Przejdź do głównej zawartości

CIACHO BEZ ZAKALCA

                                                                           CIACHO BEZ ZAKALCA

                                                                         inspirowane Latourowymi 
                                                               „DWOMA SERNIKAMI I SZARLOTKĄ”

                                                                                                  czyli
                                    nieszczerymi (?) wyznaniami zapośredniczonymi pomysłami pana,
                                     któremu dziękujemy, Nobla życzymy, jako i życiowej przydatności.

                                                                                  kwartet obrzędowy

z osobami: KOBIETY (mamy), JEJ / PSYCHOLOGA, JEGO / REŻYSERA, TAMTEGO (w formacie ze skypa?) i CÓRKI, oraz GŁOSÓW w miejscu nieokreślonym i czasie jak najbardziej

motto: Jacek. 
Wróciłam do niego. 
Myślę, że tak musi być.
Bądź zdrów. Nie myśl źle o sobie, o mnie i o nikim innym.
Dorota.

(Gdzieś, kiedyś, to wiadomo, 1 listopada. Stoi kobieta w czerni)

KOBIETA: Dlaczego? Dlaczego jej? No, jemu, mnie i w ogóle. Dlaczego nam to uczyniliście?
Wy! Ciemne siły natury, kultury, braków w medycynie i niedostatków w psychoterapii i komunikacji. O, ja nieszczęśliwa! Matka, babcia, wdowa i niegotowa na to wszystko. O, ja!
Jemu nerwy puściły z tego udawania opanowania… Dziwicie się? W tej jego rachunkowości to nie tyle trzeba dużo wiedzieć, ile umieć wymyślać, to się dziś nazywa, „kreować”. Owszem, ho, ho, nie w kij dmuchał, to i młody był i od tego pierwszy dostał posadę i tytuł. A co z nerwami?
Tak wspominam, bo jak sobie przypomnę, jak ona mi się z nogi na nogę o to czy z nim czy nie z nim wahała i wahała i nie wiedziała. Bo liceum - w liceum u czoła, zgoła musiała być, a on jej te klasówki, i ściągać, a może i odpisywać dawał, zresztą nie pamiętam, tylko pamiętam, że jak grasejował, to to było takie, że ach. Zresztą pieniądze też nie są nieważne. 
Nie to co ten drugi, ale do niego wrócę. Bo z huncwotem, ale nie od J. K. Rowling, to w sam mig… Jak się nie puści, a przecież serce matki widziało, że to seks. Wielbiciel malin się znalazł… No, przyznaję, że i długoletnio mojej córki. O tem potem.
Zatem, jak mówiłam, nie, chyba nie mówiłam, to powiem… Jak ją palnął! 
O Boże! Wszystko przez te serniki… Bo przecież sam napompował. Po nocy, zamiast rozmasować, albo co, to miał pomysły! Widział to kto? A jak ona to w formę sztuki ubrdała i jemu przeczytała, to wyszło, że piernik…
No.
I jeszcze tamten do poprawki się wziął, że szczerości brakuje i tak się szczerze wyszczerzył - to będzie dykcyjnie trudne do wypowiedzenia - tak, że okazało się, że bez tego, co już mówiłam, że na „s” to on i ona nie byli od tego, żeby nie, raczej aż. Zostało w ciele, zostało, sama pamiętam. A córcia to i o „M” dużą literą wspomina…
Dziwić się. Dowiedział się to i palnął… Znaczy się on ją. I gdzieżeś córeczko, gdzieżeś? Bo on to na kongres pojechał, mówili, że do Ameryki.
Zresztą o mojej Dorotce zazdrosne języki też, że tylko zwiała, bo jej ta cała Tilda odpisała i gdzieś na wyspie cudze dzieci, albo i w kuchni. Bo Swinton to potrafi w kinie namawiać, że kobiecie do majtek dobrać się przez żołądek wystarczy, nie przez serce. Ale to podejrzałam w komputerze od tego drugiego - już mi się w kolejce mylą - to nie wiem czy prawda, czy artystyczne zmyślenie takie.
I przyszła kryska na Matyska. No. Znaczy wspomnianego, co mi córkę zbałamucił, np. w Trzęsaczu, o!
W niego walnęło i go ścięło, bo rowerzysta. W karcie napisali, przecież my rodzinnie po medycynie, że u niego jaskra, noga w kolanie nie tego i ręce jak u Papieża latały, latały, to się i doigrał.
Ja to myślę, że był poczciwości, ale skoro córci się nie nadał, to co ja mogę?
I zostałam z wnuczką i laptopem. A tam korespondentki, stąd swoje wiem.
A dziś godzina duchów to się rozglądam…
(Ona wjeżdża rozklekotanym rowerem)
O! By się wyjaśniło…
