Fakty są bowiem proste: i tak udowodniłem wszystkim, że mogę wyżyć ze sztuki. Utrzymać się jakoś na powierzchni...
Jak to miło w moim wieku odkryć - przypomnieć sobie kumpla, z którym kiedyś się dyskutowało, potem zniknął i po latach pojawia się z imponującym dorobkiem (kilkanaście książek z zakresu filozofii i estetyki m.in. o Heideggerze i Husserlu); jak pisze o nim wydawnictwo: żyje na uboczu.
Nie widzieliśmy się kilkanaście lat, w tym czasie wykładał w Stanach Zjednoczonych, aż tu telefon z pochwałą mojej niezależności i paczka książek, z nie ukrywaną sugestią, bym co najmniej o jednej z nich - "dla ludzi", jak mówi - powiedział, co myślę.
Autor jest filozofem. Studiowaliśmy też na Reżyserii.
Oczywiście, nie jestem żadnym krytykiem, nie zarabiam na pisaniu i nie dostaję pokazowych egzemplarzy, ale czernienie papieru lubię i poważam. A i dawanie świadectwa.
"Wyrok" (Ethos, 2017) grzeszy zbyt wieloma grzybkami w barszcz. To rodzaj traktatu egzystencjalnego, w którym literatura chcąca być piękną ulega dyskursowi, który musi być erudycyjny, a spowiedź przetykana swoistym since fiction rodem, bo ja wiem, z Orwella, bo straszącym wszech-kontrolą.
Antyutopia szukająca odpowiedzi na pytanie "jak żyć" pomieszana z kafkowskim w mentalności moralitetem antysystemowym. I zaczynam się gubić...
Powieść drogi, która jest inicjacją i powrotem do źródeł (religijnych) jednocześnie. W głąb siebie (zły przyszedł do mnie najpierw z lewej strony), ale i po Karkonoszach, które można sobie oglądać za pomocą specjalnej aplikacji (nie działającej) odwzorowującej opisy przyrody.
Cóż rzec wydobywszy się spod tej masy "poznania" rozpiętego między kryminałem, romansem a Księgą Wtajemniczenia?
Za dużo, Boguś, za dużo... Prawdziwa conota selekcji się nie boi.
"Panopticon" to pociągająca konstrukcja intelektualna, ale proponowany "odpust zupełny" winien, moim zdaniem, tyczyć założenia, które nie miałoby ambicji opowiadania wszystkiego o wszystkim.
Ponieważ erudycja Autora powala, tym bardziej decyzja, o czym to ma być w pierwszej kolejności nie jest od rzeczy.
Mój niegdysiejszy profesor logiki, ksiądz Iwanicki (rozmawialiśmy o nim), zwykł był mawiać: "jeśli chcesz coś powiedzieć to najpierw powiedz, co chcesz powiedzieć"...
I z tym optymistycznym akcentem zanurzam się w fascynującej lekturze "Sztuki? Tylko wtedy, kiedy jestem". Szkicach o tajemnicy istnienia, twórczości i kulturze czynnej (2009), gdzie znajduję znakomity wykład na temat tragedii greckiej, oryginalniejszy od Jana Kotta, bo skoncentrowany na postaciach i ich wzajemnych relacjach, a nie ich politycznych - z naszej perspektywy - uwarunkowaniach, wywodzony z punktu widzenia reżysera, czyli praktyka w okazywaniu (ujawnianiu istnienia), a nie teoretyzowaniu.
To najlepsza książka filozoficzna jaką ostatnio czytałem, bo wiedzy - filozofów - "używa", by prezentować myślenie samodzielne, czyli rozwój, a nie tylko powielanie i kopiowanie tego, co uniwersyteckie. To nie bibliografia z mądrości, ale mądrość posiłkująca się bibliografią dla własnych wniosków.
Nikt nie chce błądzić, lecz być gdzieś i posiadać sens. Każdy chce być skądś. Dlatego z taką determinacja poszukujemy swoich korzeni... bycia na swoim miejscu... To ciekawe, że poczucie własnego miejsca tak bardzo łączy się z istnieniem.
Zawsze twierdziłem, że aby zrozumieć dramat klasyczny trzeba poznać epokę jego powstania i stosunki społeczne panujące wtedy, a nie analogie do dzisiejszości, które, zawsze są tylko interpretacją zideologizowaną.
Tutaj Boguś jest przenikliwy i spostrzegawczy. Zachowuje zdrowy rozsądek krytykując sztukę powstająca ze sztuki ("literaturę z literatury" u Joyce'a; co, niestety sam trochę uprawia w "Wyroku") na rzecz introspekcji persony i swoiście pojmowanego ethosu, który rozumie szeroko, jako zakorzenione miejsce w czasie i na ziemi - jako przejaw istnienia.
