Przejdź do głównej zawartości

o pewnym Michasiu, co leciał po Grasiu...

Powiem więcej, za prof. Chodakiewiczem, (i Roszkowskim) lepiej wykształconym i znającym Amerykę niż Michał: to „wesołkowie” - wesołkowaci pederaści i „autosamice”, czyli feminonazistki, którzy w ramach post-bolszewickiej zarazy zorganizowani w h o m i n t e r n i e wzorowanym na leninowskich pomysłach lżą, znieważają i spotwarzają rodzinę, Kościół i Polskę współczesną, o której Gieleta NIE MA ZIELONEGO POJĘCIA. Powtarza wykluczające kłamstwa za „Times’em” i Timmermansem… 
Proszę doczytać, co to było Stonewell ("Gay power")*, czy czasem nie bandycka napaść na policję, a nie lecieć lewackim łgarstwem!

Mord z a w s z e jest rzeczą straszną, ale tamten został sprawiedliwie ukarany przez sąd, to tylko prowincjonalny autor i nasz tu kameleon zwolniony ze szkoły aktorskiej za brak talentu próbuje wrócić na lewicowy rynek po dotkliwej porażce w Krakowie.

Czas płynie, Lenin śmierdzi, a Michał znowu b r e d z i politycznie poprawnie.
Więc kto, pytam, z tym jego przekonaniem o „dzisiaj w Polsce” go wymyślił, bo wicepremier przecież mówił: „to najbardziej znany polski reżyser za granicą”? Antoni Libera? Potoroczyn, bo prof. Gliński „tylko” się fotografował i obiecywał, a więc kompromitował… Ja, Wanda, Maciek i Wojtek (specjalista od londyńskiego Arsenalu), zachowując proporcje, daliśmy się orżnąć intelektualnie. CO SIĘ STAŁO Z NASZĄ KLASĄ, co się stało z naszą klasą? 

Dla niego w chrześcijaństwie („fundamentalistycznym chrześcijaństwie”) występują jakieś „denominacje”… I ten Ci niedouczny MENTALNY PROSTAK: inteligentny inaczej - był rządowym kandydatem do decydowania o majątku teatru narodowego w roku jubileuszowym?

Nikt go tu nie znał, więc wszyscy powtarzali ploty i łykali jego manipulacje. Ja też, ja też... choć po jakimś czasie nazwałem go kameleonem przystosowującym się "bez mydła" do oczekiwań rozmówców i decydentów. Brał na empatię, na współczucie wobec własnej inności, a okazał się tylko przechodzonym przykładem k a l k i z leninowskim zapaszkiem... I "pokrzywdzonym" prekariuszem śniadającym po Bristolach.   

Przelało się, owszem, okazało: Michał Gieleta postawił spektakl… na poziomie amatorskiego kółka teatralnego z AGIT-PROPU! Szybko, głośno i do przodu (do kasy)…
Bez elementarnej umiejętności sformułowania zadań aktorskich i zbudowania relacji: „jak w pysk” - do widowni, propagował kto ma rację i kto winien, w „tym-kraju”, a jakże, kaczystowskim reżimie.

To nie jest o „nas” Drogi Michasiu (Ty do mnie: „kochany Jacku” póki miałeś interes), tylko o Was, mentalnie zarażonych/ugryzionych Marksem, Leninem, Stalinem i Gramscim w galopie do władzy i pieniędzy. Nie znam się na tych Waszych „nowych wspaniałych światach” od stulecia okupionych krwią, łzami, a ostatnio też spermą, w rewolucyjnej powtórce z tego, co było i tak bardzo tragicznie się zawsze kończyło.
Twój „Project” jest tylko nędzną powtórką z tego, co tu probowali możniejsi od Ciebie - i jeśli wygrają w Londynie, to uważaj: pójdziesz na śmietnik historii w pierwszej czystce, jak to nie raz drzewiej bywało.

 Nie będę Cię pouczał - jak Ty - w jaki sposób powinieneś przepracowywać swe żydowskie i gejowskie traumy, ale jeśli będziesz gadał, że dziś na Sławkowskiej Żyda biją, to pierwszy zarzucę Ci kłamstwo. Nie, tam Angole rzygają…

Jeśli słyszysz obrzydliwe lewackie łgarstwo o Polsce i nie reagujesz, dokładasz kamień do atmosfery sprzyjającej powrotowi tego, co było w kacapskim wydaniu; „przemoc jest w (załganym) słowie”…

PS:to co mówisz o ministerstwie, o Teatrze Starym i Mikosie potwierdza to, co ja już dawno pisałem: to NIE BYŁ żaden konkurs, tylko ustawka, w której nie mając wiedzy źródłowej brałeś udział na łapu-capu i gdzie Cię wystawiono do wiatru.
I jak przed szkodą, tak po szkodzie g u p i ! 