ONA: Ciemno mi wszędzie, co ze mną będzie?
ON: (też) Posłuchasz dziewico? 
Ona nie słucha, żar z nierozgrzanego jej brzucha nie bucha.
ONA: Pan mnie bierze za kogo innego, z tą dziewicą…
ON: Czas zaduszny sprzyja. Ty przecież nie niczyja.
TAMTEN: (tak jakby przez skaypa, ale nawet jeśli osobiście, to i tak wygląda) A ja?
ON: Panu dziękujemy, University czeka. 
(Zmywa się Tamten)
ON: Byłaś kobietą mojego życia!
ONA: A jestem?
ON: Podobno cię nie ma. Gdy sprawdzam pocztę, to tak jest.
KOBIETA: Dzieci, tylko bez nerw. Zrobię wam malin, pogodzicie się.
Mnie z teatru opowiadali, coście w gabinecie wyprawiali, ale, że pan z tymi malinami do córki, ktoś widział to przytulenie w garderobie, ale sztuka taka bardziej mało optymistyczna, to i wam rzuciło się.
ONA: Mama mi znowu sugeruje, że na mózg. A mnie to zawsze tak irytowało, że dawałam, jak nie do Indii, to dużemu, a temu tu obecnemu, nie przeczę, ale i przestraszyłam się.
KOBIETA: Dziecko, czemu? Czego?
ONA: Miłości.
ON: Słucham…
KOBIETA: Żałujesz?
ONA: Mama nie zadaje głupich pytań.
ON: Pani jest uprzejma wydobywać głęboko ukryte i wyparte, a nasza przyjaciółka wymyśliła sobie, że nie. I koniec!
KOBIETA: Pan jest inteligentny, chociaż występował w telewizji, gdzie wiadomo, kto jest kto i dlaczego, to świetnie wie, czego jej trzeba. Terapii psychiki, nie farmaceutyki. I tej całej kobiecej reszty.
ON: Rozmowy, ale w szczerości swojej nieograniczonej.
TAMTEN: (woła, czyli podsłuchiwał) To kosztuje!
ONA: Siadaj, Tom, co będziesz tak sterczał…
TAMTEN: Dziękuję. Uwielbiam twoje dłonie. I jak chcesz GOPR-u
ON: A ja stopy. U wielkiej stopy.
KOBIETA: Oho…
CÓRKA: To weź się wreszcie raz i zdecyduj, co? Śnieżka…, stuknięta, a tu ten cały Lechu dzwoni i obrazki nastrojowe przywiesza, a ta chodzi, zupę przyrządza, nie powiem, ale, żeby coś wiedziała, to córka jej musi.
ONA: Krycha, zlituj się.
CÓRKA: On, co mi zaczął, że cię kochał, a ja widziałam, że mi się nie podoba, że wciąż i wciąż, to, że to wszystko musi być szczerze! Jak ty mnie coś, przez telefon z nim, że pociąg i ciotka itd, to on z offu, że szczerość ponad wszystko.
Starzy! Wy mnie nie traktujcie jak dziecko. Skoro żeś mamusiu ojca mnie pozbawiła, sorry, że jestem szczera, to pomidorami tego zastąpić się nie da, to wiesz?
ONA: Wiem. Że nic nie wiem.
CÓRKA: Na mój gust to ten tu najładniejszy!
TAMTEN: Który?
CÓRKA: Spoko…
KOBIETA: Rowerzysta. Tak czuje serce matki.
ONA: Jeszcze ja tu jestem.
TAMTEN: W tej sprawie są różne założenia, które prowadzą do różnorodnych wniosków. Co najmniej sześciu.
ONA: A muszą?
ON: Powinnaś.
ONA:Winnam, nie winnam, od tego spierdalam.
KOBIETA: Takie słownictwo, to napewno wpływ tego!
TAMTEN: Mój nie.
ONA: Tobie się już dziękowało. Za wszystko. Za serce i za portfel.
(Pauza)
Pozostaje moja biedna głowa. Ktoś ma propozycje?
CÓRKA: Ja ci pomidorów nakroję, jakby co. I plaster, jeśli się urżniesz.
ON: Z urżnięciem jest problem. „Co się rozpadło, to się już nie sklei?” Poeta zwątpił, lecz żywi niech nie tracą nadziei.
ONA: Wmawiasz mi, że to, co było przed wiekami miało aż takie znaczenie. A ja się upieram, że nie.
ON: Byłaś we mnie i ja z tobą.
ONA: Na biologa, chyba odwrotnie.
ON: Właśnie tak. Bo głębiej: to ty mi się posiałaś, w duszy, a nie ja ci w brzuchu Zosię.
KOBIETA: Oho, nic tu po nas. Krycha, na lody. A pan, co tak sterczy, za przeproszeniem się pana?
(Wychodzą.
Pauza).
ONA: Chcesz mnie przelecieć…
ON: Tak.
ONA: To właściwie kończy tę sztukę, a jesteśmy dopiero w pierwszym akcie.
ON: To przerwa!
Proszę państwa, teraz polecimy „mockumentem”. Takie życie, ale na niby, na niby - takie życie.
Dorotę spotkałem w zarozumiałości swojej. Bo: „ja nic nie umiem, mnie się nic nie udaje, i nawet dziecko zrobił mi cudzy mąż” - tak mnie wzięła. Nie na współczucie, tylko na szczerość i okazane zaufanie. To jest dla mnie ważne. Kochaliśmy się do szaleństwa już po chwili i do dziś to czuję. Nigdy. Z żadną. 
Ja wiem, jak to brzmi, ale przecież sprawdziłem Tak. Tak. Tak.
ONA: Musisz?
