Gdyby to ode mnie zależało, i gdyby środowisko miało swoje autentyczne i akceptowalne przez większość przedstawicielstwo (bo takim nie jest, niestety, ani Gildia, ani ZASP), to natychmiast ogłosiłbym strajk generalny (!), jako odmowę wykonywania idiotycznych wytycznych pandemicznych ministra Glińskiego, i braku zaufania do KŁAMSTW jego kolegi rządowego, Szumowskiego!
1.
Pozwolili. Rząd opublikował rozporządzenie o możliwości wznowienia działalności teatrów i kin na terenie Rzeczpospolitej Polskiej od dnia 6 czerwca 2020. Będzie wolno zapełnić 50 procent miejsc na widowni, publiczność ma obowiązek zakrywać maseczkami usta i nos przez cały czas trwania wydarzenia – spektaklu, koncertu czy projekcji (tak sytuację opisuje Łukasz Drewniak, często mi z nim światopoglądowo nie po drodze, ale trudno dyskutować z zebranym przez niego katalogiem faktów, więc będę cytował obficie).
3.
A właściwie dlaczego już się otwieramy? Trawestując klasyka: co pękło, co się skończyło? Pandemia się skończyła? Nikt już się w Polsce nie zaraża, nikt nie umiera na COVID-19? Teatr, przestrzeń wspólna, jest strefą całkowicie bezpieczną? Hola, powolutku. Wszyscy epidemiolodzy mówią wprost, że wirus wcale nie zniknął, on się tylko przyczaja (prawie na pewno będzie druga fala zachorowań, tym razem jesienna). Ciągle ostrzega się ludzi nie tylko z grup ryzyka przed skupiskami i zgromadzeniami. Dzieci nie chodzą do szkoły, studenci nie wrócili na zajęcia. W przestrzeniach zamkniętych powinniśmy wręcz obligatoryjnie nosić maseczki. Nie znam głosu eksperta, który mówiłby wprost, że siedzenie razem w wiele osób i przez parę godzin w jednym pomieszczeniu jest czymś wskazanym, nieryzykownym. Przeciwnie. A jednak władza mówi: można!
Jak to rozumieć? Czy jak wielkopański, nonszalancki gest – róbcie, co chcecie, i tak są z wami, artystami, zawsze kłopoty? Może ktoś policzył, że otwarcie będzie tańsze niż nieustanne branżowe zapomogi? Albo zmieniamy strategię walki z pandemią i zamiast powszechnego lockdownu udajemy, że nic się nie dzieje, żyjemy sobie jak przedtem, bo człowiek prosty jak ma umrzeć, to umrze, jak wyzdrowieć, to wyzdrowieje… Ja szybką, właściwie niezapowiedzianą odpowiednio wcześniej, decyzję o otwarciu teatrów rozumiem tak – otwieramy się teraz, Drodzy Państwo, bo będziemy się później zamykać. Czerwcowe otwarcie ma na chwilę przypomnieć ludziom o utraconej normalności, jest jak nabranie oddechu przed kolejnym zanurzeniem pod wodę. Skoro pandemia nie zniknie, nie da się trzymać instytucji kultury, ich pracowników i odbiorców pod kluczem przez circa about 12 miesięcy. Ale można otwierać je na trzy miesiące i zamykać na kolejne trzy, by znów otworzyć na chwilę. Decyzja o uwolnieniu teatrów, nawet podjęta przez ten wysoce niekompetentny i nademocjonalny rząd, ma chyba na celu wsparcie branży wyłącznie od strony psychologicznej. Pomoc ekonomiczna nigdy nie nadejdzie, nie będzie dopłat do biletów i żadnych ekstra transz dofinansowania. Przeciwnie: szykuje się powszechne zaciskanie pasa, terror oszczędności takiej samej dla wszystkich i na wszystkim: samorządy tną budżety teatrów i festiwali, pensje zespołów, honoraria dla twórców też ulegną drastycznemu obniżeniu. Utraconych wpływów i dotacji nie będzie można zrekompensować – znikną lokalni sponsorzy, bo znikają firmy, nikt w dobie kryzysu i bezrobocia nie zdecyduje się na podwyżkę cen biletów. Nawet teatry, którym uda się sprzedać maksymalną dopuszczalną ilość miejsc na czerwcowe spektakle, nadal nie wyjdą na swoje, granie repertuaru będzie generować straty. Jeśli zagrają, to zagrają dla honoru domu, dla zachowania minimalnej ciągłości, przypomnienia ludziom, że teatry wciąż istnieją. Otwieramy się, choć to się nie opłaca, otwieramy się po to, by środowisko nie zwariowało z bezczynności. Jednak nie dziwię się, że wielu dyrektorów już podjęło decyzję, że bardziej opłaca się im czekać do września, niż teraz wykonywać chaotycznie jakieś ruchy marketingowe, tworzyć regulaminy epidemiologiczne, przenosić się na siłę z graniem na place i dziedzińce.