*) Speluna
Kariera Stonewall zaczęła się w 1966 roku, gdy mafijna rodzina Genovese przejęła ów klub nocny, by uczynić go przybytkiem dla homoseksualistów i transwestytów.
Mafia uznała, że „odmieńcy” to niezły interes, dlatego stworzyła dla nich sieć lokali. Stonewall był znaczącym punktem na mapie perwersji. Bar nie posiadał licencji na sprzedaż alkoholu, mimo to trunki lały się tam strumieniami. Nikt nie zawracał sobie głowy przepisami bezpieczeństwa czy higieny – nie było bieżącej wody, szklanki myto w gumowej wannie stojącej za szynkwasem, toalety były wiecznie zapchane. Właścicielom nie przyszło nawet do głowy zadbać o drzwi ewakuacyjne na wypadek pożaru.
 Stonewall był zatem spelunką, wyjątkowo obskurną norą, daleką od „ślicznych” wyobrażeń kreowanych w późniejszych mitach. Do tego działy się tu rzeczy o wiele gorsze, niż sprzedaż alkoholu bez zezwolenia. W pobliskim Christopher Park koczowali bezdomni, w tym nastoletnie dzieciaki gotowe do świadczenia klientom baru wiadomych usług „za drinka lub parę baksów”. Pojawiały się również doniesienia o szantażowaniu przez mafię majętnych i wpływowych klientów, którym grożono ujawnieniem ich ciągotek.
Read more: http://www.pch24.pl/powstancy-z-lgbt--stonewall-69,69188,i.html#ixzz60hy5PY5p





- Jeśli słyszysz obrzydliwy, homofobiczny dowcip i nie reagujesz, dokładasz cegiełkę do atmosfery sprzyjającej morderstwu. Zbrodnia rośnie z naszego odwracania głowy, by nie widzieć i nie słyszeć - Michał Gieleta opowiada o sztuce "Projekt Laramie", którą reżyseruje w Teatrze Dramatycznym. Rozmowa z Pawłem Smoleńskim w Newsweeku.
pastedGraphic.png
«NEWSWEEK: Co się stało w Laramie? MICHAŁ GIELETA: W 1998 r. zabito studenta Matthew Sheparda, geja. Mówiono o nim "gej"? - W Nowym Jorku albo w Kalifornii tak by powiedziano. Ale w Laramie, miasteczku w Wyoming? Nie wiem, ale pewnie mówili pedał. Dzisiaj w Polsce nawet arcybiskupi mówią LGBT. - I dodają słowo "zaraza", więc postęp jest wątpliwy. Ale kiedy ludzie mówią LGBT, przestają gadać o mniejszościach wyłącznie w kontekście seksu, kto z kim, jak i dlaczego tak, a nie inaczej, który niejako z automatu narzuca słowo "homoseksualizm". Mord w Laramie zdarzył się niemal 30 lat po Stonewall, najściu policji na klub w Nowym Jorku, co było przyczynkiem powstania Ruchu Wyzwolenia Gejów, organizacji walczącej o równe prawa dla społeczności LGBT.

Amerykanie wiedzieli już wtedy, że AIDS nie jest chorobą gejów, którą można się zarazić przez podanie im dłoni. Oglądali "Anioły w Ameryce", obsypaną nagrodami sztukę Tony'ego Kushnera o społeczności gejowskiej i pandemii AIDS w latach 80. Ale to, co pokazywano na Broadwayu i w San Francisco, niekoniecznie musiało trafić gdzieś na prerie. Klimat w Laramie był wówczas jak dzisiaj w Polsce. Zbliżały się wybory, republikański burmistrz obiecywał, że wypleni wszelkie tzw. występki i to, co uważał za bezbożne plugastwo.
Dwóch chłopaków zwabiło Matthew za miasto, przywiązało do płotu i go tłukło. Nie potrzebowali pistoletów, noży, nawet kija, nie przygotowywali się do morderstwa. Po prostu przyszło im do głowy, że pobiją pedała. Zostawili go w szczerym polu, żeby zdechł.

Minęły dwa dni, zanim został znaleziony przez przypadkowego przechodnia. Kolejne pięć dni konał w szpitalu. Ameryka modliła się, by wyzdrowiał. Cała Ameryka?
- Różne denominacje chrześcijańskie zaraz zabrały głos, mówiąc o woli bożej, grzechu i piekle. Fred Phelps, pastor baptystów z Kansas, ogłosił, że Bóg nienawidzi pedałów, największą zmorę świata.

Lecz generalnie po tej zbrodni przelało się. Amerykanie zastanawiali się nie tylko nad nienawiścią wobec gejów i bezsensownością tego morderstwa, ale również nad brakiem prawa chroniącego mniejszości seksualne. Dużo było podobnych zbrodni?
- W statystykach nie uwzględniano wtedy kontekstu nienawiści do gejów; znaleziono ciało i kropka. O takiej zbrodni opowiada oscarowy film "Tajemnica Brokeback Mountain", który po części też dzieje się w Wyoming.
Musiało być ich jednak całkiem sporo, bo inaczej Amerykanie nie zareagowaliby tak zdecydowanie. Nowojorczyk Moises Kaufman, gej wychowany w ortodoksyjnym żydowskim domu, pojechał do Laramie ze współpracownikami z Tectonic Theater Project. Rozmawiali z wieloma mieszkańcami i tak powstała sztuka "The Laramie Project". O zamordowaniu Matthew, ale też o mieście, traumie i o tym, jak można czyste zło zamienić w coś dobrego.