Poza tym, prostymi słowami definiuje to, co chciałby robić: nawiązywać kontakt... Otóż to.
Jego interpretacje "tekstów pierwszych" są pouczające i systematyzujące na przykład według roli i znaczeniu chóru, ale i pytania o stosunek myśli do bytu.
Zajmuje się też filozoficznymi konsekwencjami językowej gry w sztukę, czyli - swym konikiem - o komunikacji. To rzadki wypadek w znanym mi współczesnym myśleniu, by filozof chciał się porozumieć z odbiorcą, a nie tylko przed nim popisać.
Za dużo dziś symboli, znaczeń, słów, gestów i form, a za mało samego istnienia. Dlaczego mielibyśmy pomnażać to pyszne bogactwo? Czy tak konstruujemy prawdę, w którą chcemy wierzyć?
Sztuka? Tylko wtedy kiedy jestem.
Tytułowa konstatacja rozwinięta w Szkicach daje się zastosować do ostatniej (?), wyżej wspomnianej książki Jasińskiego, i ma walor prawdy uniwersalnej. Nasza robota, czy to w literaturze, czy teatrze musi być podparta osobistym doświadczeniem. To co wiemy, tylko stosowane do tego, co chcemy powiedzieć.
Wszak porozumienie nie przestaje być pragnieniem prymarnym. Nawet jeśli - jak pisze mój Kolega - "moja (jego) historia nie jest święta".
Dzięki!
Jak to miło w moim wieku odkryć - przypomnieć sobie kumpla, z którym kiedyś się dyskutowało, potem zniknął i po latach pojawia się z imponującym dorobkiem (kilkanaście książek z zakresu filozofii i estetyki m.in. o Heideggerze i Husserlu); jak pisze o nim wydawnictwo: żyje na uboczu.
Nie widzieliśmy się kilkanaście lat, w tym czasie wykładał w Stanach Zjednoczonych, aż tu telefon z pochwałą mojej niezależności i paczka książek, z nie ukrywaną sugestią, bym co najmniej o jednej z nich - "dla ludzi", jak mówi - powiedział, co myślę.
Autor jest filozofem. Studiowaliśmy też na Reżyserii.
Oczywiście, nie jestem żadnym krytykiem, nie zarabiam na pisaniu i nie dostaję pokazowych egzemplarzy, ale czernienie papieru lubię i poważam. A i dawanie świadectwa.
"Wyrok" (Ethos, 2017) grzeszy zbyt wieloma grzybkami w barszcz. To rodzaj traktatu egzystencjalnego, w którym literatura chcąca być piękną ulega dyskursowi, który musi być erudycyjny, a spowiedź przetykana swoistym since fiction rodem, bo ja wiem, z Orwella, bo straszącym wszech-kontrolą.
Antyutopia szukająca odpowiedzi na pytanie "jak żyć" pomieszana z kafkowskim w mentalności moralitetem antysystemowym. I zaczynam się gubić...
Powieść drogi, która jest inicjacją i powrotem do źródeł (religijnych) jednocześnie. W głąb siebie (zły przyszedł do mnie najpierw z lewej strony), ale i po Karkonoszach, które można sobie oglądać za pomocą specjalnej aplikacji (nie działającej) odwzorowującej opisy przyrody.
Cóż rzec wydobywszy się spod tej masy "poznania" rozpiętego między kryminałem, romansem a Księgą Wtajemniczenia?
Za dużo, Boguś, za dużo... Prawdziwa conota selekcji się nie boi.
"Panopticon" to pociągająca konstrukcja intelektualna, ale proponowany "odpust zupełny" winien, moim zdaniem, tyczyć założenia, które nie miałoby ambicji opowiadania wszystkiego o wszystkim.
Ponieważ erudycja Autora powala, tym bardziej decyzja, o czym to ma być w pierwszej kolejności nie jest od rzeczy.
Mój niegdysiejszy profesor logiki, ksiądz Iwanicki (rozmawialiśmy o nim), zwykł był mawiać: "jeśli chcesz coś powiedzieć to najpierw powiedz, co chcesz powiedzieć"...
To najlepsza książka filozoficzna jaką ostatnio czytałem, bo wiedzy - filozofów - "używa", by prezentować myślenie samodzielne, czyli rozwój, a nie tylko powielanie i kopiowanie tego, co uniwersyteckie. To nie bibliografia z mądrości, ale mądrość posiłkująca się bibliografią dla własnych wniosków.
Nikt nie chce błądzić, lecz być gdzieś i posiadać sens. Każdy chce być skądś. Dlatego z taką determinacja poszukujemy swoich korzeni... bycia na swoim miejscu... To ciekawe, że poczucie własnego miejsca tak bardzo łączy się z istnieniem.
