
Dlatego z teatrem należy się pożegnać. Jego wznowienie będzie miało szansę nastąpić dopiero po upadku PiS-u, a to może chwilę potrwać.
Teatr zamknęła nie "pandemia", tylko idiotyczna polityka nie radzenia sobie z kryzysem.
Po "wypłaszczeniu" strachu zostanie nam spalona ziemia BRAKU: funduszy iBiorąc pod uwagę wcześniejsze permanentne obniżanie poziomu artystycznego i ideologizowanie przekazu, skłonny jestem stwierdzić fakt, że nie ma czego żałować...
Przewiduję, że przyzwyczaimy się do siedzenia przed ekranami w kapciach, oglądając surogaty przedstawień w postaci "streamingów", które są gorsze nawet od teatru telewizji - bo filmowane tylko od przodu - nieporównywalne z żywym odbiorem, zmontowane przez realizatora dokonującego wyboru tego, co widać za nas.
Zmiana systemu politycznego przeniesie się na przedstawienia: a dios demokratyczny wolny wybór - zasiadający w montażowni wie lepiej...
Rządzący fundują nam na nasz koszt świat z Orwella: kłamstwo, kontrolę i donosicielstwo!
Ale skoro już sam spocząłem i się gapię, nie mogę nie zauważyć, że ostatnie teatralne przeboje (nie obejrzane na żywca) nie takie znowu zdatne.
Lubię taki teatr, jak w "Fedrze" u Wiśniewskiego, ale, co poradzę, że znam sztukę... A tu reżyserskie pomysły gonią w piętkę.
Poskreślał motywacje: zaczyna od za szybko egzemplifikowanej kulminacji w postaci wyznania miłości do Hipolita - bez przygotowania, jako "urwanie się z choinki". W dramacie klasycznym nie ma co tak pędzić, jak w telewizji (ale to przecież transmisja oryginału scenicznego), bo trzeba posłuchać, co autor ma do powiedzenia o powodach - do czego intrygę prowadzi. Nie z pieca na nieumotywowany łeb, galopkiem.
Rozumiem, że Figura zachwyca wielbicieli jej cyca, bo tu coś gra - charczy z gardła, a nie z przepony, zdartym od papierosów, lub wódy, wódy (?) głosem nie postawionym. Owszem, polemizuje z własnym wizerunkiem, ale, żeby to aktorstwo miało skalę - to nie.
Enon(a) z zarostem i na szpilkach mógł się zrodzić tylko w wątpiach reżysera nie tylko myślącego inaczej; gender niczego do interpretacji nie wnosi. A blaszaną dekorację widziałem już u Hanuszkiewicza.
Rozczarował mnie też Grossman u Opryńskiego. To nie tej klasy literatura, co np. "Inny świat", przecież też zrealizowany przez Janusza znakomicie kiedyś w Provisorium. Herling nie miał złudzeń, co do systemu, a ruski wierzy w błędy i wypaczenia... Zamiast psychologii postaci funduje relację.
Opryński rozebrawszy Borowską pokazał jej pulchność i krągłości, co w monologu o głodzie na Ukrainie (kanibalizmie i żywieniu się własnym mięsem) jest po prostu śmieszne.
Za to trafiony jest pomysł z neonem "mięso"... U Sołżenicyna jest relacja o dużej ilości bud z napisem "miaso" na ulicach stalinowskiej Moskwy; dopiero na Łubiance, narrator zorientował się, że wożono nimi ludzi!
Puszczają, puszczają i nic: teatru z tego nie ma! Za wielu cwaniaków zarabia na tej ściemie "pandemii", by miała swój koniec i byśmy mięli doczekać odblokowania oszukańczej schizofrenii. Nic z naszych rozrywek nie będzie!
Jeśliby do tego, co nas dotyka mieszać sankcję metafizyczną (ja jestem skłonny uznać epidemię za wynik nienawistnej żądzy i pazerności człowieka), to współczesny teatr spotyka jak najbardziej zasłużona przygoda: ile można było się nie szanować?PS Jedyne dobre z tego, co nam funduje władza, to, że "dobrze zmieniający", pokroju adehadowca Piotra Zaremby, będą wypracowywać wierszówkę już tylko tym, na czym (za oceanem) się znają, zamiast dotychczasowego lobbowania i lansowania znajomych. Korupcja i fałszywe hierarchie w teatrze wylecą na śmietnik- a raczej śmietnikiem (i chichotem historii) okazują się już dzisiaj ich konformistyczne łgarstwa.