To nie jest sztuka o gejach, tylko o nas wszystkich, podobnie jak opowieść o Jedwabnem nie jest o Żydach, lecz o zbrodniarzach i o zbrodni.
- Laramie utraciło niewinność. Przepadły iluzje o idyllicznej prowincji wśród prerii, o świecie dzielnych kowbojów. Naprawdę nie ma znaczenia, kim był Matthew Shepard. Mógł być uchodźcą, Romem, niepełnosprawnym. Ta sztuka stawia pytanie, jak doszło do tej bezsensownej zbrodni.

Jak?
- Sprawcy nie byli żadnymi potworami, to chłoptasie z pryszczami na twarzach, przerażeni tym, co zrobili, nieudacznicy, jeden sierota. Mordercy zostali skazani, a ojciec Sheparda wygłosił wspaniałą mowę, w której wyrzekał się zasady odwetu.

Ale były też przypadki obwiniania ofiary - gdyby Matthew nie przyznawał się do orientacji, nic by się nie stało. Trzeba było czekać dekadę do prezydentury Baracka Obamy i ustawy Matthew Shepard i James Byrd Act o penalizacji przestępstw popełnionych wskutek nienawiści do ludzi o mniejszościowej orientacji seksualnej.

Laramie do dziś jest republikańskie i fundamentalistycznie chrześcijańskie. Ale nauczyciele zaczęli opowiadać, co to znaczy być członkiem mniejszości seksualnej w takiej dziurze. Podczas parady absolwentów miejscowego uniwersytetu dołączają mieszkańcy z banerami, by rodzice Sheparda wiedzieli, że się z nimi solidaryzują. W paradzie - co również jest w sztuce - idą matki z małymi dziećmi, tłumaczą, dlaczego tak postępują.
Amerykańska kultura ma to do siebie, iż w kryzysie szuka szansy. Kaufman przywołuje w "The Laramie Project" prawdziwą przemowę jednego pastora z miasta. Mówił o milczeniu i przyzwoleniu. Jeśli słyszysz obrzydliwy, homofobiczny dowcip i nie reagujesz, dokładasz cegiełkę do atmosfery sprzyjającej morderstwu. Gdy faceci w barze opowiadają coś o pedałach, nie czujesz się z tym komfortowo, ale nie masz odwagi, by się wtrącić - robisz to samo. Księża, gdy siedzą cicho, jak ich koledzy po fachu plotą trzy po trzy, również są odpowiedzialni. Zbrodnia rośnie z pozornie nieważnych spraw, z naszego odwracania głowy, by nie widzieć i nie słyszeć.
Ksiądz katolicki z Laramie mówi w sztuce, że ziarno przemocy jest w słowie, bicie i zabójstwo to tylko ciąg dalszy. Dlatego przerażą mnie, jak w Polsce nawet ludzie o liberalnych poglądach śmieją się z politycznej poprawności. Cokolwiek by o niej powiedzieć, nie pozwala o innych ludziach mówić w sposób wykluczający i obraźliwy, broni przed pogardą. Nie można mówić "pedał", ale też opowiadać polish jokes. Świat anglojęzyczny przyswoił te reguły, nie śmieje się z dowcipów o głupich Polakach i menstruujących kobietach. To nie są wyśmiewane w Polsce jakieś idiotyczne ograniczenia, tylko sposób na lepsze społeczeństwo. Obrażanie jest elementem polskiej kultury słowa. "The Laramie Project" żadnej postaci nie przedstawia jak karykatury. Przedstawienie Kaufmana odnosi w Stanach ogromny sukces, bo nie ma w nim ani słowa fikcji, tylko sama prawda. Grał m.in. Peter Fonda, ale sztukę wystawiają także prowincjonalne i uniwersyteckie teatry. Pokazywana jest nawet w Ugandzie, gdzie jest chyba najostrzejsze ustawodawstwo antygejowskie. A jednak znalazła się tam grupa bardzo odważnych ludzi, którzy ryzykują życie, bo uznali, że to ważne.

Skąd pomysł, żeby wystawić ją w Polsce?
- Jeszcze przed marszem w Białymstoku byłem w Lesznie, mieście wyglądającym jak zachodnie. Z daleka na murze widzę kawałek graffiti: "Jebać". Byłem pewien, że idzie o Żydów, ale nie - "Jebać pedałów". Pomyślałem wtedy, że to trzeba wystawić.
Na całym świecie na "The Laramie Project" przyprowadzane są dzieciaki i nie wyrastają z nich dewianci. Największa angielskojęzyczna poezja, czyli sonety Szekspira, jest przepojona homoerotyką. Wielkie amerykańskie filmy poruszają problemy LGBT. O czym jest "Kotka na blaszanym dachu" z Liz Taylor i Paulem Newmanem? Włosi przyzwyczaili się do wierszy Michała Anioła i Leonarda da Vinci, wiedzą, że to byli geniusze, a nie tylko geje. Nie mam pojęcia, ile osób kojarzy "Króla Rogera" Karola Szymanowskiego z głębokim homoerotyzmem. Ale pewnie niewielu.

