"Tango" Mrożka jest najlepszą polską sztuką tak, jak inscenizacja w Narodowym jego najwspanialszą realizacją w historii.
To by się nie mogło wydarzyć, gdyby nie "Ślub" Witolda Gombrowicza - ewidentna inspiracja koniecznością przywrócenia formy dla uporządkowania świata wartości, w obu wypadkach zakończona klęską, i doświadczenia reżysera z arcydramatem Gombra.
Zasługą profesora Jarockiego w przedstawieniu, które oglądane dzisiaj nic się nie zestarzało (pani Gniewkowska prezentuje urodę bardziej sceniczną od telewizyjnej Szapołowskiej, za to pani Baar mówi w mankiet i nie miał jej kto powiedzieć - głośniej) jest to, że z komedii autora zrobił teatr tragikomiczny, oczyszczony z komikowania.
Tekst jest poprawiony (skrócony), ale według tak jasnych zasad interpretacyjnych, że z daleka widać, co wolno wojewodzie to nie wam smrody współczesnego pseudo-reżyserowania.
Te zasady są proste: świat się rozprzęga, co reżyser inscenizuje w przestrzeni otwartej, także na partycypację, więc Artur chce go uporządkować, bo to, że wszystko wolno powoduje, że już nic nie jest warte buntu, a wszystko płynie z prądem bez jakości i bez-formy...
Ślub z Alą ma przywrócić tradycję, określoną hierarchię wartości i racjonalne sposoby zachowania, by "po ślubie" znaczyło nie to, co "na kocią łapę". Bo? Bo nie jest tak, że wszystko dozwolone (wtedy: "cóż byłby ze mnie za kapitan").
I po przerwie kosmos się "domyka"...
Dla ujęcia życia w formę (ten świat jest kością wyłamaną w stawie...), teatru w "pudełko", Artur, sprzeciwiający się "nowoczesnym" rodzicom, potrzebuje idei. Do tego, po odrzuceniu Dekalogu (Boga), najlepiej nadaje się w ł a d z a!
Tyle, że konsekwencją jej sprawowania jest zadawanie śmierci. I la cumparsita... Czyli tango podyktowane przez brutala i ideologa "postępu" - przodem do przodu.
I jesteśmy w domu...
PS:
To podobno ostatnie przedstawienie profesora Jarockiego w repertuarze naszych teatrów, schodzące z afisza. Kończy się epoka. Wzory pozostają.
To by się nie mogło wydarzyć, gdyby nie "Ślub" Witolda Gombrowicza - ewidentna inspiracja koniecznością przywrócenia formy dla uporządkowania świata wartości, w obu wypadkach zakończona klęską, i doświadczenia reżysera z arcydramatem Gombra.
Zasługą profesora Jarockiego w przedstawieniu, które oglądane dzisiaj nic się nie zestarzało (pani Gniewkowska prezentuje urodę bardziej sceniczną od telewizyjnej Szapołowskiej, za to pani Baar mówi w mankiet i nie miał jej kto powiedzieć - głośniej) jest to, że z komedii autora zrobił teatr tragikomiczny, oczyszczony z komikowania.
Tekst jest poprawiony (skrócony), ale według tak jasnych zasad interpretacyjnych, że z daleka widać, co wolno wojewodzie to nie wam smrody współczesnego pseudo-reżyserowania.
Te zasady są proste: świat się rozprzęga, co reżyser inscenizuje w przestrzeni otwartej, także na partycypację, więc Artur chce go uporządkować, bo to, że wszystko wolno powoduje, że już nic nie jest warte buntu, a wszystko płynie z prądem bez jakości i bez-formy...
Ślub z Alą ma przywrócić tradycję, określoną hierarchię wartości i racjonalne sposoby zachowania, by "po ślubie" znaczyło nie to, co "na kocią łapę". Bo? Bo nie jest tak, że wszystko dozwolone (wtedy: "cóż byłby ze mnie za kapitan").
I po przerwie kosmos się "domyka"...
Dla ujęcia życia w formę (ten świat jest kością wyłamaną w stawie...), teatru w "pudełko", Artur, sprzeciwiający się "nowoczesnym" rodzicom, potrzebuje idei. Do tego, po odrzuceniu Dekalogu (Boga), najlepiej nadaje się w ł a d z a!
Tyle, że konsekwencją jej sprawowania jest zadawanie śmierci. I la cumparsita... Czyli tango podyktowane przez brutala i ideologa "postępu" - przodem do przodu.
I jesteśmy w domu...
PS:
To podobno ostatnie przedstawienie profesora Jarockiego w repertuarze naszych teatrów, schodzące z afisza. Kończy się epoka. Wzory pozostają.
Komentarze
Prześlij komentarz