Ceremonia Ludzi Niezdolnych do Krzyku Klary Wojtkowskiej została pokazana w mieście Tucson oraz na Sonoran w miejscowości Marana w Arizonie. Pokazy odbyły się w 2016 roku. To sztuka o chorobie, uzdrowieniu i powołaniu.(Iwan Bunin napisał w 1944 roku opowiadanie o tym samym tytule, Pani Klara, ale to nie inspiracja)Arizona. Sztuka polskiej artystki wystawiona na pustyni
Klara Wojtkowska jestem muzykiem, dramatopisarką, pisarką i człowiekiem teatru. Od czasu zakończenia studiów magisterskich z Afrykanistyki na Yale, bada różnego rodzajuceremonie w Afryce i na świecie. W teatrze stara się spoić te koncepcje ceremonii i teatru, aby tworzyć żywy teatr.Łącząc trzy opowiadania o chorobie i uzdrawianiu, "Ceremonia Ludzi Niezdolnych do Krzyku" podąża za Ludwigiem van Beethovenem, gdy ten traci słuch i zaprzyjaźnia się z drzewem, które uczy go słuchać; ukazuje zszokowanego weterana wojny w Afganistanie w poszukiwaniu ceremonii i wyalienowanej duszy; oraz kobietę broniącą praw do leczenia za pomocą roślin. Sztuka rzuca wyzwanie hegemonii zinstytucjonalizowanej choroby i daje głos Ziemi jako żywej istocie - miejscu, gdzie Miłość jest większa niż zranienie. "Ceremonia Ludzi Niezdolnych do Krzyku", to sztuka o tym, jak choroba wkracza do życia człowieka i uczy go słuchać głosu ziemi i własnej duszy.
Tak pisze e-teatr.pl zamiast - myślę o Instytucie - wystawić, albo co najmniej przeczytać publicznie ten NIEZWYKŁY i niespotykany na naszym rynku tekst magicznej sztuki.
Przypomina mi się Hermann Hesse: teatr magiczny nie dla każdego, nie dla każdego, tylko dla szalonych... Zresztą, z tym "szaleństwem" to nie tak, bo Pani Klara szuka raczej lekarstwa.
W każdym razie problem choroby (nazwijmy ją psychiczną) traktuje jako okoliczność skłaniającą do zadawania pytań, do głębokiej autorefleksji samego chorego (tu w imieniu chorego), czyli specyficznie wybranego...
Czy trzeba wołać prof. Kępińskiego?
Tym, którzy więcej czują
i więcej rozumieją
i dlatego bardziej cierpią,
a których często nazywamy ...
Autorka powołuje do życia: POSTACIE
SZAMAN
DUSZA SZAMANA
LUDWIG VAN BEETHOVEN
DRZEWO
OSKARŻONY/A
SĘDZIA
PROKURATOR
ADWOKAT
LEKARZ 1
LEKARZ 2
LEKARZ 3
LEKARZ 4
... bądź tu mądry.
Nie pytałem Jej o Profesora, ale z lektury wnioskuję, że by się podpisała pod diagnozą: „patologię traktować trzeba jako wyolbrzymienie zjawisk zachodzących u każdego człowieka, tj. stać na stanowisku continuum — braku ostrej granicy między normą a innością. Należy dyskretnie ukazywać, jaką wartość mają psychotyczne przeżycia, w jaki sposób wiążą się one z dotychczasowym życiem, w jakim stopniu są wynikiem złego doń przystosowania i w jaki sposób życie to wzbogacają”...
Tyle, że ta historia jest wzbogacona o przeżycie / doświadczenie (afrykańskie?)
z i e m i, w naszej kulturze dające się przecież utożsamić z mitologią Gaji... Ale, czy nie zapomniane, wyparte (choć używane w politycznie-poprawnej rozgrywce o władzę i pieniądze)?
z i e m i, w naszej kulturze dające się przecież utożsamić z mitologią Gaji... Ale, czy nie zapomniane, wyparte (choć używane w politycznie-poprawnej rozgrywce o władzę i pieniądze)?
Czyli, mamy do czynienia z artystką, która przywołuje coś, co Peter Brook w swoim ostatnim przedstawieniu nazywa i przedstawia jako p o m o c !
Wartością tego tekstu jest to, że służy czemuś więcej niż estetyce i widowisku: uzdrowieniu?
Oto jest pytanie.
https://www.facebook.com/justyna.rosa.121/videos/2508183435890056/?t=76
MONIKA OCHĘDOWSKA: Wspólnie z Mono Mukundu, zimbabweńskim producentem, kompozytorem i gitarzystą, kończą Państwo nagrywać materiał na wspólną płytę. Kiedy premiera?
