Nie mam zamiaru recenzować "Biesów" Janusza Opryńskiego na Woli z powodów, które mam zamiar wyjaśnić.
Robiłem tego Dostojewskiego (bez premiery) za granicą jako spektakl o Polsce, a potem przygotowałem jeszcze wnikliwszą adaptację na inaugurację Narodowego Starego Teatru po Klacie, ale minister Zwinogrodzka stanęła temu pomysłowi na przeszkodzie.
A miała to być inauguracja teatru narodowego w stulecie odzyskania niepodległości - wybór nieprzypadkowy, tylko profetyczny, o czym po tym.
Dlatego znam powieść i mam do niej subiektywny i gruntownie przemyślany stosunek.
Także znam od lat Janusza, zachwycałem się jego teatrem w przeszłości - szczególnie pomysłową i prosto wyinscenizowaną "Ferdydurke", a Littell sprzed paru lat kompletnie mnie zachwycił.
Jednak "Biesy" muszę uznać tylko za bryk z literatury, znakomicie opracowany filologicznie i przemyślany filozoficznie, ale nie działający scenicznie przez brak decyzji o czym miałyby być; wierność Autorowi, szczególnie jego idei "bogonośności"nie przekłada się na rytm sceny, która wymaga różnicowania temp i akcentowania ważności tematów. U Janusza wszystko wydaje się być ważne, co powoduje, że nic nie jest ważne.
Przesadzam, ale scena to miejsce, gdzie trzeba "przypierdolić" i "odpuścić", tylko tak to działa, czyli koncentruje uwagę na meritum.
W tym spektaklu pełno jest ciekawych ról, np. matki Stawrogina, Anny Moskal, czy ojca Wierchowieńskiego, Mariusza Wojciechowskiego; na specjalny opis zasługuje talent Łukasza Lewandowskiego, który gra Piotra Wierchowieńskiego "młodym Pszoniakiem", czyli szybko i dynamicznie, podszywając chłopięcą powierzchowność grozą i mimowolnym okrucieństwem; znacząco daje do myślenia Marcin Sztabiński jako Kiryłłow; to dobrze grane przedstawienie.
Ale "równo" i nie o tym...
Już wspominałem swoje subiektywne podejście do tekstu, więc twierdzę, że Dostojewski "przewidział" aktualną sytuację w naszym kraju (to, że przewidział Lenina z rewolucją bolszewicką jest oczywiste i krwawo spełnione). Właśnie sianie nihilizmu (zaczynam od nieograniczonej wolności, ale kończę na nieograniczonym despotyzmie) wydaje mi się dziś fundamentalną konstatacją, od której warto rozpoczynać rozmowę o sytuacji we współczesnej Polsce (w swojej inscenizacji wykorzystywałem m.in. "Nie gniewaj się na mnie Polsko" Sztywnego Pala Azji, i inne aluzje lokalizujące akcję - np. wierzeje Pałacu Kultury - mimo historycznych kostiumów), w czasie gdy Wałęsa - Bolek organizuje "marsz na Warszawę", "król Europy" otwarcie nawołuje do protestów przeciwko demokratycznie wybranej władzy, a Kijowski z kodomitami (i "obywatelami" pod wodzą szczerbatego i kopiącego w barierki sejmowe) usiłował podpalić miasto...
Przypominam: "niech czterech zabije piątego, a będziesz miał scementowane kółko rewolucyjne"...
Tego jeszcze u nas nie było, ale Fiodor Dostojewski po doświadczeniu z Bakuninowcami spojrzał w twarz śmierci i anarchii i to przewidująco sportretował. Twierdzę, że biesy są wśród nas, i jednym z obowiązków artysty jest formułowanie diagnozy.
Opryński nie idzie tą drogą. Tnąc powieść składa ją na nowo i w scenariuszu szuka Boga, czyli zadaje odwieczne pytania. Jak one dzisiaj brzmią wydaje się jednak nie słyszeć. Jego prawo.
Dlatego chcę zwrócić uwagę na co najmniej dwie sceny, które wydają mi się interpretacyjnymi odkryciami, a w każdym razie ciekawie oświetlają problem etyczny z postępowaniem Stawrogina (mnie od pytania dlaczego Stawrogin tak postępuje ciekawsze wydaje się, dlaczego tak wszystkich fascynuje?).