ON: Musiałem zrozumieć, że to jej bezgraniczne oddanie to jest to, czego szukałem w świecie teatru, w którym się pogrywa. Było mi dobrze z wieloma kobietami i przed i po, no tak, bo robiłem za karetkę do ratowania wariatek - to mi robiło na ambicję, bo im raczej na wzbogacenie; ale tak jak z nią - nigdy. 
To wiem, czuję i rozumiem.
Tyle, że wszystkie słowa, które o ten temat padły, a padły wszystkie, okazały się nieskuteczne. Coś miały robić z mówiącym i słuchającym a nie zrobiły. 
(Pauza)
Zdradziła mnie. Nie potrafiłem jej zatrzymać ani odzyskać. Dzisiaj karmi mnie tym, jak się miota, „karze” sama siebie, ma kiepsko w łóżku, szczęśliwie jej to - i cała reszta? - „nie przeszkadza” - i fikam.
Ona nawet nie chwyta jak bardzo informuje mnie o swej bezradności.
„Miłość bowiem, która nie jest odwzajemniona w równej mierze, nie jest miłością w ogóle; nie jest prawdziwa. Prawda?”. Tak do mnie pisze.
I co mam zrobić wysłuchując po raz enty tych wszystkich jej wątpi, że chciałaby ale boi się, i że to znowu nie to, i da capo al fine: jest szczęśliwa, choć nie jest, zdecydowała, choć wcale, wie co robi, choć nie wie.
ONA: Na przykład zerżnąć mnie nie tylko tak jak wtedy, ale, w co nie wątpię, dlatego uciekam, tylko ty potrafisz…
ON: Mów prościej.
ONA: Może powinieneś ze mnie zrobić swoją kochankę, a nie żądać miłości?
(Jego zatkało)
ON: Mnie zatkało…
KOBIETA (z głębi). No i jak, dzieci?
CÓRKA: Będzie coś z tego?
TAMTEN: Bo ja mam kolejne seminarium.
ONA: Proszę rzesz państwa. Ten tu pan od lat znajomy się deklaruje. Nie mówimy o majątku i pierścionku, tylko o rzekomej jego zdolności, a może nawet wiedzy i umiejętności, że mi umie zrobić dobrze.
KOBIETA: Rany Boskie, córko, przy córce. To znaczy wnuczce.
ONA: Mama poczeka. Ja nie tylko o tym.
On mnie nagabuje, że jakoby posiada coś w sobie, co by mnie uzupełniło, i nawet w mojej depresji uzgodniło to we mnie, czego mi brakuje - czyli mnie ze sobą. Pragnienia z realizacjami. Marzenia z rezultatami.  I chęci z mężczyznami, żeby o byłym mężu nie wspominać. Jemu się zdaje, że mnie uwiedzie gdzieś poza moje kłopoty ze sobą i moją dwubiegunowością, i coś tak zrobi, że mnie się już nie porobi.
KOBIETA: Czyli co? Znachor?
TAMTEN: Artysta, artysta oczywista.
CÓRKA: Jak tak patrzę, to odważny. Jest...
ONA: Powiem więcej. Śmie twierdzić, że z nim to wcale nie boli. A ja przecież w liście zapisałam, jak się darłam gdy mnie posiadał.
(Cisza)
KOBIETA: Uwiodłaś go skarbie, uwiodłaś, byłam przy tym.
CÓRKA: No to starzy, macie problem… Bo ja na noc mogę iść w słuchawkach, ale na dobrą sprawę to powinniście się jak nie wyprowadzić, to zaprowadzić.
ONA: Córka, nie zaniżaj poziomu.
KOBIETA: Wnuczka, nie wywołuj wilka z lasu.
ONA: Czyli jakie ja mam gwarancje?
ON: Ciekawe życie.
ONA: Aha.
TAMTEN: To ja wszystkich tu obecnych, ja płacę jak zawsze, na serniczek i pierniczek, a co do pomidorówki to pomysłu mi brakuje, jak paru elementów do tej życiowej melodramatozy, której w żadną metodę ująć się nie da, więc ja sobie Nobla też nie, bo nie dają, ale ze sztuki i psychologii - tak. To ja poczekam.
CÓRKA: O, rzesz, byście zdrowi byli i się mnie nie znudzili.
ONA: Mnie tu nie ma.
ON: A ja jestem ja, dwojga imion. Jeśli zawołasz, będę.
(Pauza. Moment przełomowy)
KOBIETA: To może w następnym akcie, bo trzeba mieć duży takt, by skończyć.
ON: Jako reżyser zarządzam koniec.
ONA: Jako twoja muza przyłączam się. Uwaga, zaraz będziemy się całować, więc mi tu kurtyna, ale już.
(Gaśnie)
KOBIETA: Zaraz!
(Zapala się; ona jest sama)
Przecież mówiłam. No, który dzisiaj? Czyje święto? 
Nawet psychiczne wampiry mówią ludzkim głosem...
Nic z tego, nic z tego. To przecież było na niby. Jestem na czarno bez powodu? Pytanie, czy dołożyłam ręki?
Moja córka nie umiała wybrać i nie miała po mnie tego. Dlatego...
Jeśli nawet w życiu to norma, to co to za życie? Nie lepiej pisać sztuki?
Kochanie, to twoje przeznaczenie, przecież ja matka twoja jestem.
Nie bolenie a tworzenie...
Bądź.
(Dzwony)