Spektakl może zrobić wiele, uzdrawia atmosferę. Jeden z bohaterów sztuki zaprasza matkę na przedstawienie, a ta mu mówi, że nie przyjdzie, bo homoseksualizm jest złem. Odpowiada więc, że poprzedniego dnia grał Makbeta, zamordował kupę ludzi i pyta: nie przeszkadza ci morderca, a przeszkadza gej? Tak rodzi się poczucie, że coś jest nie tak.

Albo i nie rodzi.
- Kilka lat temu przez USA przetoczyła się fala samobójstw dzieciaków LGBT. Rodzina często gada im straszne rzeczy, w kościele słyszą to samo, koledzy się podśmiewują, bo ich seksualność jakoś się przecież objawia.
Aktorzy z Broadwayu, politycy najwyższej rangi, dziennikarze i uczeni stworzyli wtedy kampanię "It Gets Better". Ci, którym się powiodło, opowiadali, że doskonale wiedzą, jak to jest, gdy cały roztelepany wychodzisz z domu do szkoły, bo nie wiesz, kto ci dokuczy, kto wyśmieje, skąd poleci kamień. Cierpienie, ból odrzucenia i upokorzenia były autentyczne. Każda z tych opowieści wymagających emocjonalnego przeżycia, łez, kończy się słowami, że będzie lepiej. Nie wydaje mi się, by wielu ludzi publicznych w Polsce znających takie upokorzenie było do tego zdolnych, a tu idzie o życie. U nas osoby wykluczone starają się być niewidzialne zgodnie z zasadą "nie pytaj, nie mów", obowiązującą w armii amerykańskiej i zmienioną dopiero przez Obamę.

U nas nie da się być lesbijką i dumnym oficerem armii. Czy jako gej możesz bronić ojczyzny? Póki o tym się nie mówi, opowieść o historii i teraźniejszości jest całkowicie heteroseksualna, co przecież nie jest prawdą. Mój zmarły przyjaciel, wielki włoski reżyser Franco Zeffirelli był w czasie wojny w antyfaszystowskiej partyzantce. W toskańskich lasach byli też szkoccy spadochroniarze i z jednym z nich - nazywał się Jimmy - Franco zafundował sobie chyba najpiękniejszy romans życia. Gdy na Wyspach kręcił "Hamleta" z Melem Gibsonem, pojechał go odwiedzić. Zobaczył łysego faceta z brzuszkiem, żonatego i dzieciatego. Takich historii było mnóstwo. Miłość dzieje się w takiej albo siakiej konfiguracji, bo się dzieje. Póki te historie będą nieobecne, poty nie poznamy prawdy.

Głupota polega na założeniu, że gdy w Polsce myśli się o LGBT, to myśli się o seksie, a nie o ludziach, którzy mogą być aktywni seksualnie albo i nie, kochają albo i nie. Gdyby w Polsce ludzie mniej się bali, gdyby udało się znaleźć dumny ton mówienia o swojej tożsamości, który znaleziono w świecie anglo-amerykańskim, pomogłoby to zapobiec wielu traumom. Jeśli należysz do mniejszości i masz pieniądze, jakoś tam będzie, wystawisz sobie mur chroniący przed zniewagami. Ale w małym miasteczku, z pensją sprzedawcy czy urzędniczki w gminie już niekoniecznie.

Trudno o odwagę w kraju, gdzie władza, biskupi, znaczna część społeczeństwa jest skrajnie homofobiczna.
- "The Laramie Project" nie jest dydaktyczna. Opowiada o ludziach wychowanych w konkretnej kulturze, którzy muszą poradzić sobie z prawdą. To warunek konieczny dialogu: nie wyśmiewać, nie wywyższać się, nie kpić. Mamy odzew z kilku polskich miast, które chcą nasze przedstawienie pokazać. Teatr ma i takie zadanie, by pokazywać drogę z sytuacji, które są jeszcze nieprzerobione.

Po co komu taki dialog? O czeskich filmach Miloša Formana mówiono, że są cyniczne i kpią, aż ktoś mądry zauważył, że reżyser "celnie ugodził w małego czeskiego człowieka". W jego tchórzostwo, kołtuństwo, piwny debilizm, dobroduszną głupotę. Inne czasy, inni ludzie, ale diagnoza wspaniała.
- Oglądałem Helen Mirren, gdy na londyńskiej scenie grała królową i np. żartowała z podwójnych nazwisk sugerujących aspiracje społeczne. Konserwatywna część publiczności, ci wszyscy z zadartymi nosami siedzieli skonfundowani. Liberałowie śmiali się do rozpuku. Ale wspólnie byli na widowni.

