Paradoksalnie, jak to w naszej historii, symbolem buntu polskiej inteligencji stała się teraz „kobieta biorąca w usta” zdjęta z wystawy przez Dziady patriarchalne
Manuella Gret'kowska
Zajmowanie się tutaj wprost polityką (i głupotą Manueli!) - mnie ani grzeje, ani ziębi (gdy zajmowanie się moralnością i nie przestrzeganiem etyki, jak najbardziej), ale trudno się oprzeć pomysłowości lemingów w sprawie najnowszego ich ciamajdanienia... Idę o zakład, że przy takim poziomie rozumowania (i manifestowania) PiS-owi wzrośnie i zapewni...
"Precz z cenzurą (banana)"! Jasne, ale może bez hipokryzji, że nie chodzi o fellatio i pożytki ze spermy branej do buzi. W moim pokoleniu niektóre panie twierdziły, że to robi na cerę.
Ja przypominam, że "cenzura" to nie są tylko białe plamy, usunięcie tego i owego, lecz eliminowanie człowieka. Był autor i nagle go nie ma: przestaje istnieć w przestrzeni publicznej (w Związku Sowieckim często znikał spośród żywych), jak u Tadeusza Słobodzianka w Teatrze Dramatycznym w sprawozdaniu z konferencji wspomnieniowej o Grotowskim. Ktoś bierze udział i coś mówi, ale sprawozdajemy, że nie, bo tak nam wygodniej; ze zdjęć też się wytnie, to znaczy wyretuszuje, a co - tak już bywało i w mentalności lewicy powraca...
Na potrzeby obalania demokratycznie wybranego rządu uruchamia się nie procedurę wyborczą, ale farsowo-happeningową, która więcej radości przynosi uczestnikom niż szkody temu, którego się obala, więc i Madzia zdrowa i Brukselka się pożywi.
Do blond łepetyny niewygodna myśl nie przyszła, że poszczególne decyzje "cenzuralne" podejmują usłużni dyrektorzy instytucji kultury (np. w teatrze rzeszowskim), a nie żadna władza, która może sobie mieć coś przeciw - wolno jej, tak jak nam głosować, ale cywilna odwaga nie staniała; sorry, stanieć nie ma prawa.
A że konformizm króluje też prawda, wystarczy spojrzeć na Pawła Łysaka z aktorusami (krakowską RA NST, czy lemingo-Buchwaldowiczankę) zabiegających o poparcie ulicy i zagranicy. Ale ja go lubię, bo sympatyczny, więc niech ma: ta sejmowa nowoczesna tleniona blondyna musi mieć swoje pięć minut, a i towarzystwo adoracji wzajemnej bankiecik.
Dlatego opozycja u nas taka, że panujący rządowo trwają i trwać będą. Nie mają z kim przegrać!
Nawet lansujący ignorant Piotr Zaremba nic nie popsuje, choć się stara...
A ich tuzy publicystyczności opiszą to tak, że będzie nie o meritum, ale ad personam i do męża przytyk i chamówa, więc wyborca od razu widzi z jakim sortem ma do czynienia.
I głosuje. A opozycyjna sekta we wrzask i tupanie za barierkami podskakuje, nic tylko, hop, hop. Bawcie się chopcy i dziewczęta, przyjdzie Tusku to zapamięta. Szaraka, kuligiem, bez owego "szaraka" się nie da. Ot, co!
Problem w tej polityce - umówmy się, znam się na kulturalnej - polega na braku (instytucjonalnej, przynajmniej w teatrze) alternatywy, to znaczy nie umiejętności przeprowadzenia (przez instytucję) sensownych projektów, w których szansę miałaby normalność, zdrowy rozsądek i racjonalne myślenia zamiast kolesiostwa i neomarksistowskiego zapośredniczenia. Do czego MKiDN ręki przykłada utrącając.
Ostatnio, ciała dał niejaki Boguś (J), autor filozoficzny i sportowiec karpacki, ale co by być przygotowanym do konkursu we Wrocku - to nie: dupa nie kandydat!