PRZERWA    

Ledwo mnie znasz, tyle już masz 
planów, jakbyś wieki mnie znał 
siedzimy tu godziny pół 
zahaczyłeś prawie o ślub 
wybacz chłopcze, gdy się tak uśmiecham 
wybacz proszę- lecz nie na to czekam... 

Wszystko, czego dziś chcę 
pamiętaj o tym 
polecieć chcę 
tam i z powrotem 
z ramion twych wprost do nieba, do nieba 
wszystko, czego dziś chcę 
pamiętaj o tym 
dolecieć raz 
tam i z powrotem 
więcej mi nic nie trzeba, nie trzeba 

Zapalasz się, słyszę twój szept 
"trochę starań i świat jest nasz" 
powiedzmy tak- za osiem lat 
adres w bloku i mały Fiat
nie łam głowy, jak ty to uzbierasz 
wszystko hurtem możesz dać mi teraz 

Wszystko, czego dziś chcę 
pamiętaj o tym 
polecieć chcę 
tam i z powrotem 
z ramion twych wprost do nieba, do nieba 
wszystko, czego dziś chcę 
pamiętaj o tym 
dolecieć raz 
tam i z powrotem 
więcej mi nic nie trzeba, nie trzeba 

Wszystko, czego dziś chcę 
pamiętaj o tym  
dolecieć raz 
tam i z powrotem 
więcej mi nic nie trzeba, więcej mi nic nie trzeba, nie trzeba