Kamera stała się partnerką – aktorzy w niektórych sekwencjach traktowali ją dosłownie jako okno, przez które spoglądali na widzów... - bredzi o Jarzynie niejaka Cembrowska, nie wiedząc, że teatr to właśnie o d w r o t n o ś ć tego mechanizmu, i robi się go nie dla aktora (potrzebującego zarobić), lecz dla człowieka chcącego coś przeżyć, dlatego tym "oknem" jest rama sceniczna, a spoglądają widzowie na rzeczywistość, bo jeśli odwrotnie: aktor na widza ("kto przyszedł"), TO CHAŁTURA!
Kolejne odsłony afery wokół Funduszu Wsparcia Kultury mówią o czymś więcej niż o finansowych problemach teatrów czy muzyków. Państwo PiS okazuje się znów niesterowne, a obóz rządzący - niezdolny do przeprowadzenia sensownych czy innowacyjnych inicjatyw.
OdpowiedzUsuńTo, co w społecznej świadomości zaistniało jako "dwa miliony dla Golców" albo "afera z Bayer Full", w rzeczywistości było pierwszym, zakrojonym na tak dużą skalę programem wsparcia kultury jako branży – nie tylko artystom, ale też akustykom, oświetleniowcom, organizatorom koncertów i spektakli. Wielu z nich nie dostało żadnego przelewu od wiosny. FWK zasilono 400 mln zł głosami całego Sejmu. Tylko że resort kultury najpierw nie umiał tego projektu przeprowadzić oraz opowiedzieć o nim tak, by nie wzbudzać niezdrowych sensacji, a teraz podejmuje rozpaczliwe i kompromitujące program działania ratunkowe. Kolejny raz spełnia się porzekadło o dobrych chęciach i wybrukowanych nimi piekle.
Największe cięgi minister Gliński zebrał zresztą chyba z prawej strony, chociażby za to, że pieniądze dostanie fundacja nienawidzonej przez zaplecze PiS Jandy – co z tego, że na pracowników dwóch teatrów, a nie na futra dla aktorki? Ataki prawicowych dziennikarzy były na tyle silne, że wiceminister kultury Zwinogrodzka, kiedyś publicystka "Gazety Polskiej Codziennie", poczuła się w ubiegłym tygodniu zmuszona do opublikowania pełnej pretensji do dawnych kolegów polemiki w prorządowych "Sieciach". "Strzały oddane w stronę ministra rykoszetem poraniły środowiska artystyczne, i to zarówno te wspierające rząd, jak i sympatyzujące z opozycją. W ostatecznym rachunku właśnie kultura w takich potyczkach traci najwięcej" – napisała.
Gorzej, że dziwne kroki jej pryncypała nie pomagają naprawić szkód.
Fundusz krytykowano m.in. za to, że wbrew jego pierwotnym założeniom sektor prywatny miał dostać znacznie więcej niż publiczne instytucje. Tymczasem, jak ustaliliśmy, minister, który uprzednio wstrzymał wypłaty z programu, by przyjrzeć się wynikom, obcina właśnie dotacje publicznym teatrom czy organizacjom pozarządowym. Na przykład T Powszechny w Warszawie straci 20 proc. z przyznanych mu wcześniej 400 tys. zł, teatry Krystyny Jandy – Polonia i Och Teatr – 25 proc. z 1,8 mln zł. Jak sprawa ma się z Bayer Full, Golcami czy sławetną firmą od dachów zajmującą się z doskoku rozrywką, nie wiadomo. Dlaczego jednym zabiera się akurat 25 proc. przyznanej już dotacji, a innym – 1 proc. I skąd w ogóle te cięcia? Też nie wiadomo. Ministerstwo nie uzasadnia swoich posunięć – mówi o "różnych argumentach" i "generalnych obniżkach". I wciąż nie publikuje nowej listy dotacji.
Ministerstwo pozostaje też – jak i PiS – nieufne wobec świata zewnętrznego. Eksperci zostali odsunięci od procesów decyzyjnych.
Nie ma w tym żadnego planu, są tylko paniczne reakcje na hałaśliwą i często nawet nietrafioną krytykę.