W Polsce wspólnie się nie da. Wyobraża pan sobie narodową prawicę oglądającą "The Laramie Project"? A mimo to dwa lata temu przyjął pan propozycję ministra kultury, by zostać szefem artystycznym krakowskiego Starego Teatru, akurat przejmowanego przez tzw. dobrą zmianę.
- Zostałem potraktowany instrumentalnie przez głównych graczy Ministerstwa Kultury, a najmocniej dostało mi się od ludzi kultury liberalnej, do których też siebie zaliczam. Zobaczyłem największe uprzedzenie tam, gdzie się go najmniej spodziewałem. Chciałem połączyć zachodnie doświadczenie teatru narodowego z realiami teatru subsydiowanego, utrzymywanego z podatków według modelu sprzed 1989 roku. Uważam, że wielu widzów czeka na teatr wystawiający wielkie, ważne politycznie i społecznie pisarstwo, a przy całym moim szacunku dla Starego, jego zespołu aktorskiego i reżyserów, miałem wrażenie, że to scena stawiająca bardziej na ultrainterpretacje niż teksty czy wielkie kreacje w wielkich rolach. Proponowałem bardziej racjonalne, moim zdaniem, wykorzystanie publicznych pieniędzy. Przedstawiłem program spektakli, w którym była tematyka jak z "The Laramie Project", problem antysemityzmu jak wokół sprawy Dreyfusa, najważniejsze teksty światowych scen, czyli plan jak najbardziej liberalny i otwarty. Nikt w ministerstwie nie powiedział mi, że to program niesłuszny, że Stary Teatr jest sceną narodową i trzeba wystawiać jakieś bogoojczyźniane ramotki. Gdyby urzędnicy chcieli mi coś dyktować, powiedziałbym "bye, bye".

Ludzie, z którymi pan rozmawiał, kiepsko wypadają w teście na prawdomówność i wiarygodność.
- Możliwe, że w Polsce każdemu - prawicy i lewicy, "dobrej zmianie" i liberałom - zdaje się, że wszyscy z wielką uwagą przyglądają się nadwiślańskim perypetiom. Tymczasem można być Polakiem, jak ja, wyrazić chęć włączenia się w nurt polskiej kultury, ale mieszkać i tworzyć w Londynie, żyć swoim własnym życiem, wystarczająco interesującym, by nie śledzić z wypiekami na twarzy, co się dzieje w kraju. Bo - na zdrowy rozum - co takiego, poza sztuką, powinno dziać się w teatrze i z teatrem?

Może dziać się jedynie słuszna polityka jedynie słusznej władzy.
- Naprawdę nie mogłem zakładać, że ludzie, z którymi rozmawiałem o Starym Teatrze, bardziej myślą o polityce niż o sztuce. Nie miałem w sobie takiej podejrzliwości ani stosownych informacji. Ale dobrze... Sprawdziłem w internecie człowieka, który finalnie został dyrektorem i miał być moim przełożonym. Widziałem go wcześniej na festiwalu kultury żydowskiej. Wyskoczyło mi, że był redaktorem "Gazety Wyborczej", zajmował się teatrem, więc założyłem stereotypowo, że to liberał, należymy do podobnej bajki. O ministrze kultury wiedziałem tyle, że jego brat jest reżyserem i robi dobre filmy. Nie miałem imperatywu kategorycznego, żeby być dyrektorem w Krakowie. Zobaczyłem możliwość zrobienia czegoś wyjątkowego na polu twórczym. I tyle. Nie wiem, do jakiego stopnia moje dobre intencje zostały pojęte przez środowisko.
Od ministerstwa nie dostałem nawet szkicu kontraktu. Na wszystkie podróże do Polski wykładałem z własnej kieszeni i zostałem z odwołanymi kontraktami na inne spektakle i tysiącami funtów niezrefundowanych przez ministerstwo. Wszystko działo się tak bardzo po polsku: zero konkretu i zobowiązania na piśmie. Prosiłem, by nie obwieszczać mojego nazwiska, póki się nie dogadamy. Reszta wydarzeń odbyła się poniekąd poza moją kontrolą. Nie będę się dziś zastanawiać, czy ktoś zwodził, kłamał, kombinował, chciał coś ugrać. Bycie niewolnikiem teorii spiskowych jest wbrew mojej naturze.