Rządowe odmrożenie teatrów przypomina zatem wyświechtane egzemplum o pomaganiu głodnemu i bezrobotnemu. Można kupić mu albo rybę albo wędkę. Głupi kupi rybę i następnego dnia głodny będzie znów głodny. Mądry podaruje jednak głodnemu wędkę i pokaże najbliższy akwen, w którym głodny będzie codziennie łowił sobie ryby. O ile oczywiście zrozumie, do czego służy i jak działa wędka. Rozporządzenie o 6 czerwca wygląda niestety tak, jakby dyrektorzy polskich instytucji kultury dostali do ręki wędkę, ale bez żyłki. I cóż z tego, że wiedzą, gdzie pływają smakowite ryby. Żyłki nie ma na stanie. Rząd namawia do ŻZSS – czyli Żyłkę Zrób Sobie Sam. Wydaje się, że premier i minister Gliński rzucili branży ochłap wolności: teatrze, podejmij ryzyko i wyzwanie, działaj tak, jakby się dało działać. Kombinuj, my, jak Piłat, umywamy ręce. Albo przyjdzie widz, albo nie przyjdzie. Albo zbankrutujesz, albo nie zbankrutujesz. Albo się zarazisz albo się nie zarazisz. Jest to rodzaj wyboru i jest to rodzaj wolności.
W gąszczu niejasnych przepisów i zdawkowych rekomendacji zawsze chodzi przede wszystkim o niejasność. Niejasność stwarza więcej możliwości karania. Dlatego nie jest dla mnie dość jasna sytuacja prawna dyrektorów: z jednej strony ponoszą odpowiedzialność karną za wypadki na scenie i widowni powstałe z winy teatru/instytucji, a co jeśli teraz dojdzie do zakażenia w teatrze widza lub aktora i będzie dało się to przekonująco udowodnić przed sądem. Oskarżyciel pokaże test wykonany tuż przed wejściem na spektakl, a objawy u zarażonego wystąpią niedługo po uczestnictwie w wydarzeniu? Kto i z czego zapłaci takiemu widzowi odszkodowanie? Kto zostanie pociągnięty do odpowiedzialności za niezapewnienie bezpieczeństwa sanitarnego? Dyrektor? I co z osławionym ostatnio sanepidem? Czy na przykład wlepi 10 tysięcy złotych kary aktorowi, który w szale improwizacji scenicznej zeskoczy na widownię i dotknie kogoś z publiczności? A może tak karani będą tylko aktorzy widowisk o jednoznacznym politycznym przesłaniu?