KLARA WOJTKOWSKA: Przypuszczam, że za miesiąc, dwa. Nazwaliśmy ją „Bangiza”, co w języku szona znaczy „olśnienie”. To szczególny rodzaj olśnienia – taki, którego doświadczamy podczas wyprawy do lasu. Bangiza to także jedna z najstarszych pieśni na mbirę, instrument używany w Zimbabwe podczas ceremonii ku czci przodków. Jedna z piosenek z nowej płyty to właśnie taka skrzypcowa, polsko-szonańska wersja bangizy.
Dlaczego akurat bangiza?
Gdy usłyszałam tę pieśń, miałam poczucie, że doskonale ją znam. Być może dlatego, że stare polskie pieśni są podobne stylistycznie do zimbabweńskich. Korzenie kultury słowiańskiej i kultury Szona mają wiele cech wspólnych – szacunek do ziemi, lasu, kultywowanie pamięci przodków. Słowo musango tłumaczy się tutaj jako „busz”, „las” i jednocześnie „miejsce na święte sprawy”, ponieważ do lasu chodzi się z modlitwą, zanosi prośbę. Kiedy w Zimbabwe organizuje się ceremonie mapira, czci się pamięć o zmarłych krewnych i okazuje szacunek ziemi. To dlatego, że przodek w kulturze Szona to nie tylko konkretny człowiek, ale i cząstka ziemi, proch, z którego powstaliśmy.
Co jeszcze usłyszymy na „Bangizie”?
Płyta jest bardzo różnorodna. Poza tradycyjnymi pieśniami znajdzie się na niej także sporo nowoczesnej muzyki. ©℗
KLARA WOJTKOWSKA jest skrzypaczką i reżyserką teatralną. Ukończyła afrykanistykę na Uniwersytecie Yale.
Oczywiście na scenie trzeba zadbać o widowisko, ale moim zdaniem konstruowane według zasady, którą przywołuje wspomniany mistrz Brook: "jak to można zrobić z rybą? wystarczy uruchomić wyobraźnię!" Czyli, pusta przestrzeń. W której jest mnóstwo dźwięku - głosów.
Nie ukrywam, że ja słyszę w tym - w tej duchowej przestrzeni - Kronos Quartet z "Early music" i Avo Parta z "Tabula rasa" (i paru myślących na scenie Kolegów), w każdym razie nie finał IX Beethovena.
Najważniejsze jest tu oderwanie się od "rzeczywistości", czyli skupienie na Rzeczywistości ("oderwanie od ziemi", czyli powrót na Ziemię). Czy należy dodawać, że duchowej?
To zresztą jest (też) o drodze, choć nie w znaczeniu przemieszczania się ale raczej zdobywania doświadczeń, doznawania wrażeń, przezwyciężania trudności, więc to jest historia (o) t w ó r c z o ś c i, posuwania się w egzystencji, nie stania w miejscu. O rozwoju.
To zresztą jest (też) o drodze, choć nie w znaczeniu przemieszczania się ale raczej zdobywania doświadczeń, doznawania wrażeń, przezwyciężania trudności, więc to jest historia (o) t w ó r c z o ś c i, posuwania się w egzystencji, nie stania w miejscu. O rozwoju.
To przemyślana propozycja poważnego teatru, którego tak brakuje w naszym teatrze:
Kim jesteśmy, tego słowa nie są w stanie powiedzieć.
Jesteśmy odrzuconą plewą,
i odrywającymi się od owiec płaczącymi koziołkami.
Jesteśmy grupą wyborców, o którą nikt nie walczy.
Prowadzą nas kręte i żartobliwe ścieżki, ścieżki-błazny.
Przyciągają nas suche studnie i kruche martwe drzewa i pęknięte dusze.
Widzimy brzuchem i śpiewamy sercem.
Nasze plemię rozpływa się, niewidoczne, między innymi.
Tańczymy między kroplami deszczu i kryjemy się na szerokiej pustyni.
W moim śnie nasze stopy zanurzyły się w ziemi i wystrzelił z nas ogień.
W moim śnie nasze ramiona wzniosły się w powietrze i skamieniały, podtrzymując niebo.
W moim śnie urosły nam korzenie i nauczyliśmy się
przemierzać wszechświaty w naszych sercach.
W moim śnie przyszedł do mnie starzec w ciele młodzieńca i zaśpiewał.
"Powagą" zwę tu danie pola dla imaginacji poprzez uruchomienie środków poetyckich, niedosłownych, adekwatnych dla niedookreśloności tekstu, a nie naturalistycznych, czy ideologicznie zaangażowanych. To oddech od naturalizmu i "sztuki krytycznej", raczej łyk świeżej myśli niż trucizna doprawiona polityką.
Z aktorstwem mającym ambicję przeprowadzić wywód myślowy a niekoniecznie ekshibicjonizować siebie. Powiedzieć i uruchomić, a nie pokazać i przekroczyć.
Czyli bajka? Ja, interpretując, opowiadam bajki?
PS: Panie Włodzimierzu (Państwo wiedzą do kogo piję), w naszym teatrze larum bez-sensu grają, a Ty...
Komentarze
Prześlij komentarz