Po co polskiej widowni "The Laramie Project"?
- Siłą sztuki są rodzice Matthew, wierzący chrześcijanie mający kłopot z akceptacją orientacji syna. Takich ludzi w Polsce jest multum. Siłą są postacie morderców, zwyczajnych chłopaków, naszych sąsiadów, kuzynów, którzy ulegli nienawiści. O tym trzeba mówić.
Parę miesięcy temu Maggie Smith zrobiła w Londynie monodram o sekretarce Goebbelsa. Wstrząsający, bo ta zwyczajna, jakoś poczciwa kobieta zupełnie nie miała świadomości, że powinna mieć zdanie na temat nazizmu. Gdy się dowiedziała, że mordują ludzi, mówiła: to rzeczywiście przykre, nie powinno się tak robić. Lecz generalnie - a przecież była dobrym człowiekiem - milczała.
Jeśli zwycięży milczenie, będzie tylko kwestią czasu, gdy polski Matthew zostanie zabity. Nawet niespecjalnie, przecież wystarczy kogoś popchnąć, nieszczęśliwie upadnie, walnie głową o krawężnik i koniec. Co w gruncie rzeczy jest bez znaczenia?
***
Michał Gieleta (1974) jest warszawiakiem wykształconym w Oksfordzie, absolwentem studiów reżyserskich w Teatrze Narodowym w Londynie. Reżyserem operowym i teatralnym. Wystawiał w Anglii, USA, RPA, Włoszech i w krajach skandynawskich. Był asystentem Franco Zeffirellego. Premiera przełożonej i wyreżyserowanej przez Gieletę sztuki "Projekt Laramie" odbyła się 20 września w warszawskim Teatrze Dramatycznym.»
"Nie przeszkadza ci morderca, a przeszkadza gej?"
Paweł Smoleński
Newsweek Polska nr 39

26-09-2019

Komentarze

  1. historia, ale prowadząca wprost do grafomanii Gielety:
    Jacek Zembrzuski
    28 stycznia 2016 · Mokotów, Warszawa ·
    LIST OTWARTY DO TADEUSZA SŁOBODZIANKA
    23 stycznia 2015 (warto przypomnieć)
    Jakieś trzy miesiące temu w Telewizji Republika Tadeusz Słobodzianek złożył publicznie deklarację o chęci wystawienia „Bezkrólewia” Wojciecha Tomczyka – najlepszej (to moja interpretacja) polskiej sztuki współczesnej, opisującej sytuację władzy uciekającej ze zrewoltowanej stolicy i myślącej już tylko o swoich cygarach – opatrując przyrzeczenie zastrzeżeniem, że nie ma do tego reżysera; w trzy dni potem, Maciek Pawlicki, znakomity producent, wskazał na mnie, deklarując chęć współprodukcji, czyli partycypacji w kosztach. Ja zostałem w ten projekt włączony niejako po znajomości i bez własnej inicjatywy, ale przeczytawszy sztukę ponownie stwierdziłem, że jej „ezopowy”, aluzyjny język coraz bardziej zbliża się do rzeczywistości, która przecież skutkuje ucieczkami do Brukseli i widocznym lękiem władzy przed tym, że skrywana przez nią prawda (o gospodarce, o fatalnym stanie armii i szkolnictwa, o braku reformy służby zdrowia, o manipulacji smoleńskiej i cudach wyborczych, itp.) wyjdzie na jaw, a społeczeństwo (jakiś metaforycznie „średniowieczny” lud u Tomczyka) upomni się o swoje prawa. Czyli, że mamy do czynienia z – najwyższej próby ze względu na język, formę, ale i treść – teatrem politycznym!
    Maciek w rozmowie ze mną zastrzegł, że wszystkie sprawy związane z produkcją bierze na siebie, a ja mam czekać na wynik jego rozmów ze Słobodziankiem. To czekałem cierpliwie dwa miesiące, aż doczekałem się reakcji dyrektora stołeczno-publicznej instytucji kultury, z której wynikało że Tadziu "nie wie”, bo ja podobno „dawno nie pracowałem” (taki dyrektor bierze niezłą pensję za rozeznanie rynku, oglądanie przedstawień, a nie plotkowanie o nich i rozmawianie z reżyserami nie tylko za pomocą esemesa; to jest właśnie ta „stara szkoła”, „teatr środka” i inne takie, których młodzież dziś nie zna i nie lubi, ale Tadzia i mnie tego uczyli)…
    Uznałem, Tadziu (po trzydziestu latach znajomości), taką nieprofesjonalną i pozbawioną wiedzy o faktach (moich 40 spektaklach) odpowiedź za niegodną obowiązujących standardów, za to skłaniającą do wyartykułowania prośby o powiedzenie wprost reżyserowi – który sam się nie stara, ale jasne jest, że w zaistniałej sytuacji jest zainteresowany – co się myśli z uzasadnieniem nie branym z księżyca… I zaczęliśmy bezpośrednią korespondencję (której jestem wg kodeksu honorowego i karnego właścicielem, co przypominam, bo na stwierdzenie, że nasze rozmowy opiszę, zareagowałeś nerwowo: ” to ubeckie metody”). To opisuję, dla publicznej korzyści wynikającej z obnażenia Twoich mentalnych skłonności i specyficznej aksjologii.
    Tak się dziwnie złożyło, że jestem autorem licznych (na blogu, na FB i przy innych okazjach) publicznych wypowiedzi chwalących Twój teatr. Mnie się ten model bardzo podobał – jego poszczególne egzemplifikacje uznawałem za udane, bardzo udane, lub rzadziej, za chybione z powodu nietrafnego wyboru reżyserów. Poza tym, że praktycznie zlikwidowałeś odrębność i charakter sceny na Woli (ostatni Miller jest tu wyjątkiem potwierdzającym regułę), a w „Przodowniku” zaprowadziłeś groch z kapustą i białostockie kumoterstwo praktycznie likwidując „Laboratorium Dramatu” (jego przeprowadzka do pałaca im. Stalina to już zupełnie nie to: nie ten klimat, nie ten poziom intelektualny, za to ustępstwa wobec byłych a sfrustrowanych księży; jeden Zbyszek Kadłubek przy poprawności politycznej Bartosia wiosny nie czyni); odkryłeś znakomitego reżysera Wawrzyńca Kostrzewskiego, tyle, że to nie Ty go odkryłeś tylko Jarek Kilian… Wyszło na to, że jestem jedynym oprócz bufetowej człowiekiem w mieście, któremu się podobasz… Ale ona się nie zna!