Jak wysiedzimy na długich spektaklach w maseczkach? Ile damy radę wysiedzieć? Zrobiłem niedawno domowy test na osobistą wytrzymałość. Otóż oglądałem w maseczce internetowy spektakl. Nie mogłem wstawać z fotela, ani nic pić. Wyjście do toalety traktowałem jak złamanie zasad eksperymentu. Miałem – jakby co – dwie zapasowe maseczki pod ręką. Wynik eksperymentu: maksimum to 2 godziny. Po tym czasie częściej dotykałem maseczki, zaczęła mnie uwierać, cała twarz swędziała. Końcówki spektaklu nie pamiętam, byłem rozproszony, lekko zły. Maseczka stała się ważniejsza niż spektakl. Śmiać się w niej trudno.
Reasumując, komunikacji z widzami (a nie tylko wyrabiania norm) - oceniam także na podstawie własnego doświadczenia bytności w teatrze w czasie takiego oblężenia - koniecznej dla istnienia autentycznego teatru nie ma i nie ma minimum warunków dla jej zaistnienia.
Dopóki rząd nie wytłumaczy się - w y c o f a z idiotycznych i nie opartych na wiarygodnych źródłach - z zakazów i ograniczania naszych praw obywatelskich, dopóty branża będzie na szarym końcu potrzeb i władzy i obywateli. Wszyscy będą mili ważniejsze sprawy na głowie: władza, utrzymanie stołków, a my, wymuszenie autentycznych (w miejsce tylko deklarowanych) zmian w traktowaniu nas jako p o d m i o t u polityki!
Nie można dłużej tolerować krętactw ober-zarządzającego który ani słowem nie wytłumaczył się ze swoich sprzecznych ze sobą oświadczeń i wynikających z tego zarządzeń.
Nie można mieć minimum zaufania do władzy w żadnej sprawie, skoro w działaniach tak fundamentalnych jak gospodarka i psychologia społeczna mamy do czynienia z posunięciami o znamionach p s y c h o p a t i i, oraz braku transparentności, by o umocowaniu naukowym nie wspominać. Dostajemy przekaz - "prikaz" - stricte polityczny...
Pozwolili. Rząd opublikował rozporządzenie o możliwości wznowienia działalności teatrów i kin na terenie Rzeczpospolitej Polskiej od dnia 6 czerwca 2020. Będzie wolno zapełnić 50 procent miejsc na widowni, publiczność ma obowiązek zakrywać maseczkami usta i nos przez cały czas trwania wydarzenia – spektaklu, koncertu czy projekcji (tak sytuację opisuje Łukasz Drewniak, często mi z nim światopoglądowo nie po drodze, ale trudno dyskutować z zebranym przez niego katalogiem faktów, więc będę cytował obficie).
3.
A właściwie dlaczego już się otwieramy? Trawestując klasyka: co pękło, co się skończyło? Pandemia się skończyła? Nikt już się w Polsce nie zaraża, nikt nie umiera na COVID-19? Teatr, przestrzeń wspólna, jest strefą całkowicie bezpieczną? Hola, powolutku. Wszyscy epidemiolodzy mówią wprost, że wirus wcale nie zniknął, on się tylko przyczaja (prawie na pewno będzie druga fala zachorowań, tym razem jesienna). Ciągle ostrzega się ludzi nie tylko z grup ryzyka przed skupiskami i zgromadzeniami. Dzieci nie chodzą do szkoły, studenci nie wrócili na zajęcia. W przestrzeniach zamkniętych powinniśmy wręcz obligatoryjnie nosić maseczki. Nie znam głosu eksperta, który mówiłby wprost, że siedzenie razem w wiele osób i przez parę godzin w jednym pomieszczeniu jest czymś wskazanym, nieryzykownym. Przeciwnie. A jednak władza mówi: można!