Taka pani Wrotnowska na przykład... Dobrze, to dopiero miesiąc w Instytucie Teatralnym, ale ŻADNYCH ZMIAN... Mgr Buchwald jak kroiła kasę (na WST i od Dialogu też) tak zarabia, niejaki Orłowski wprawdzie zamilkł, ale głupi być nie przestał (brak na to dowodów) nie mówiąc o radzieckich zaangażowaniach feministek pod przewodem pani Agaty od orgazmu od Krzyża. Przyznają sobie wzajemnie nagrody, podpisują się i lobbują - prawdziwie bananowa republika na Jazdowie bez zmian i uszczerbku w samopoczuciu, oraz pensjach... Bo na korespondencje z propozycjami się nie odpowiada. Czyli po staremu...
Aby nie było, że się czepiam, to przykładzik braku dobrej zmiany intelektualnej. Promocja wydawnictwa o "etyce w teatrze" (ciekawe, choć mając termin nie mogę być na całych posiadach): skarży się młoda abiturientka reżyserii (czy nie skarżypyta na Pawłowskiego?), że na zajęciach w AT uczyli ją "manipulacji"... Pytam, czy mówi o interpretacji tego, co słyszała? Odpowiada: to cytat! Aha, ale o Lupie, Kleczewskiej ani słowa, o psychologii twórczości ani, ani... Za to prof. (z Instytutu Filozofii) Łuków spieszy z pomocą "poszkodowanej", że trzeba "domniemywać" krzywdę, choć niekoniecznie, że wszystko da się uregulować kodeksami... Na moją uwagę o domniemywaniu raczej n i e w i n n o ś c i jako podstawy prawa rzymskiego, a więc naszego cywilizacyjnego, startuje z cytatem ewangelicznym o miłości bliźniego i koniecznej empatii - "to też jest norma naszej cywilizacji"... Brawo! Zgoda, ale warto odróżniać prawo boskie od ludzkiego. Czyli, poleciał koleżanką Płatek, która (interpretując Radziszewskiego) Adama usytuowała "pod Krzyżem", jako "adorującego"...
Że to pomieszanie Starego z Nowym Testamentem, najzwyczajniej nie wiedziała. Takie to profesory mają na dzieci nasze mniemanie i wpływ. I to jest autentyczny problem, a nie tylko strajkowy.
Manuella Gret'kowska
Zajmowanie się tutaj wprost polityką (i głupotą Manueli!) - mnie ani grzeje, ani ziębi (gdy zajmowanie się moralnością i nie przestrzeganiem etyki, jak najbardziej), ale trudno się oprzeć pomysłowości lemingów w sprawie najnowszego ich ciamajdanienia... Idę o zakład, że przy takim poziomie rozumowania (i manifestowania) PiS-owi wzrośnie i zapewni...
"Precz z cenzurą (banana)"! Jasne, ale może bez hipokryzji, że nie chodzi o fellatio i pożytki ze spermy branej do buzi. W moim pokoleniu niektóre panie twierdziły, że to robi na cerę.
Ja przypominam, że "cenzura" to nie są tylko białe plamy, usunięcie tego i owego, lecz eliminowanie człowieka. Był autor i nagle go nie ma: przestaje istnieć w przestrzeni publicznej (w Związku Sowieckim często znikał spośród żywych), jak u Tadeusza Słobodzianka w Teatrze Dramatycznym w sprawozdaniu z konferencji wspomnieniowej o Grotowskim. Ktoś bierze udział i coś mówi, ale sprawozdajemy, że nie, bo tak nam wygodniej; ze zdjęć też się wytnie, to znaczy wyretuszuje, a co - tak już bywało i w mentalności lewicy powraca...
Na potrzeby obalania demokratycznie wybranego rządu uruchamia się nie procedurę wyborczą, ale farsowo-happeningową, która więcej radości przynosi uczestnikom niż szkody temu, którego się obala, więc i Madzia zdrowa i Brukselka się pożywi.