Pierwsza, to rozmowa z Szatuszką, który - zgodnie z oryginałem - ubóstwia Stawrogina jednocześnie zarzucając mu cofanie się przed wzięciem na siebie odpowiedzialności za przywództwo i dalszy rozwój destrukcyjnych wypadków - wątek, niestety nie kontynuowany w spektaklu, a jakże aktualny w procesie transformacji Rzeczpospolitej. Po drugie, to specyficznie grana rola Marii Lebiadkin.
Agnieszka Roszkowska nie dosyć, że gra jurodiwą, na wzór przewidującej wypadki - i wywołującej na scenie poszczególne zdarzenia - Kasandry, to jeszcze oskarża "księcia"...
Nie jest biedna i nieszczęśliwa, a wymagająca, stawia Stawroginowi warunki, żąda postaw i uczynków, z którymi on sobie nie radzi dźwigając piętno winy za gwałt i powieszenie się dziecka.
Zagadka Stawrogina rozwiązuje się, moim zdaniem, w planie indywidualnych wyrzutów sumienia dominowanych świadomością rozkładu państwa, do którego wrócił - by nie chcieć stanąć na czele wszystko niszczącej rewolucji. Bo: i tak źle, i tak niedobrze... Ale kara musi być wymierzona - dopiero wtedy jest przywrócony boski prządek, co złowieszczo przeczuwa Kiryłłow. Dlatego Stawrogin się zabija.
Taki trop brzmi na wskroś współcześnie i jest zgodny z intencjami Dostojewskiego, którego stosunek do rewolucji był jednoznacznie negatywny, a do Boga afirmatywny, i nie sądzę, aby miał kłopoty z jego "szukaniem".
Nie chcę spłycać, że wieloletnia przyjaźń Janusza z Palikotem (i obecnym na premierze Hartmanem?) wpływa na jego postrzeganie rzeczywistości. Ale, z kim się zadajesz, takim...
Opisałem to w swej książce
Nie mam zamiaru wystawiać Januszowi Opryńskiemu żadnych rachunków - bardzo go lubię, ale Mateuszowe: tak - tak, nie - nie obowiązuje!
Robiłem tego Dostojewskiego (bez premiery) za granicą jako spektakl o Polsce, a potem przygotowałem jeszcze wnikliwszą adaptację na inaugurację Narodowego Starego Teatru po Klacie, ale minister Zwinogrodzka stanęła temu pomysłowi na przeszkodzie.
A miała to być inauguracja teatru narodowego w stulecie odzyskania niepodległości - wybór nieprzypadkowy, tylko profetyczny, o czym po tym.
Dlatego znam powieść i mam do niej subiektywny i gruntownie przemyślany stosunek.
Także znam od lat Janusza, zachwycałem się jego teatrem w przeszłości - szczególnie pomysłową i prosto wyinscenizowaną "Ferdydurke", a Littell sprzed paru lat kompletnie mnie zachwycił.
Jednak "Biesy" muszę uznać tylko za bryk z literatury, znakomicie opracowany filologicznie i przemyślany filozoficznie, ale nie działający scenicznie przez brak decyzji o czym miałyby być; wierność Autorowi, szczególnie jego idei "bogonośności"nie przekłada się na rytm sceny, która wymaga różnicowania temp i akcentowania ważności tematów. U Janusza wszystko wydaje się być ważne, co powoduje, że nic nie jest ważne.
Przesadzam, ale scena to miejsce, gdzie trzeba "przypierdolić" i "odpuścić", tylko tak to działa, czyli koncentruje uwagę na meritum.
W tym spektaklu pełno jest ciekawych ról, np. matki Stawrogina, Anny Moskal, czy ojca Wierchowieńskiego, Mariusza Wojciechowskiego; na specjalny opis zasługuje talent Łukasza Lewandowskiego, który gra Piotra Wierchowieńskiego "młodym Pszoniakiem", czyli szybko i dynamicznie, podszywając chłopięcą powierzchowność grozą i mimowolnym okrucieństwem; znacząco daje do myślenia Marcin Sztabiński jako Kiryłłow; to dobrze grane przedstawienie.
Ale "równo" i nie o tym...