Jak to rozumieć? Czy jak wielkopański, nonszalancki gest – róbcie, co chcecie, i tak są z wami, artystami, zawsze kłopoty? Może ktoś policzył, że otwarcie będzie tańsze niż nieustanne branżowe zapomogi? Albo zmieniamy strategię walki z pandemią i zamiast powszechnego lockdownu udajemy, że nic się nie dzieje, żyjemy sobie jak przedtem, bo człowiek prosty jak ma umrzeć, to umrze, jak wyzdrowieć, to wyzdrowieje… Ja szybką, właściwie niezapowiedzianą odpowiednio wcześniej, decyzję o otwarciu teatrów rozumiem tak – otwieramy się teraz, Drodzy Państwo, bo będziemy się później zamykać. Czerwcowe otwarcie ma na chwilę przypomnieć ludziom o utraconej normalności, jest jak nabranie oddechu przed kolejnym zanurzeniem pod wodę. Skoro pandemia nie zniknie, nie da się trzymać instytucji kultury, ich pracowników i odbiorców pod kluczem przez circa about 12 miesięcy. Ale można otwierać je na trzy miesiące i zamykać na kolejne trzy, by znów otworzyć na chwilę. Decyzja o uwolnieniu teatrów, nawet podjęta przez ten wysoce niekompetentny i nademocjonalny rząd, ma chyba na celu wsparcie branży wyłącznie od strony psychologicznej. Pomoc ekonomiczna nigdy nie nadejdzie, nie będzie dopłat do biletów i żadnych ekstra transz dofinansowania. Przeciwnie: szykuje się powszechne zaciskanie pasa, terror oszczędności takiej samej dla wszystkich i na wszystkim: samorządy tną budżety teatrów i festiwali, pensje zespołów, honoraria dla twórców też ulegną drastycznemu obniżeniu. Utraconych wpływów i dotacji nie będzie można zrekompensować – znikną lokalni sponsorzy, bo znikają firmy, nikt w dobie kryzysu i bezrobocia nie zdecyduje się na podwyżkę cen biletów. Nawet teatry, którym uda się sprzedać maksymalną dopuszczalną ilość miejsc na czerwcowe spektakle, nadal nie wyjdą na swoje, granie repertuaru będzie generować straty. Jeśli zagrają, to zagrają dla honoru domu, dla zachowania minimalnej ciągłości, przypomnienia ludziom, że teatry wciąż istnieją. Otwieramy się, choć to się nie opłaca, otwieramy się po to, by środowisko nie zwariowało z bezczynności. Jednak nie dziwię się, że wielu dyrektorów już podjęło decyzję, że bardziej opłaca się im czekać do września, niż teraz wykonywać chaotycznie jakieś ruchy marketingowe, tworzyć regulaminy epidemiologiczne, przenosić się na siłę z graniem na place i dziedzińce.
Rządowe odmrożenie teatrów przypomina zatem wyświechtane egzemplum o pomaganiu głodnemu i bezrobotnemu. Można kupić mu albo rybę albo wędkę. Głupi kupi rybę i następnego dnia głodny będzie znów głodny. Mądry podaruje jednak głodnemu wędkę i pokaże najbliższy akwen, w którym głodny będzie codziennie łowił sobie ryby. O ile oczywiście zrozumie, do czego służy i jak działa wędka. Rozporządzenie o 6 czerwca wygląda niestety tak, jakby dyrektorzy polskich instytucji kultury dostali do ręki wędkę, ale bez żyłki. I cóż z tego, że wiedzą, gdzie pływają smakowite ryby. Żyłki nie ma na stanie. Rząd namawia do ŻZSS – czyli Żyłkę Zrób Sobie Sam. Wydaje się, że premier i minister Gliński rzucili branży ochłap wolności: teatrze, podejmij ryzyko i wyzwanie, działaj tak, jakby się dało działać. Kombinuj, my, jak Piłat, umywamy ręce. Albo przyjdzie widz, albo nie przyjdzie. Albo zbankrutujesz, albo nie zbankrutujesz. Albo się zarazisz albo się nie zarazisz. Jest to rodzaj wyboru i jest to rodzaj wolności.