Do blond łepetyny niewygodna myśl nie przyszła, że poszczególne decyzje "cenzuralne" podejmują usłużni dyrektorzy instytucji kultury (np. w teatrze rzeszowskim), a nie żadna władza, która może sobie mieć coś przeciw - wolno jej, tak jak nam głosować, ale cywilna odwaga nie staniała; sorry, stanieć nie ma prawa.
A że konformizm króluje też prawda, wystarczy spojrzeć na Pawła Łysaka z aktorusami (krakowską RA NST, czy lemingo-Buchwaldowiczankę) zabiegających o poparcie ulicy i zagranicy. Ale ja go lubię, bo sympatyczny, więc niech ma: ta sejmowa nowoczesna tleniona blondyna musi mieć swoje pięć minut, a i towarzystwo adoracji wzajemnej bankiecik.
Dlatego opozycja u nas taka, że panujący rządowo trwają i trwać będą. Nie mają z kim przegrać!
Nawet lansujący ignorant Piotr Zaremba nic nie popsuje, choć się stara...
A ich tuzy publicystyczności opiszą to tak, że będzie nie o meritum, ale ad personam i do męża przytyk i chamówa, więc wyborca od razu widzi z jakim sortem ma do czynienia.
I głosuje. A opozycyjna sekta we wrzask i tupanie za barierkami podskakuje, nic tylko, hop, hop. Bawcie się chopcy i dziewczęta, przyjdzie Tusku to zapamięta. Szaraka, kuligiem, bez owego "szaraka" się nie da. Ot, co!
Problem w tej polityce - umówmy się, znam się na kulturalnej - polega na braku (instytucjonalnej, przynajmniej w teatrze) alternatywy, to znaczy nie umiejętności przeprowadzenia (przez instytucję) sensownych projektów, w których szansę miałaby normalność, zdrowy rozsądek i racjonalne myślenia zamiast kolesiostwa i neomarksistowskiego zapośredniczenia. Do czego MKiDN ręki przykłada utrącając.
Ostatnio, ciała dał niejaki Boguś (J), autor filozoficzny i sportowiec karpacki, ale co by być przygotowanym do konkursu we Wrocku - to nie: dupa nie kandydat!
Taka pani Wrotnowska na przykład... Dobrze, to dopiero miesiąc w Instytucie Teatralnym, ale ŻADNYCH ZMIAN... Mgr Buchwald jak kroiła kasę (na WST i od Dialogu też) tak zarabia, niejaki Orłowski wprawdzie zamilkł, ale głupi być nie przestał (brak na to dowodów) nie mówiąc o radzieckich zaangażowaniach feministek pod przewodem pani Agaty od orgazmu od Krzyża. Przyznają sobie wzajemnie nagrody, podpisują się i lobbują - prawdziwie bananowa republika na Jazdowie bez zmian i uszczerbku w samopoczuciu, oraz pensjach... Bo na korespondencje z propozycjami się nie odpowiada. Czyli po staremu...
Aby nie było, że się czepiam, to przykładzik braku dobrej zmiany intelektualnej. Promocja wydawnictwa o "etyce w teatrze" (ciekawe, choć mając termin nie mogę być na całych posiadach): skarży się młoda abiturientka reżyserii (czy nie skarżypyta na Pawłowskiego?), że na zajęciach w AT uczyli ją "manipulacji"... Pytam, czy mówi o interpretacji tego, co słyszała? Odpowiada: to cytat! Aha, ale o Lupie, Kleczewskiej ani słowa, o psychologii twórczości ani, ani... Za to prof. (z Instytutu Filozofii) Łuków spieszy z pomocą "poszkodowanej", że trzeba "domniemywać" krzywdę, choć niekoniecznie, że wszystko da się uregulować kodeksami... Na moją uwagę o domniemywaniu raczej n i e w i n n o ś c i jako podstawy prawa rzymskiego, a więc naszego cywilizacyjnego, startuje z cytatem ewangelicznym o miłości bliźniego i koniecznej empatii - "to też jest norma naszej cywilizacji"... Brawo! Zgoda, ale warto odróżniać prawo boskie od ludzkiego. Czyli, poleciał koleżanką Płatek, która (interpretując Radziszewskiego) Adama usytuowała "pod Krzyżem", jako "adorującego"...