Już wspominałem swoje subiektywne podejście do tekstu, więc twierdzę, że Dostojewski "przewidział" aktualną sytuację w naszym kraju (to, że przewidział Lenina z rewolucją bolszewicką jest oczywiste i krwawo spełnione). Właśnie sianie nihilizmu (zaczynam od nieograniczonej wolności, ale kończę na nieograniczonym despotyzmie) wydaje mi się dziś fundamentalną konstatacją, od której warto rozpoczynać rozmowę o sytuacji we współczesnej Polsce (w swojej inscenizacji wykorzystywałem m.in. "Nie gniewaj się na mnie Polsko" Sztywnego Pala Azji, i inne aluzje lokalizujące akcję - np. wierzeje Pałacu Kultury - mimo historycznych kostiumów), w czasie gdy Wałęsa - Bolek organizuje "marsz na Warszawę", "król Europy" otwarcie nawołuje do protestów przeciwko demokratycznie wybranej władzy, a Kijowski z kodomitami (i "obywatelami" pod wodzą szczerbatego i kopiącego w barierki sejmowe) usiłował podpalić miasto...
Przypominam: "niech czterech zabije piątego, a będziesz miał scementowane kółko rewolucyjne"...
Tego jeszcze u nas nie było, ale Fiodor Dostojewski po doświadczeniu z Bakuninowcami spojrzał w twarz śmierci i anarchii i to przewidująco sportretował. Twierdzę, że biesy są wśród nas, i jednym z obowiązków artysty jest formułowanie diagnozy.
Opryński nie idzie tą drogą. Tnąc powieść składa ją na nowo i w scenariuszu szuka Boga, czyli zadaje odwieczne pytania. Jak one dzisiaj brzmią wydaje się jednak nie słyszeć. Jego prawo.
Dlatego chcę zwrócić uwagę na co najmniej dwie sceny, które wydają mi się interpretacyjnymi odkryciami, a w każdym razie ciekawie oświetlają problem etyczny z postępowaniem Stawrogina (mnie od pytania dlaczego Stawrogin tak postępuje ciekawsze wydaje się, dlaczego tak wszystkich fascynuje?).
Pierwsza, to rozmowa z Szatuszką, który - zgodnie z oryginałem - ubóstwia Stawrogina jednocześnie zarzucając mu cofanie się przed wzięciem na siebie odpowiedzialności za przywództwo i dalszy rozwój destrukcyjnych wypadków - wątek, niestety nie kontynuowany w spektaklu, a jakże aktualny w procesie transformacji Rzeczpospolitej. Po drugie, to specyficznie grana rola Marii Lebiadkin.
Agnieszka Roszkowska nie dosyć, że gra jurodiwą, na wzór przewidującej wypadki - i wywołującej na scenie poszczególne zdarzenia - Kasandry, to jeszcze oskarża "księcia"...
Nie jest biedna i nieszczęśliwa, a wymagająca, stawia Stawroginowi warunki, żąda postaw i uczynków, z którymi on sobie nie radzi dźwigając piętno winy za gwałt i powieszenie się dziecka.
Zagadka Stawrogina rozwiązuje się, moim zdaniem, w planie indywidualnych wyrzutów sumienia dominowanych świadomością rozkładu państwa, do którego wrócił - by nie chcieć stanąć na czele wszystko niszczącej rewolucji. Bo: i tak źle, i tak niedobrze... Ale kara musi być wymierzona - dopiero wtedy jest przywrócony boski prządek, co złowieszczo przeczuwa Kiryłłow. Dlatego Stawrogin się zabija.
Taki trop brzmi na wskroś współcześnie i jest zgodny z intencjami Dostojewskiego, którego stosunek do rewolucji był jednoznacznie negatywny, a do Boga afirmatywny, i nie sądzę, aby miał kłopoty z jego "szukaniem".
Nie chcę spłycać, że wieloletnia przyjaźń Janusza z Palikotem (i obecnym na premierze Hartmanem?) wpływa na jego postrzeganie rzeczywistości. Ale, z kim się zadajesz, takim...
Opisałem to w swej książce
Nie mam zamiaru wystawiać Januszowi Opryńskiemu żadnych rachunków - bardzo go lubię, ale Mateuszowe: tak - tak, nie - nie obowiązuje!
"dobra zmiana" w pełnej krasie: Piotrzarem@onet.pl: "do świra od Piotr Zaremba Nie wypowiadam się, świrze, przeciw teatralnej umowności, piszę, że trzeba mieć do tego lepszych aktorów. Masz siwe włosy i nie rozumiesz prostych zdań po polsku? I tak już z tobą będzie do śmierci? Zamiast si ę mną obsesyjnie zajmować, pomyśl lepiej, czy istnieje jedna osoba na świecie, która cię lubi. Przed świętami jak znalazł". - PRAWACKA ELEGANCJA, prawda?
OdpowiedzUsuń