W gąszczu niejasnych przepisów i zdawkowych rekomendacji zawsze chodzi przede wszystkim o niejasność. Niejasność stwarza więcej możliwości karania. Dlatego nie jest dla mnie dość jasna sytuacja prawna dyrektorów: z jednej strony ponoszą odpowiedzialność karną za wypadki na scenie i widowni powstałe z winy teatru/instytucji, a co jeśli teraz dojdzie do zakażenia w teatrze widza lub aktora i będzie dało się to przekonująco udowodnić przed sądem. Oskarżyciel pokaże test wykonany tuż przed wejściem na spektakl, a objawy u zarażonego wystąpią niedługo po uczestnictwie w wydarzeniu? Kto i z czego zapłaci takiemu widzowi odszkodowanie? Kto zostanie pociągnięty do odpowiedzialności za niezapewnienie bezpieczeństwa sanitarnego? Dyrektor? I co z osławionym ostatnio sanepidem? Czy na przykład wlepi 10 tysięcy złotych kary aktorowi, który w szale improwizacji scenicznej zeskoczy na widownię i dotknie kogoś z publiczności? A może tak karani będą tylko aktorzy widowisk o jednoznacznym politycznym przesłaniu?
Jak wysiedzimy na długich spektaklach w maseczkach? Ile damy radę wysiedzieć? Zrobiłem niedawno domowy test na osobistą wytrzymałość. Otóż oglądałem w maseczce internetowy spektakl. Nie mogłem wstawać z fotela, ani nic pić. Wyjście do toalety traktowałem jak złamanie zasad eksperymentu. Miałem – jakby co – dwie zapasowe maseczki pod ręką. Wynik eksperymentu: maksimum to 2 godziny. Po tym czasie częściej dotykałem maseczki, zaczęła mnie uwierać, cała twarz swędziała. Końcówki spektaklu nie pamiętam, byłem rozproszony, lekko zły. Maseczka stała się ważniejsza niż spektakl. Śmiać się w niej trudno.
Reasumując, komunikacji z widzami (a nie tylko wyrabiania norm) - oceniam także na podstawie własnego doświadczenia bytności w teatrze w czasie takiego oblężenia - koniecznej dla istnienia autentycznego teatru nie ma i nie ma minimum warunków dla jej zaistnienia.
Dopóki rząd nie wytłumaczy się - w y c o f a z idiotycznych i nie opartych na wiarygodnych źródłach - z zakazów i ograniczania naszych praw obywatelskich, dopóty branża będzie na szarym końcu potrzeb i władzy i obywateli. Wszyscy będą mili ważniejsze sprawy na głowie: władza, utrzymanie stołków, a my, wymuszenie autentycznych (w miejsce tylko deklarowanych) zmian w traktowaniu nas jako p o d m i o t u polityki!
Nie można mieć minimum zaufania do władzy w żadnej sprawie, skoro w działaniach tak fundamentalnych jak gospodarka i psychologia społeczna mamy do czynienia z posunięciami o znamionach p s y c h o p a t i i, oraz braku transparentności, by o umocowaniu naukowym nie wspominać. Dostajemy przekaz - "prikaz" - stricte polityczny...
|
|
|
"Place zabaw i szkoły powinny być otwarte, firmy i usługi powinny działać normalnie, a jednocześnie chronić powinniśmy osoby starsze obciążeni innymi chorobami. W ten sposób całe społeczeństwo nabędzie szybko odporności stadnej. Dlaczego więc robimy odwrotnie?
OdpowiedzUsuńSzumowski straszy: „Jesień napawa mnie obawą, bo może dojść do drugiej fali epidemii”. Cztery dni przed tą wypowiedzią wiadomość o dwóch epidemiach podała w artykule pt. „Another wave of coronavirus” amerykańska telewizja CNN. Pytam, czy Pan, będąc profesorem medycyny, czerpie informacje na temat koronawirusa z zagranicznych mediów? Dlaczego nie zanalizuje Pan faktów, wyprowadzając z nich logiczne wnioski?