Że to pomieszanie Starego z Nowym Testamentem, najzwyczajniej nie wiedziała. Takie to profesory mają na dzieci nasze mniemanie i wpływ. I to jest autentyczny problem, a nie tylko strajkowy.
Przed gmachem Muzeum Narodowego w Warszawie odbył się w poniedziałek protest przeciwko usunięciu z Galerii Sztuki XX i XXI Wieku prac Katarzyny Kozyry i Natalii LL. Usunięte prace to "Sztuka konsumpcyjna" autorstwa Natalii LL z 1972 r. i "Pojawienie się Lou Salome" z 2005 r Katarzyny Kozyry.
OdpowiedzUsuńPowodem usunięcia prac było - jak podawały media - że dzieła te "rozpraszały młodzież", a muzeum otrzymywało skargi od niezadowolonych gości.
Zgromadzeni skandowali m.in. "Bananowa rewolucja", "Polska kolorowa, nie narodowa", "Wolna sztuka", zjedli także banany, manifestując niezgodę na "cenzurowanie sztuki".
- Reprezentujemy różne kolektywy, są tu także niezrzeszone artystki i naukowczynie. Kobiety, którym leży na sercu los sztuki polskiej i społeczeństwa - powiedziała w rozmowie z PAP aktorka Joanna Drozda, która razem z innymi działaczkami feministycznymi poprowadziła spotkanie przed MNW.
"Powinnyśmy dostać pracownię artystek feministycznych w tym muzeum. Po to tu jesteśmy" - przekonywały działaczki kolektywów feministycznych i artystycznych, pytając, "dlaczego to kobiety najczęściej są cenzurowane".
W przestrzeni medialnej pojawiły się także informacje, że usunięcia prac domagało się MKiDN. Resort kultury oraz dyrektor placówki zaprzeczają. "Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego jeszcze raz informuje - w związku z pojawiającymi się i powielanymi w przestrzeni publicznej nieprawdziwymi informacjami - że dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie nie był wzywany do ministerstwa w sprawie reorganizacji Galerii Sztuki XX i XXI Wieku, co zresztą sam przyznaje w wydanym dzisiaj oświadczeniu. Sprawa ta nie była również przedmiotem zainteresowania kierownictwa MKiDN" - zaznaczył w komunikacie resort kultury, który podkreślił również, że za "całokształt działalności instytucji kultury odpowiedzialność ponosi jej dyrektor". "Oznacza to również, że wbrew powszechnemu przekonaniu Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego nie kieruje bezpośrednio pracami i nie steruje polityką wystawienniczą ani repertuarową instytucji kultury. Należy to do wyłącznej kompetencji dyrektora instytucji, który odpowiada za kształt i przekaz prezentowanych ekspozycji".
Do sprawy odniósł się także sam Piotr Gliński, który zdecydowanie zaprzecza, jakoby miał wpływ na usunięcie kontrowersyjnych prac z wystawy.
OdpowiedzUsuń"Właśnie dowiedziałem się po weekendzie, że ocenzurowałem jakieś banany w Muzeum Narodowym w Warszawie" – zaczął swój wpis na Facebooku Gliński.
"To taka sama prawda, jak to, że cenzurowałem sztukę w Teatrze Polskim we Wrocławiu, powołałem na dyrektora tegoż teatru pana Cezarego Morawskiego, finansowałem "Klątwę" i "Kler", albo wreszcie – że bezprawnie zwolniłem M. Merczyńskiego z NINy" – dodał. Zdaniem szefa resortu kultury, "towarzystwo oderwane od… kokosów (żeby nie powiedzieć: bananów) znienawidziło sobie ministra".
Rafał Zięba
OdpowiedzUsuń5 godz. ·
Zabawne, i przygnębiające zarazem, jest to, iż dzieło, mające być w mniemaniu zadeklarowanych obrońców wolności sztuki przed jej cenzurowaniem, podlega z ich własnej strony biegunowo odmiennym opiniom.