PO PRZERWIE

REŻYSER: Skończmy granie, bo ważniejsza jest, powiedzmy, psychodrama… Dlatego, w konwencji mockumentu spróbujmy dojść do prawdy. Czyż sztuka nie ma tego obowiązku? Spróbujmy naprawdę… Porozmawiajmy o bohaterach, czy nie z ich udziałem?
Jako autor i reżyser utożsamiam się z własnym dziełem, choć w ramach konwencji, oczywiście, nie jest ono całkiem moje. Dlatego zaprosiłem panią Psycholog.
Proszę o światło na widowni.
(Przygotowuje jej siadeło)
Wszelkie podobieństwo do zdarzeń i osób dramatu - zamierzone.
PSYCHOLOG: Miło mi pana widzieć.
REŻYSER: Naprawdę? …Przepraszam, oczywiście wzajemnie, wzajemnie, droga pani. Porozmawiajmy o naszych bohaterach.
PSYCHOLOG: Obawiam się, że są nieco stereotypowi w prezentowaniu lęków naszej cywilizacji.
REŻYSER: OK. Ale będziemy się starać mówić o tym prosto z mostu. O czym to było?
PSYCHOLOG: Temat sztuki i jej temperatura emocjonalna jest określona w motcie, w którym kobieta oświadcza mężczyźnie, że odrzuca jego uczucie na rzecz innego, do którego „wraca”.  Czyli urządza bohaterowi emocjonalną i intelektualną apokalipsę - sama myśli, że to jakiś uczciwy z jej punktu siedzenia albo leżenia, obrachunek i nawet jest swoiście dumna z siebie - a to przecież cios dla wojownika bez możliwości dobrej reakcji - bez wyjścia. Stąd wniosek, że rzecz miała wcześniej dramatyczny przebieg, i on zdawał się na coś liczyć. 
Z dalszego ciągu domyślamy się, że nie całkiem bez podstaw, bo jej życie uczuciowe przedstawia się bogato, ale dramatycznie i dosyć chaotycznie, do czego on jest dopuszczany, być może nie bez czynienia mu awansów - powiedzmy, na kredyt, a może a’conto .
REŻYSER: Lub tylko z jego subiektywnym przekonaniem o możliwości takiego „awansu”.
PSYCHOLOG: Co to znaczy „subiektywnym”. Między kobietą a mężczyzną wszystko jest subiektywne, ale rzecz polega na uzgadnianiu wartości i języka, by nie znaczył dla każdego co innego. Dodam, co oczywiste, bez okłamywania się, tylko ze szczerością, która z rozmowy uczyni porozumienie!
Przygotowując się do naszej konwersacji zapoznałam się z inspiracją do tej sztuki w postaci trzyaktowego dramatu o „sernikach” i „pomidorowej”; moim zdaniem, bohaterka tamtego jest tu wprost kontynuowana w związku - no, właśnie - tam, chyba z jednym i tym samym partnerem przedstawionym w dwóch relacjach, lub nadziejach bohaterki na związek: w przebadaniu, co pozostało z przeszłości, i jakiejś sennej i bezenergetycznej „teraźniejszości”, z której wynika, że ona może i chciałaby, ale nie decyduje się. Komentarz sugeruje, że podjęta próba nie ma wielkich szans.
Poza tym, On - bohater wprowadzony niejako sam przez siebie w kolejnych wersjach sztuki - nie jest pozbawiony autoironii i niepowierzchownej autorefleksji, a redukowany przez nią domaga się swego - to niezły oryginał: charakteryzuje go odwaga przybierająca formy straceńcze w imię czegoś, co uważa za niezbywalne dla dobra, według niego, wspólnego.
REŻYSER: Skoro już o inspiracjach mowa to, po pierwsze: nasze przedstawienie nosi podtytuł „kwartet”, a na scenie występuje osób pięć, w tym dwóch mężczyzn, z których jeden jest ewidentnie marginalizowany, dlaczego? A po drugie: bohaterka, oczywiście, to ta sama osoba w obu dramatach, tłumacząc się przed sobą ze swych wyborów gdzieś mówi, że „nie może odwzajemnić uczucia” w zgodzie z oczekiwaniami i, jak się możemy domyślić, wybuchowym temperamentem tego, który ją kocha, ale ona w swej sztuce go pomija, i tylko we wspomnieniu córki pojawiają się jakieś powidoki. Co pani na to?
PSYCHOLOG: Trzeba ustalić, kto jest autorem czego. Czyje wspomnienie dominuje…
W „Serniku” to ona jest podmiotem erotycznym i autorką, więc opowiada o tym, co jej dotyczy w momencie pisania i przeżywania szczęścia z nowym partnerem, któremu dorabia legendę z przeszłości, co w kontekście jej charakteru, który poznajemy na szerszym tle, pokazuje raczej tylko niepewność i tylko marzenie o spełnieniu. 
Jest jeszcze „wersja poprawiona” Sernika demaskująca tę strategię i wciskająca między nią a jej aktualnego kochanka (?) kogoś, właśnie Jego, kto sobie rości prawo, jeśli nie do jej miłości, bo to raczej niemożliwe, choć finał tamtego drugiego aktu pozwala przy tym domyśle postawić znak zapytania - co walczy o p a m i ę ć, czyli o przeszłość, w której uczestniczył, którą dobrze zapamiętał i ciągle tak przeżywa, a swoją pretensję kieruje przeciwko wykluczeniu go z jej życia i jej sztuki. 
Robi to konsekwentnie i metodycznie: poprawiając pierwszy dramat, w kierunku obrazu konkurenta jako „Piernika”, i pisząc drugi, gdzie tamten jest, ale jest mało ważny. To świadczy, no, no, o dużej energii emocjonalnej, którą przenika bolesne życiowe doświadczenie.
REŻYSER: Zazdrość?