Wiemy, że wirus jest groźny jedynie dla osób starszych, chorych już na inne choroby i mających słaby układ odpornościowy. Wiemy, że odporność naszych organizmów pogarsza się, kiedy brak nam ruchu i pobytu na świeżym powietrzu. Wiemy w końcu, że pandemia koronawirusa nie skończy się i wtedy będziemy mieli drugą falę, dopóki nie zarazi 60-70 procent ludzi, bowiem jest to konieczne dla wytworzenia się tzw. odporność stada. Skoro to wszystko wiemy, dlaczego robimy wszystko dokładnie odwrotnie niż należy, aby wyjść szybko z pandemii, a ją przedłużamy? Bowiem zamykamy ludzi w domach i nakładamy im maski oraz ograniczamy ich kontakt, co jest powodem, że nie możemy wytworzyć odporności stadnej?
Czy w Ministerstwie Zdrowia o tym nie wiedzą?
Dane, ciągle uaktualniane, powinny być na stronie internetowej, abyśmy wszyscy byli poinformowani. A poza tym, z tej ważnej informacji powinno się wyciągnąć wnioski dotyczące naszego właściwego działania.
Skoro wiemy, że koronawirus nie jest groźny dla dzieci, dlaczego nadal siedzą w domach? Przecież siedzenie w zamkniętych pomieszczeniach i brak ruchu na świeżym powietrzu osłabiają naszą odporność. Dlaczego zamknięte są place zabaw i szkoły? Przecież to właśnie dzieci i ludzie młodzi, którzy zarażeni koronawirusem przejdą go bezobjawowo, pomogą nam wszystkim dojść do tych 60-70 procent zakażeń i dzięki temu wytworzymy w naszym społeczeństwie odporność stadną. Dzieci powinny wyjść z domu na słońce, bawić się wspólnie i ponownie chodzić do szkoły, zamiast narażać się na trwałe zmiany psychiczne wynikające z wielkotygodniowego przebywania w zamkniętych pomieszczeniach i chodzenia w maskach. To samo dotyczy otwarcia firm i usług. Na co czekamy? Czy na to, abyśmy mieli w Polsce tysiące bankructw i złamanych życiorysów? Przecież przedsiębiorcy, którzy, doprowadzeni do desperacji, już zaczynają protestować, to w większości ludzi młodzi. Oni nie stanowią grupy zagrożonej. Rozum podpowiada więc, że nie ma racjonalnych podstaw, aby blokować jakąkolwiek działalność usługową i inną gospodarczą. Jest za to mocny argument za otwarciem szkół i biznesów – wzmocnienie naszej odporności stadnej.
Co trzeba zrobić? Całe społeczeństwo musi przejść przez proces nabywania „odporności stada”. A drogą do niej jest otwarcie szkół i firm. Ale jednocześnie musimy chronić ludzi starszych z problemami zdrowotnymi. A jak takie osoby zagrożone chronić? W jaki sposób ochraniać osoby starsze przed zarażeniem je przez dzieci, zanim całe społeczeństwo nabierze odporności stadnej, a więc przez okres od jednego do dwóch miesięcy?
Odpowiedz jest prosta: To nie osoby młode mają być izolowane i chronione przed zarażeniem koronawirusem, ale osoby starsze. Dzisiaj w centach handlowych jest pełno babci i dziadków. Dzieci prawie nie widać. A musi być odwrotnie. Nadal powinny obowiązywać godziny seniora, tak aby emeryci mogli w miarę bezpiecznie zrobić zakupy. Ponadto, szczególną opieką należy otoczyć domy opieki, gdzie przebywają osoby stare i schorowane. Osoby w nich przebywające są bowiem najbardziej zagrożone. A w domu? Należy, dla bezpieczeństwa osoby starszej, w miarę możliwości, przynajmniej na cztery tygodnie ograniczyć kontakty dziadka lub babci z wnukiem, który chodzi do szkoły".... SZUMOWSKI PRZED TRYBUNAŁ STANU!