEVIN: To świństwo.

BONNE: Och, ty wiesz, co jest dobre. W każdym razie powiedziałam - „dajcie mi najlepszą”. Usiadłam. Kelner przyniósł pizzę i powiedział, że płacę 18 dolarów. Odparłam, że nie mam tyle. Roześmiał się tylko i poszedł, 

a ja zaczęłam szamać.

KEVIN: Jak się miewają twoje aktywistki, femino-kumpele?

BONNIE: Zastanawiałam się, jak za nią zapłacę. Potem zaschło mi w gardle i musiałam się napić, więc podeszłam do baru i zamówiłam piwo. Puszczali country-and-western. Ty nie lubisz muzyki country, prawda?

KEVIN: To pizzy nie lubię.

BONNIE: W każdym razie poczęstowałam swoją pizzą wysokiego Teksańczyka, a on postawił mi piwo. Tańczyliśmy. Był dobrym tancerzem.

KEVIN: No i?

BONNIE: Psiakrew - powiedziałam - chodźmy do jakiegoś motelu, ale on nalegał, by pojechać do niego.

KEVIN: Była tam jego żona?

BONNIE: NIe, jego żona siedziała w więzieniu. Zastrzeliła jedną z ich córek, siedemnastoletnią, bo nie wracała do domu przed zmrokiem.

KEVIN: Rozumiem, rozumiem...

BONNiE: No cóż, została mu jeszcze jedna córka. Miała 16 lat i on mi ją elegancko przedstawił. A potem poszliśmy do sypialni.

KEVIN: Oszczędź mi szczegółów.

BONNIE: Jedliśmy hamburgery. No cóż, nie da się ukryć, miał naprawdę duży interes. Był jednak pewien problem…

KEVIN: Za dużo alkoholu?

BONNIE: Chodziło o to, że on podniecał się dopiero, gdy jego córka wchodziła do nas do pokoju, lub robiła raban w toalecie. Na każdą oznakę jej obecności naprawdę się napalał…

KEVIN: Naprawdę?

BONNIE: A rano mi powiedział, że jeśli chcę to mam tu dom na całe życie. Szafa pełna książek: Charles Bukowski, Pearl S. Buck, Agata Christie, Szekspir, Proust, Hemingway, klasycy Harvardu, setki książek kucharskich i Biblia.

KEVIN: Naprawdę?

BONNIE: To wszystko, co chciałam ci powiedzieć. Żegnam! 

GWEN: Wy tu gadu-gadu, a my wymarzyliśmy coś naprawdę zdumiewającego! Odwiedził mnie ten czarnoskóry chłopiec. Jest piękny! Jest ładniejszy od ciebie…

HENRY: Oczywiście. Nie dziw się.

GWEN: Tak bardzo mnie podniecił! Za chwilę oszaleję!

HENRY: Rozumiem.

GWEN: Nie masz nic przeciwko temu?

HENRY: A skąd?

GWEN: Wiesz jak spędziliśmy przedpołudnie?

HENRY: Zaraz mi opowiesz…

GWEN: Czytając twoje wiersze!

HENRY: Doprawdy?

GWEN: I wiesz, co on powiedział?

HENRY: Zaraz się dowiem…

GWEN: Powiedział, że twoje wiersze są ś w i e t n e !

HENRY: To dobrze…

GWEN: Słuchaj, on mnie bardzo podniecił. Nie wiem jak się z tym uporać. Zaradzisz?

HENRY: Gwen, ja pracuję… Mam natchnienie.

GWEN: Co myślisz o współczesnej literaturze? Słuchaj, ale nie masz nic przeciwko czarnym?

HENRY: Nie. Literatura mało mnie obchodzi. Nią zarabiam na życie.

GWEN: Tak też myślałam. Znam tego chłopaka od dziesięciu lat. Pracował dla mnie, gdy byłam bogata.

HENRY: To znaczy, gdy byłaś jeszcze ze swym bogatym bardzo mężem.

GWEN: Podoba mi się sposób w jaki piszesz. Potrafisz sporo opowiedzieć, bez fantazjowania. NIe wykluczone, że talent to właśnie umiejętność wyrażania głębokiej myśli w prosty sposób. 

HENRY: Czyje to?

GWEN: Powtarzam tylko moje własne słowa.

HENRY: Muszę to zapisać…

GWEN: Słyszałam, że wreszcie postanowili wydrukować twoje wiersze?

HENRY: Chcesz przez to powiedzieć, że może nie jestem takim okropnym typem?