    OdpowiedzUsuń
  2. c.d.: „GW” drukuje artykuł Strzępki i Demirskiego, w którym stwierdzają, że „idą po Ciebie” (chcą, aby Cię jak najszybciej wyrzucić), z którym ja muszę się w najistotniejszych stwierdzeniach zgodzić, i nie podstawiając nogi kiedy Ciebie kują, przypomnieć parę faktów.
    Przede wszystkim faktem jest, że pomyliłem się oceniając Twoją ofertę programową, bo rzeczywiście zawierała ona zwykłe kłamstwa na temat Twej rzekomej chęci współpracy z najwybitniejszymi reżyserami (mnie wśród nich nie wymieniłeś, bo nie widziałeś żadnej mojej pracy). To była klasyczna propaganda będącą częścią większej całości: rzekomego „pluralizmu” realizowanego poprzez zapraszanie na premiery „wszystkich”, od Ziemkiewicza do Urbana.
    Wydajesz się sądzić, że z tego zachowania powinno coś dla Ciebie wynikać, jakoś Ci się to opłacać… I tu się głęboko mylisz. Świat demokratyczny nie daje się opisać w sposób komplementarny według zasady: „coś za coś”, choć niewątpliwie nasz świat tak zazwyczaj działa.
    Ty masz ambicje opisywać rzeczywistość, tu i teraz, i mnie się to podoba, to właśnie chwalę, ale ciągle demonstrujesz powierzchowność tak artykułowanej diagnozy, więcej powiem, jej konformizm i koniunkturalizm. Bo robisz ledwie za wentyl dla tej skorumpowanej władzy w sytuacji, gdy jesteś od niej całkowicie – i mentalnie! – uzależniony. Czyli, jest to sztuka także o Tobie, i dlatego, może intuicyjnie, się jej boisz, argumentując kuriozalnie , a to, że ja „nie pracuję”, a to, że Cię „chwalę” („na Facebooku pojawiają się złośliwe komentarze, że za te recenzje zaproponujemy ci reżyserię”)… Zapytam tylko: od kiedy została zawieszona wolność słowa? od kiedy Ty zwracasz uwagę na komentarze na FB? od kiedy ja zostałem pozbawiony uprawnień i umiejętności zawodowych (że teatr współczesny był komentowany przez wykonujących na bieżąco zawód: Schillera, Axera, Grotowskiego, by o Lupie nie wspominać – ja nie pisuję żadnych „recenzji”, tylko Dziennik i nie za pieniądze albo wpływy, ale raczej „pod prąd”, może jednak tak?).
    „Jak ty mnie tak, ja tobie„, co zresztą w moim wypadku jakoś karykaturalnie usiłujesz odwrócić (gdybym o Tobie źle pisał, to zaproponowałbyś mi współpracę?); to jest myślenie przesiąknięte jakimś zupełnie nieprofesjonalnym stawieniem spraw na głowie i zapośredniczone w systemie, który wydaje Ci się zwalczasz, nazywając go lewicową krytyką. Jest dużo gorzej, bo taka mentalność nie z lewa ani z prawa, tylko z z a ś c i a n k a, w którym czujesz się „swój i u siebie” – pośród wychowanków, nierzadko oddanych współpracowników, i niestety jeszcze częściej, niezdolnych artystów. Dlatego rację mają państwo Monika i Paweł wytykając Ci zwykłe kłamstwo i – znaną od Tomaszuka, Hussakowskiego, Grabowskiego, Englerta k o n f l i k t o w o ś ć , by nie powiedzieć, „bizantyjski” sposób zarządzania, nie tworzenie zespołu (otaczasz się zapobiegliwie tylko grupą znajomych) i wyrzucanie kupy szmalu; w tych sprawach nie masz argumentów! Nie umiesz współpracować z indywidualnościami… Znakomicie odnowiłeś toaletę w teatrze, poprawiłeś wizualną identyfikację produktu, po awanturach podpisałeś jakieś umowy z kawiarniami, i podobno masz dobrą frekwencję (taki, w gruncie rzeczy jedyny, teatr w mieście jest po prostu potrzebny, czego Demirscy wydają się nie rozumieć), i w zadowoleniu swoim zająłeś się promowaniem sympatycznych i mniej zdolnych reżyserek… To mało, jak na Twój program, i to stanowczo za mało ze względu na potencjał, którym dysponujesz. Widocznie jednak wystarczy ze względu na Twoje umiejętności…
    Jesteś świetnym dramatopisarzem i kiepskim, bo nieuczciwym zawodowo królikiem na „slobopleksie”, któremu w głowie się przewróciło; w praktyce nie wykonujesz psiego obowiązku dyrektora teatru, którym jest tworzenie zespołu i dyskutowanie z reżyserami – zamiast tego, sądzisz – więc będziesz osądzony…
    Z o s t a n i e po Tobie to, co j a w tej chwili o Tobie p i s z ę … („I głuchy śmiech pokoleń”). Nie zazdroszczę, trzymaj się T(y).
    ja