Oczywiście - jedną z wartości owej właśnie wolności sztuki, jest prawo do indywidualnych (nawet krańcowo odmiennych) interpretacji. Z drugiej strony jednak - pomimo tego, co zostało powyżej powiedziane - opinie, iż jest to 'chała" i "badziew" zostają potępione jako przejaw "prawicowej" obłudy, braku smaku, ciemnoty, zacofania. Już na tym etapie owa deklarowana bezwzględna wolność zostaje jednostronnie zatrzymana. Co więcej: wprowadzone gdzieś na przełomie XIX i XX wieku kategorie prowokacji i skandalu, jakie mają towarzyszyć wartościom artystycznym, również są traktowane niesymetrycznie. Wywołana reakcja mająca na celu rozdrażnienie środowisk rozumianych jako konserwatywne lub prawicowe, jest waloryzowana pozytywnie lecz działanie przeciwne już określane jest jako kołtuńska reakcja. Ów brak symetrii, zauważany nie od dziś, pomijany jest milczeniem, a jeśli zostaje w jakikolwiek sposób zaznaczony, to wyłącznie szyderstwem. Nie ma co mówić nawet o próbach podejmowania dialogu, zwłaszcza jeśli wychodzi on ze strony jawnie i ostentacyjnie potępionej. Powiedzieć by można, iż mamy tu do czynienia z systemem ocen o jawnie binarnym nastawieniu - jak w gnostyckiej koncepcji z góry ułożone są karty, gdzie leży dobro, a gdzie zło - jeżeliby na drodze takiej opinii nie stał rozbudowany dyskurs blokujący i maskujący tego typu binarny i niesymetryczny (czyli nie-równościowy) rozdział prawa głosu. W szczegóły opisujące tę sytuację wdawać się nie będę. Najprawdopodobniej znajdą się one w komentarzach do niniejszego postu.
Sprawę opisaną w powyższym akapicie ujaskrawia fakt, iż pośród obrońców 'bananowego staus quo' widać wyraźnie ową wspomnianą na początku niejednorodność: strzeliste akty (proszę - są takie możliwe na lewicy) w obronie absolutnej wolności sztuki sąsiadują z radosnym epatowaniem na facebooku itp. zakamuflowaną w rozmaitych obrazkach seksualnością (która sama w sobie nie ma nic złego nie ma, i, prawdę mówiąc, nigdy nie miała - sądząc choćby po niektórych średniowiecznych miniaturach, ale wszak nie tylko) beztrosko przemieszaną z komentarzami, iż owo "prowokacyjne" jedzenie banana jest wyrazem sprzeciwu wobec patriarchalnej i fallocentrycznej (więc i zarazem, jak rozumiem, opresywnej) kulturze. Jednocześnie, w tym samym środowisku społecznościowym, z taką samą akceptacją spotykają się komentarze typu "very fu[.]n hot!" A ja, nie bez zdziwienia, konstatuję, iż coś tu nie gra. I oceniam tą cała hecę udrapowaną w pseudo-wolnościowy dyskurs jako przypadkowe zbiegowisko ludzi i ich stanowisk połączone iluzoryczną dążnością do wyzwolenia się w formacie "każdy na własną rękę, ale w rzeczywistości wszyscy wspólnie".
I, prawdę mówiąc, ja tę dążność rozumiem, tyle, że jestem przekonany, iż tą metodą - jaką całe to grono usiłuje dokonać - dokonać się tego nie da. No ni chu-chu.
Próbowano tego wielokrotnie, ale metoda "na chama i pod byle jakim pretekstem" nigdy się nie powiodła. Dobry historyk kultury znajdzie parę takich prób na przestrzeni ostatnich trzech tysięcy lat. Ich opis zająłby sporo miejsca, a ja już i tak zmitrężyłem wiele Waszej uwagi... Na razie więc poprzestanę. może wrócę do tego kiedyś w bardziej rozbudowanej formie. I nie na fb.