GWEN: Postanawiam zignorować głos zdrowego rozsądku. Twoje zdrowie! 

Koniecznie musimy zobaczyć się później. O wpół do dziesiątej jest w TV Ibsen. Pa!

HENRY: Dam ci znać…

I jak tu nie pisać prozą?

Może i jestem sukinsynem, ale przynajmniej można ze mną porozmawiać - na przykład w barze...

Inni poeci zawsze stroszą piórka i zgrywają się na dupków.

"To największy poeta na świecie" - słyszałem zewsząd...

Największy ż y j ą c y poeta na świecie - dodawałem..."

O! Cześć, chłopie! Człowieku, jesteś ciągle pięknym starym kocurem. Nie potrafię o tobie zapomnieć.

MAX: Daj spokój, chłopcze, kocury wyszły z mody. Teraz modne są psy.

HENRY: Mam przeczucie, że potrzebna ci pomoc, stary…

MAX: Jak zawsze, chłopcze, jak zawsze. Dziwki i policja, dziwki i policja.

Brakuje mi dupy, co dla mnie jest jak brak miłości. Nie potrafię tego oddzielić. Zawsze tak miałem.

HENRY: Żaden z nas tego nigdy nie potrafił, staruszku. W tym problem, w tym problem. Wszyscy potrzebujemy ich pomocy.

MAX: Owszem.

HENRY: To kokaina, uważaj, kokaina…

MAX: Aha. Jak śnieg! W sam raz na Boże Narodzenie…

HENRY: Boże, chyba już nigdy w życiu nie będę nudził się z kobietami.


KONIEC



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Monia w Waginecie

Zwalniają? Znaczy będą przyjmować! Lejzorek Rosztwaniec                                                                                    Aferka ze Strzępka(mi) w Dramatycznym Teatrze w PKiN im. Józefa Stalina jest symptomatyczna dla naszego, przesiąkniętego obłudą i hipokryzją, teatralnego zamtuza. Zgodnie z modą i "tryndami" rządzi nimi w większości lewica, czysta jak Wisła przez nich gównem zaśmierdziała, a w tingel-tanglach, poziomem, na łopatkach ledwo, ledwo intelektualnie rzężąca... A przecież do przejęcia tej zasłużonej sceny potrzebna była "konkursowa" u s t a w k a, w której Monika Strzempka, za pośrednictwem Gazety Wyborczej zagrała va banque  poskarżywszy się na warunki, które ją - n i g d y nie kierującą instytucją artystyczną - autowały, co natychmiast, choć przed przesłuchaniami , spotkało się z publiczną deklaracją jurora-władzuchny: "pani Moniko, pani się nie martwi - pomyślimy..." Reszta była już nie tyle milczeniem, co politycznym zamac

gówno-burza w Pałacu im. Stalina

Niejaka Szpila rujnuje publicznie wizerunek Moni i tylko potwierdza znaną prawdę, że                                 r e w o l u c j a  p o ż e r a  w ł a s n e  d z i e c i  *                                                                                                          "Ogrom cierpienia psychicznego i emocjonalnego, którego doznał zespół aktorski w ostatnim czasie, jest tak dewastujący, że nie umiałabym oglądać tego spektaklu, zapominając o tym, co widziałam i przeżywałam wraz z zespołem przez ostatnie dni, uczestnicząc w próbach w teatrze. Odcinam się od rewolucji głoszonej przez Monikę Strzępkę powołującą się na mój tekst, bo w jej wydaniu ów Heksowy przewrót jest fejkiem. Tak jak cała głoszona przez nią rewolucja ".   Ustawka w T. Dramatycznym  kompromituje się zanim zaczęła na dobre zarabiać (Strzępka, co miesiąc 18,5 tyś). Mobbing, ideologiczny szantaż, wulgarność i zastraszanie aktorów to się okazał  p r a w d z i w y program ustawionej na posadę lewackiej

elyty stołeczne

Jacek Zembrzuski Administrator       Lis przed chwilą usunął film który udostępnił od Andrzeja Seweryna; dlaczego trzeba przypierdolić faszyście Kaczyńskiemu , Orbanowi  https://t.co/LYgsMXJZ9Z   pic.twitter.com/LYgsMXJZ9Z   https://twitter.com/ZaPLMun.../status/1664756736215904256... https://platform.twitter.com/widgets.js TWITTER.COM   ochujał ten kodziawerski b ł a z e n e k, kiedyś aktor