PSYCHOLOG: Zazdrość też, ale domniemanie wątku osobistego oświetla ten trójkąt w nowym świetle. Mamy relację tylko ich dwojga, ale ona pisze - nie pisze o obydwu, i z tego można wyciągnąć ciekawe wnioski…
REŻYSER: Ciekawe?
PSYCHOLOG: Przede wszystkim trzeba się odnieść do zarzutu wobec oponenta jej obecnego szczęścia, że przyjąć jego uczuć nie może ze względu na zbyt wysoką temperaturę jaką on  prezentuje - nazywa to „oczekiwaniami” - i w ten sposób wypełnia definicję PROJEKCJI, i przy okazji wyparcia. Inaczej mówiąc, klasycznie boi się czegoś, co dostrzega w sposób nie do końca uświadomiony, przede wszystkim w sobie, a niekoniecznie w nim i sygnalizuje obawę swoistego zsumowania emocji i reakcji - z czego nie wynika, że on taki musi być, ale wynika napewno, że oboje są do siebie bardzo podobni i on się tego nie boi, tylko podkreśla, a ona odwrotnie - i ucieka przed sprawdzianem. Ona projektuje na niego coś, czego nie ma (lub nieświadomie ma w nadmiarze, przytłumione przez złe doświadczenia) - boi się - zamiast spróbować się z tym zmierzyć, tym wypełnić, uzgodnić to w sobie ze sobą. Nie ma nigdzie śladów, że to „coś” jest samo w sobie toksyczne, niebezpieczne czy przeciwskuteczne.
REŻYSER: On tęskni za swoim miejscem, które stracił, bo wie że to jest jego jedyne miejsce na ziemi i dopóki go nie odzyska będzie zgubiony.
GŁOS Z WIDOWNI: Co to w ogóle za argument, że ktoś jest emocjonalny? Co to - bije ją? Jest agresywny, awanturny? Czy to właśnie nie „projekcja” nie tylko własnego charakteru, ale może i doświadczeń z innym mężczyzną? Przecież ona miała „dużego” męża! A poza tym, to właśnie nie kto inny, lecz ten jej „szczęściarz” ją „palnął”…
PSYCHOLOG: Tyle, że to wymyślił potencjalny konkurent, oponent dążący do ironizowania jej związku, co zresztą bywa przeciwskuteczne, i tylko kobietę podnieca z przekory, ale odrzucany kochanek niesiony jest przez „szczerość”, którą biorę w cudzysłów, nie kwestionując jego intencji, tylko jej skuteczność… To jest różnica między byłymi kochankami. On chce ją przywołać do stanu - zawołać prawdziwym imieniem - w jakim ją poznał, bo twierdzi, że wtedy nie chorowała, miała szansę samorealizacji wielokolorowej, wieloaspektowej - płynącej z serca, nie tylko „dwufazowej”, a ona jemu, że jest w innym miejscu. I ma oczywiście rację, ale nie musi jej mieć mówiąc o nim; ewentualną relację z nim ma niestety nieprzemyślaną, tylko, z góry wypartą… 
GŁOS: Czyli, on, porzucony kiedyś kochanek, to raczej artystyczna dusza, odwołująca się do emocji, owszem, ale i wyobraźni i pamięci. Co w tym złego? Gdzie w tym jakieś zagrożenie dla niej? Nie rozumiem tej kobiety?
REŻYSER: On od niej wymaga… Akceptuje ale ciągle proponuje. Co? Rozwój! Tym bardziej, że ona przecież też jest artystką. On ją namawia do powrotu do siebie, a ona odreagowuje swoje traumy, czy niepowodzenia poprzez krytykę jego domniemanego charakteru.
Jej rozumowanie wisi w powietrzu i jest wypełniane nie wiedzą o nim, ale lękiem w niej.
Skoro o chorobie mowa, czy nauka potwierdza, że lekarstwem na depresję może być miłość?
PSYCHOLOG: A czy metafizyka i teologia to nauka?
REŻYSER: Oczywiście!
PSYCHOLOG: No, to znajdzie pan w nich oczywiste dowody, że tak.
Obracamy się w dziedzinie nie do końca zbadanej, takiej, na którą medycyna nie znalazła skutecznego lekarstwa poza chemią, więc wiele jest dróg. W tym miłość nie jest bynajmniej ślepą uliczką…
Tyle, że jak rozumiem, były kochanek i dzisiejszy, powiedzmy, konkurent, mówi o miłości dojrzałej, głębokiej i przeżytej poprzez doświadczenie, a ona się broni dając dowód, że jest po prostu nie spsychoterapeutyzowana dobrze, bo skądinąd wiem, że bohaterka uważa się za mądrzejszą od kiepskich psychoterapeutów. 
REŻYSER: Czy zatem, kochanek może być psychoterapeutą? 
PSYCHOLOG: Medycyna mówi, że nie wolno, ale poza nią jest życie i sztuka, z której wynika, że oczywiście!
REŻYSER: Syndrom Pitta? Brada Pitta.
PSYCHOLOG: Tak. Cierpliwość, oddanie i bezwarunkowa, rozumiejąca miłość.
Uprzedzając kolejne pytanie: uważam, że cierpliwości naszym bohaterom brakuje. Może to jest jedyny ich autentyczny problem. Chociaż on wracając tyle razy po tylu latach zaprzecza jej opinii o nim.
REŻYSER: Czyli pytanie powinno być takie, czy miłości można kogoś „nauczyć”?
PSYCHOLOG: Kontekst, w którym rozmawiamy czyni z tego kwestię delikatną, ale doświadczenie życiowe przekonuje bez wątpliwości, że to możliwe, to osiągalne i psychologicznie uzasadnione. Z kim się zadajesz, takim się sam stajesz. Nie ma lepszej metody - „lekarstwa”, jak własny przykład…
REŻYSER: To czemu naszym bohaterom się nie udaje?
PSYCHOLOG: Bo są różnie dojrzali do zadania jakim jest udany związek. Dwadzieścia pięć lat temu było inaczej, potem ich drogi się rozeszły nie tylko w planie życia ale i przeżywania życia.
