Owszem, poprzez humor można dotykać absurdu, lecz trzeba znać miarę i mieć gust lepszy.
W Teatrze Narodowym robił dowcipnie Kafkę Hanuszkiewicz, ale to trzeba było umieć, i czas wtedy sprzyjał aluzyjnej parodii, a dziś mi demonstrują tylko, że wszystko (im) dozwolono.
Reżyser tym razem oszczędza na "post-teatrze", za to nie potrafi skonstruować akcji, więc dziwaczy.
Za to niewyżyty aktor reżyserując pobekuje i jęczy zza sceny a la Krystian, i tylko przydupasów para na widowni reaguje rżąc po pachy, bo publika ziewa i nul - jak grochem o ścianę.
Świetna aktorka też gra n i c i w niczym!
Tragiczny los jednostki, dramat egzystencjalny, bezradność obywatela wobec władzy - a gdzie tam: na scenie narodowej błaznują sobie bez miary! Wieloznaczność paraboli jest spłaszczona do kabaretowego wygłupu, a że w sposób widoczny nie wiedzą, o czym to jest, więc sobie nie żałują - od kulisy do kulisy.
Świat K. to labirynt-instytucja, z którego nie ma dobrego wyjścia.
W kafkowskim świecie decydują akta - są platońskimi ideami: dotyczą autentycznej rzeczywistości, podczas gdy istnienie człowieka jest jedynie odbiciem złudzenia.
Kafka pokazuje, że władza wytwarza własną teologię wszędzie tam, gdzie deifikuje samą siebie, i wszędzie tam, gdzie zachowuje się jak Bóg, decydując o życiu i śmierci. W tej pseudoteologicznej rzeczywistości kara poszukuje winy i ukarany prosi, by uznać go winnym... To technika (samo)obwiniania, w państwach totalitarnych świetnie znana. Dlatego, nie ma się z czego śmiać. Śmiech u Kafki zawsze jest podszyty g r o z ą; tego reżyser nie pojmuje.
Dawno już nie widziałem takiego "ratuj się kto może" i solowych popisów. Ani w tym sensu, ani wdzięku, tylko łupu-cupu...
Po deskach naznaczonych inteligencją Grzegorzewskiego i maestrią profesora Jarockiego depce bezradność ratująca się komikowaniem.
I nadawaniem na rządzącą partię...
"Jakie mogą być możliwości współczesnego człowieka w świecie, w którym uwarunkowania zewnętrzne ciążą i krępują do tego stopnia, że wewnętrzne motywacje przestały już ważyć na szali?". Kafka nie rozważa motywów ludzkiego działania; chciałoby się powiedzieć, że z egzystencji została mu sama forma "przystosowawcza". Jakiż to materiał dla myślącego teatru.
I nic z tego u Pawła Miśkiewicza!
Kończą (nieskończoną powieść) po niemiecku, więc nie zrozumiałem, ale za przeniewierstwo Maxa Broda (?) nie dałbym szeląga w tym, co Englert ze swym zdolnym inaczej ulubieńcem prezentują w teatrze; zamiast świecić przykładem kroją kasę.
To prawdziwy "guz" na umyśle dyrektora (odkłania się tylko możnym) - znakomicie ostatnio reżyserującemu - produkować taki kit niezdolnym bufonem; ba, nie pierwszym, ale, miejmy nadzieję, ostatnim.
Komentarze
Prześlij komentarz