Zawsze twierdziłem, że aby zrozumieć dramat klasyczny trzeba poznać epokę jego powstania i stosunki społeczne panujące wtedy, a nie analogie do dzisiejszości, które, zawsze są tylko interpretacją zideologizowaną.
Tutaj Boguś jest przenikliwy i spostrzegawczy. Zachowuje zdrowy rozsądek krytykując sztukę powstająca ze sztuki ("literaturę z literatury" u Joyce'a; co, niestety sam trochę uprawia w "Wyroku") na rzecz introspekcji persony i swoiście pojmowanego ethosu, który rozumie szeroko, jako zakorzenione miejsce w czasie i na ziemi - jako przejaw istnienia.
Poza tym, prostymi słowami definiuje to, co chciałby robić: nawiązywać kontakt... Otóż to.
Jego interpretacje "tekstów pierwszych" są pouczające i systematyzujące na przykład według roli i znaczeniu chóru, ale i pytania o stosunek myśli do bytu.
Zajmuje się też filozoficznymi konsekwencjami językowej gry w sztukę, czyli - swym konikiem - o komunikacji. To rzadki wypadek w znanym mi współczesnym myśleniu, by filozof chciał się porozumieć z odbiorcą, a nie tylko przed nim popisać.
Za dużo dziś symboli, znaczeń, słów, gestów i form, a za mało samego istnienia. Dlaczego mielibyśmy pomnażać to pyszne bogactwo? Czy tak konstruujemy prawdę, w którą chcemy wierzyć?
Sztuka? Tylko wtedy kiedy jestem.
Tytułowa konstatacja rozwinięta w Szkicach daje się zastosować do ostatniej (?), wyżej wspomnianej książki Jasińskiego, i ma walor prawdy uniwersalnej. Nasza robota, czy to w literaturze, czy teatrze musi być podparta osobistym doświadczeniem. To co wiemy, tylko stosowane do tego, co chcemy powiedzieć.
Wszak porozumienie nie przestaje być pragnieniem prymarnym. Nawet jeśli - jak pisze mój Kolega - "moja (jego) historia nie jest święta".
Dzięki!
B.
OdpowiedzUsuńno więc nie, Twoim „Kwestiom”
sprzeciwiam się zasadniczo,
bo:
Z niczego
doprawionego niczym - pozorem czegoś -
Powstaje
tylko nic!
I na nic zda się opraw(k)a
(pseudo)naukowa,
skoro w treści fatalnie brakuje
i filozofii (ukochania mądrości)
i wiedzy o teatrze
i praktyki (!) scenicznej…
Proszę,
jak Cię lubię,
spróbuj ograniczyć kompulsywne czernienie papieru,
dla
trzymania na uwięzi
g r á p h e i n.
(przestrzegając przed tym, sam Waść się „wygłupiasz”)…
Nie pamiętam, czy nie Czechow (?) radził:
Napisz,
przeczytaj
i wyrzuć…
I tak parędziesiąt razy.
Ty robisz dokładnie odwrotnie!
Twemu poszukiwaniu sensu nie towarzyszy autokrytycyzm,
lecz
jakieś robótki na akord.
A sztuka to nie maraton,
w którym
pokonując siebie - jesteś zwycięzcą.
Tu, pokonując siebie
nie masz nic do dodania
od siebie
i możesz tylko - czkawką -
wydalać „echa”, które gdzieś, kiedyś ci grały,
czyli,
uprawiać o d t w ó r c z o ś ć (!)
mięśniową,
lub intelektualną
z pamięci tego, co było.
to podręcznikowa nie kreatywność!
Nie jest moim celem sprawianie ci przykrości,
ale,
sorry winetou,
sam się prosiłeś
o reakcją,
a ja jestem
weredyk
i mizantrop.
I nauczono mnie na logice (prof. Iwanicki - szkoła lwowska):
„jeśli masz coś do powiedzenia, powiedz, co chcesz powiedzieć”…
Dlatego milczenie bywa złotem,
a mniej
znaczy więcej…
zawałowe doświadczenie
mnie nauczyło
konieczności
hierarchizowania potrzeb i celów,
nie marnowania
energii
na głupstwa;
reżyseria
takiego „zapładniania” (uruchomiania) innych,
by
świat się stawał
mimo tego, co ja im mądrze albo głupio…
Polecam się z taką philia sophiją.
PS:
Miałem taką wizją (wizualizacją): Niezapomniany rok 1917 i ty w skórzanej kurtce z naganem i tow. Łunaczarskim, makarenko i nadieżdą krupską zaprowadzacie „Kwestie” pod śnieżką - opozycja już zdechła resocjalizowana Łubianką, więc proces historyczny idzie - z górki - gładko.
Bogusławie, strzeż się doktrynerstwa.
Pozdrawiam
ja