Mówiąc wprost: on jest dojrzalszy od niej, co ona usiłuje wyrównywać - skasować - nieuzasadnionymi zarzutami o emocjach, zresztą, przez niego jak najbardziej okazywanych, i to czasami „na jej poziomie”. Tyle, że to nie wada a niedoporozumienie. Bez rozmowy „po duszam” nie rozbieriosz…
REŻYSER: Jest na to lekarstwo?
PSYCHOLOG: Głęboka, prawdziwa rozmowa! Przecież ona napisała dramat o potrzebie rozmowy!
Z upływem czasu coraz trudniejsza, bo oboje, a szczególnie ona, zasklepiają się na z góry powziętych mniemaniach. Ona musiałaby dać zgodę na kontakt: otworzyć swoją duszę. O zaufaniu do niego nie musi sobie tak bardzo przypominać, bo je ma - o krok, w emocjonalnej pamięci.
Mimo, że „zadziera nosa” na samodzielność i niezależność - z daleka widać, czego potrzebuje. Za to on otwartym tekstem głosi potrzebę partnerstwa, a uprawia dojmującą samotność, dlatego powiedziałam na początku, że razem odzwierciedlają doświadczenie cywilizacyjne.
Ze sztuki wynika, że kiedyś ich głębokie porozumienie było możliwe, ale dzisiaj, przy jej melancholii, myślę, że wątpię, chyba, czego jej nie życzymy, że po kolejnym, a może jeszcze wielu, rozczarowaniach i załamaniu.
Poza tym, o jej aktualnym partnerze wiemy tylko z relacji jej samej, i mimo starania, to obraz ambiwalentny i pełen freudowskich ujawnień, które znaczą nie to, co ona chciałaby o nim powiedzieć. Ona może się mylić.
REŻYSER: A to by znaczyło?
PSYCHOLOG: Że wszyscy życzymy jej jak najlepiej, i, że nikt za nią jej życia nie przeżyje i jej nie podyktuje.
REŻYSER: Znaczy, że ją kochamy, ale porozmawiajmy jeszcze o p o d o b i e ń s t w i e. Co w nim takiego odstraszającego?
PSYCHOLOG: Zarówno Maria jak Anna z "Sernika" mówią o wspólnych snach z mężczyznami, a ja mogę dodać, że każda kobieta marzy o tym, by partner odgadywał jej myśli.
REŻYSER: Śnił wspólnie, czy coś z tym robił w rzeczywistości.
PSYCHOLOG: To pan w odniesieniu do swojego bohatera użył pojęcia rozwój. To kluczowe, choć niejednoznaczne pojęcie. Przyjmijmy na początek, że mówimy o nie staniu w miejscu, o nie okopywaniu się przy wcześniej powziętych przekonaniach, kiedyś doświadczonych wypadkach i fundamentalnych opiniach. Świat jest w ruchu. Kto stoi w miejscu, ten się cofa... To dotyczy wiedzy o człowieku, rozpoznania siebie, ale także na przykład naszej wiedzy medycznej, czyli tego, co nam dolega i jak temu zaradzić.
Jeżeli będziesz wiedział, co myślę i podzielał, a w każdym razie rozpoznawał moją aksjologię, to znaczy, że na dobre i złe jesteś ze mną, będziesz przy mnie i ja przy tobie. Że się nie nie rozpoznamy, nie pogubimy. Czego chcieć więcej?
REŻYSER: Czyli nie bać się podobieństw w związkach?
PSYCHOLOG: Z takiego dodawania jest samo dobro. Dobro plus dobro równa się dobro. Zło się nie dodaje, tylko okazuje i dla ludzi inteligentnych, bo o takich rozmawiamy, jest wystarczającym sygnałem do rozstania.
Przecież już Platon wystarczająco przekonująco opisał znaczenie odszukania swojej drugiej połowy na tej ziemi. Co tu można dodać, poza tym, że to sytuacja niecodzienna, ale czy to znaczy, że uciekanie przed szansą cokolwiek załatwia? Pragnienia zawsze dadzą znać o sobie. Ukryte pragnienia chorują - powodują różne choroby, psychiczne i somatyczne. To podstawa naszej wiedzy o funkcjonowaniu organizmu człowieka. Wspólnota, partnerstwo to gwarancja udanych związków i życiowych sukcesów. Podstawa zdrowia!
REŻYSER: I sztuki...
PSYCHOLOG: Oczywiście. Czytałam kiedyś wywiad, w którym porównał pan proces próbowania sztuki w teatrze do przebiegu relacji kobiety i mężczyzny z całym tym przyciąganiem i odpychaniem, zalotami i ranami - konkludując, że powinno chodzić o dziecko - dzieło, więc nie gwałtem ale ale z miłości.
REŻYSER: Sztuka nie odbija już rzeczywistości - to życie stało się odbiciem sztuki. Zaraz, ale czy nie popadamy w mitologię? Trzymajmy się tworzenia w sztuce.
PSYCHOLOG: Właśnie to robię, proszę sprawdzić co mówi Maria o swojej metodzie pisania i porównać, jak sam pan to robi. 
REŻYSER: Czyli wypadamy ze sztuki zaczynając utożsamiać postacie dramatu z osobami i sytuacjami z życia?
PSYCHOLOG: Tak, to psychodrama…
REŻYSER: W takim razie potwierdzam. Ja oczywiście też głośno "czytam" wcześniej zrobione - na próbie to powtórka - dla odnalezienia rytmu, który jest decydujący, i wtedy mogę pójść dalej.
PSYCHOLOG: To trochę nieprofesjonalne, co powiem, ale chyba już w ogóle nie rozmawiamy o sztuce, tylko żyjemy. Wtedy pana lubię. Mam pan bardzo kobiecą naturę i wrażliwość.
REŻYSER: Nie będąc feministą, bo nie każdy musi a nawet powinien. I tym optymistycznym akcentem.
PSYCHOLOG: Było miło... Zadzwoń kiedyś.
(Oklaski)