    OdpowiedzUsuń
  3. ps: padniesz od swojej nieoczyszczonej głowy, bo to, co nazywasz „nagonką” jest w istocie dyskusją o Tobie, o Twoim charakterze, a nie Teatrze Dramatycznym, który ani jest Twój, ani Ty go nie zawłaszczysz. Raczej dostaniesz lekcję pokory.
    - czas płynie i nic się nie zmienia, ponieważ ratusz pozostaje bufetowo-platformerski, co chroni TS na pensji, tylko aktorzy odchodzą, np Halina Skoczyńska.
    Nie zaliczyłem go do "komunistów" rządzących naszym teatrem, bo to szczególny wypadek (przypomina mi Seweryna): bufonady dobrze ulokowanej u "liberalnej" władzy w konflikcie z młodą lewicą i "GW"; nie mam kompetencji wnikać w te wszystkie ruchawki, przypominam, że Słobodzianek sam je opisał w "Młodym Stalinie", czyli konfliktach bolszewików z mienszewikami i innymi chętnymi do żłoba - zawsze to się kończy zatrutym parasolem w łydce Trockiego.
    Jego upadek będzie żałosny, choć proponowane przez niego zaspakajanie gustów kiepskich i lawirowanie pośród możnych wydaje się być skuteczne. To lustro dla klasy politycznej i nowa, jeśli nie chce wchodzić w "stare buty" powinna je stłuc...

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Monia w Waginecie

Zwalniają? Znaczy będą przyjmować! Lejzorek Rosztwaniec                                                                                    Aferka ze Strzępka(mi) w Dramatycznym Teatrze w PKiN im. Józefa Stalina jest symptomatyczna dla naszego, przesiąkniętego obłudą i hipokryzją, teatralnego zamtuza. Zgodnie z modą i "tryndami" rządzi nimi w większości lewica, czysta jak Wisła przez nich gównem zaśmierdziała, a w tingel-tanglach, poziomem, na łopatkach ledwo, ledwo intelektualnie rzężąca... A przecież do przejęcia tej zasłużonej sceny potrzebna była "konkursowa" u s t a w k a, w której Monika Strzempka, za pośrednictwem Gazety Wyborczej zagrała va banque  poskarżywszy się na warunki, które ją - n i g d y nie kierującą instytucją artystyczną - autowały, co natychmiast, choć przed przesłuchaniami , spotkało się z publiczną deklaracją jurora-władzuchny: "pani Moniko, pani się nie martwi - pomyślimy..." Reszta była już nie tyle milczeniem, co politycznym zamac

gówno-burza w Pałacu im. Stalina

Niejaka Szpila rujnuje publicznie wizerunek Moni i tylko potwierdza znaną prawdę, że                                 r e w o l u c j a  p o ż e r a  w ł a s n e  d z i e c i  *                                                                                                          "Ogrom cierpienia psychicznego i emocjonalnego, którego doznał zespół aktorski w ostatnim czasie, jest tak dewastujący, że nie umiałabym oglądać tego spektaklu, zapominając o tym, co widziałam i przeżywałam wraz z zespołem przez ostatnie dni, uczestnicząc w próbach w teatrze. Odcinam się od rewolucji głoszonej przez Monikę Strzępkę powołującą się na mój tekst, bo w jej wydaniu ów Heksowy przewrót jest fejkiem. Tak jak cała głoszona przez nią rewolucja ".   Ustawka w T. Dramatycznym  kompromituje się zanim zaczęła na dobre zarabiać (Strzępka, co miesiąc 18,5 tyś). Mobbing, ideologiczny szantaż, wulgarność i zastraszanie aktorów to się okazał  p r a w d z i w y program ustawionej na posadę lewackiej

elyty stołeczne

Jacek Zembrzuski Administrator       Lis przed chwilą usunął film który udostępnił od Andrzeja Seweryna; dlaczego trzeba przypierdolić faszyście Kaczyńskiemu , Orbanowi  https://t.co/LYgsMXJZ9Z   pic.twitter.com/LYgsMXJZ9Z   https://twitter.com/ZaPLMun.../status/1664756736215904256... https://platform.twitter.com/widgets.js TWITTER.COM   ochujał ten kodziawerski b ł a z e n e k, kiedyś aktor