Z zachowaniem proporcji – z FWK jest trochę jak z "piątką dla zwierząt". Pod wpływem krytyki rząd wycofuje się – w tym przypadku częściowo i wstydliwie – z projektu, który mógł przynieść wiele dobrego i zmienić myślenie o kulturze nie tylko jako o rozrywce czy "dziedzictwie narodowym", ale też jako o branży dającej miejsca pracy i potrzebnej społeczeństwu. Nam wszystkim.
tak - jw - komentuje Mrozek z "Gazowni"
OdpowiedzUsuńTomasz Łabonarski: W powietrzu unosi się niezdrowa cisza. Brakuje trzeszczących dźwięków używanej sceny i tupotu nóg na drewnianych belkach. Pozostał tylko zapach kurzu i dębiny. Nie ma jednak kto go poczuć. Zamknięty teatr przypomina obrazek z wizji postapokaliptycznych. Jak radzi on sobie z pandemią?
OdpowiedzUsuńKultura jest jedną z najdotkliwiej porażonych pandemicznym krachem gałęzi gospodarki i życia społecznego. Muzycy, aktorzy, reżyserzy i inni twórcy znaleźli się znienacka w rzeczywistości, w której wydaje się, że kultura została zepchnięta do otchłani artystycznego recyklingu - bez premier, bez wystaw, bez katharsis, w której, zamiast żywego doświadczenia artystycznego, suflujemy sobie maratony z platformami streamingowymi, toniemy w nostalgii do klasyków kina czy odkurzamy dyskografie dawnych idoli. Dreszcz ciekawości przeszywający ciało, gdy kurtyna gładko wznosi się na firmament, jest nie do podrobienia. Za substytut musi służyć dziś szum projektora lub komputerowego wiatraka.
Rok 2020 jest dla teatru wielką próbą przetrwania. Nie jest to jednak trwanie pośród szykan politycznych, nie jest to tworzenie drugiego obiegu, znane starszemu pokoleniu, ale próba odnalezienia dla siebie miejsca w świecie pełnym zmiennych reżimów sanitarnych, lockdownów, gdy widownia zamkniętego gmachu świeci pustkami, a widz, utopiony w internecie, ma tysiąc innych rzeczy do wyboru. Jest to walka... o popyt, o sprzedaż produktu, co stoi w głębokiej opozycji do misyjności teatru - etosu żywego i zakorzenionego w społeczności aktorów. Ten dysonans, wewnętrzne pęknięcie między apoteozą sztuki, jako czymś na wpół metafizycznym, a bardzo przyziemnym dylematem przyciągnięcia widzów do niestandardowych form inscenizacji zmusił dyrektorów i zespoły teatrów do odkrywania dodatkowych pokładów kreatywności, nazwijmy to - realizacyjnej.
I oto niektóre teatry stolicy - podtrzymują zainteresowanie swoim repertuarem przez nagranie monologów z niektórych spektakli w nowej, filmowej oprawie i opublikowanie ich w mediach społecznościowych. Aktorzy dostają nową szansę, żeby zabłyszczeć; mają okazję zaprezentować nieco inne elementy warsztatu.
Teatr Dramatyczny poszedł krok dalej i obok trawestacji scen poszczególnych sztuk wystawiał sztuki czytane, nawiązując do idei teatru rapsodycznego, a także zaangażował aktorów w nagranie krótkich filmów, w których opowiadają o swoich artystycznych początkach. Widz, który „nabierze apetytu" na dobre aktorstwo, gdy obejrzy taką wydestylowaną próbkę, a w dodatku pozna nieco załogę - chętniej przeczeka kryzys i wróci na siedziska teatralnego audytorium.
Teatr Polski, mimo redukcji liczby widzów do 25%, a później całkowitego zamknięcia - kontynuował próby, by 19 listopada wystawić na deskach dużej sceny inscenizację „Baby-Dziwo" Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Spektakl, grany na żywo i transmitowany przez YouTube, oglądany był przez ponad 1600 osób - ponad dwukrotnie więcej niż duża scena normalnie jest w stanie pomieścić. Nie zrekompensuje to teatrowi rzecz jasna ciągu spektakli granych dzień po dniu, ale daje nadzieję na to, że spragnieni teatralnej iluzji widzowie czekają na tego rodzaju propozycje...
W Stanach Zjednoczonych można pójść do kina na transmisję spektaklu Szekspirowskiego ze słynnego londyńskiego Globe Theatre - czemuż by i u nas kino nie miało wyciągnąć ręki do starszego brata w sztuce?