KURTYNA

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Monia w Waginecie

Zwalniają? Znaczy będą przyjmować! Lejzorek Rosztwaniec                                                                                    Aferka ze Strzępka(mi) w Dramatycznym Teatrze w PKiN im. Józefa Stalina jest symptomatyczna dla naszego, przesiąkniętego obłudą i hipokryzją, teatralnego zamtuza. Zgodnie z modą i "tryndami" rządzi nimi w większości lewica, czysta jak Wisła przez nich gównem zaśmierdziała, a w tingel-tanglach, poziomem, na łopatkach ledwo, ledwo intelektualnie rzężąca... A przecież do przejęcia tej zasłużonej sceny potrzebna była "konkursowa" u s t a w k a, w której Monika Strzempka, za pośrednictwem Gazety Wyborczej zagrała va banque  poskarżywszy się na warunki, które ją - n i g d y nie kierującą instytucją artystyczną - autowały, co natychmiast, choć przed przesłuchaniami , spotkało się z publiczną deklaracją jurora-władzuchny: "pani Moniko, pani się nie martwi - pomyślimy..." Reszta była już nie tyle milczeniem, co politycznym zamac

gówno-burza w Pałacu im. Stalina

Niejaka Szpila rujnuje publicznie wizerunek Moni i tylko potwierdza znaną prawdę, że                                 r e w o l u c j a  p o ż e r a  w ł a s n e  d z i e c i  *                                                                                                          "Ogrom cierpienia psychicznego i emocjonalnego, którego doznał zespół aktorski w ostatnim czasie, jest tak dewastujący, że nie umiałabym oglądać tego spektaklu, zapominając o tym, co widziałam i przeżywałam wraz z zespołem przez ostatnie dni, uczestnicząc w próbach w teatrze. Odcinam się od rewolucji głoszonej przez Monikę Strzępkę powołującą się na mój tekst, bo w jej wydaniu ów Heksowy przewrót jest fejkiem. Tak jak cała głoszona przez nią rewolucja ".   Ustawka w T. Dramatycznym  kompromituje się zanim zaczęła na dobre zarabiać (Strzępka, co miesiąc 18,5 tyś). Mobbing, ideologiczny szantaż, wulgarność i zastraszanie aktorów to się okazał  p r a w d z i w y program ustawionej na posadę lewackiej

elyty stołeczne

Jacek Zembrzuski Administrator       Lis przed chwilą usunął film który udostępnił od Andrzeja Seweryna; dlaczego trzeba przypierdolić faszyście Kaczyńskiemu , Orbanowi  https://t.co/LYgsMXJZ9Z   pic.twitter.com/LYgsMXJZ9Z   https://twitter.com/ZaPLMun.../status/1664756736215904256... https://platform.twitter.com/widgets.js TWITTER.COM   ochujał ten kodziawerski b ł a z e n e k, kiedyś aktor