Przejdź do głównej zawartości

nobel z hipokryzji

turlaj mi Tadek groszka...
ja
To jest (...) rodzaj Nobla teatralnego
Tadeusz Słobodzianek

Od czasu przejęcia Warszawskich Spotkań Teatralnych (najstarszego festiwalu teatralnego w kraju stanowiącego przegląd "najlepszych" spektakli z poprzedniego sezony spoza stolicy) przez Macieja Nowaka w imieniu INSTYTUTU TEATRALNEGO - ciągle podległego MKiDN, które finansuje i nie wymaga - wiarygodność imprezy brała z roku na rok w łeb kumoterstwa i lewicowych zażyłości.
Obniżający się poziom przeglądu można było od biedy usprawiedliwiać dołowaniem polskiego teatru pod władzą (w kulturze) lewizny i braku talentu.
Skandale z poziomem "festów" i braki w kasie spowodowały, że nawet miejska Bufetowa chcąc poprawić sobie wizerunek przekazała imprezkę Sloboplexowi, z jego białoruskim gustem i manierami.
Kogo tam nie było? Na przykład Gardzienic, ale ponieważ pobór był sformatowany na promocję ("Nobel teatralny") i zarobki, więc ważniejszy dla destrukcji poziomu i myślenia o współczesności teatru w Polsce był udział tych wszystkich nieporozumień z Krzysiem Garbaczewskim, Jankiem Klatą, by nie wspomnieć o Rychcik-ciku. I nic!

Opłacenie z naszych podatków na posadzie komisarza politycznego dyrektorującej ministerialną placówką (zwaną: "instytuta") wybierającej skład 38 edycji zaowocowało n o w ą jakością: zakwalifikowaniem przedstawienia, którego nie ma (!) - nagrodzeniem "noblem" książki, która jeszcze nie została napisana - i oczywiście nikt z przemawiających długo, nudno i pretensjonalnie na konferencji prasowej nie zająknął się na temat kryteriów usprawiedliwiających mniemanie, że to będzie dobre (w ogóle będzie?). Ważne, że uruchomiono PR i przepływy finansowe...
Moje pytanie o to, czy gest zaproszenia "teatru w podziemiu" (prywatnej inicjatywy wrocławskiej), którego "premiera" odbędzie się dopiero w czasie festiwalu oznacza zmianę tradycyjnej formuły i likwidację dotychczasowego zwyczaju, czy zwyczajną propagandę, spotkało się z natychmiastową chamską reprymendą w stylu białoruskim samego naczyrdupsa. Było tam - a jakże - coś o mojej "roli dla współczesnego teatru" i wydukane po pauzie kłamstwo, że rzecz miała precedensy, bo: "nasze przedstawienie 'Nocy żywych Żydów' też miało premierę na WST"... 
Oczywiście, pamiętam, sam sikałem do sąsiedniego pisuaru z Tusku pod nerwowym wzrokiem borowca ze słuchawką w uchu i piersią naganem wypiętą, bo rzecz była autorstwa premierowego przydupasa, ale Słobodzian (wie jak i do kogo się ustawić) z tego swego publicznie kompromitującego "pinokiowania" zapomniał, że "Warszawskie" są właśnie pozawarszawskie i sam może co najwyżej "towarzysko" i oczywiście bufetowo.
Jako się rzekło, wiarygodność tych wyborów NIE ISTNIEJE, a pożytek z tego taki, że wiadomo, iż Dorota Buchwald bierze pieniądze za coś czego nie robi: oglądać, by rozstrzygać, bo widzieć coś czego nie ma nawet ona w swej hipokryzji i powisaniu u klamki nie potrafi; w każdym razie praktykę w fałszowaniu wyników posiada z piernikowa.

A kto płaci, pytam uczenie, bo pan Janowski z brukselskim przyrostkiem tylko dysponuje. I tak powstają "hierarchie" i "polityka kulturalna". 
Rozstrzygnąć kogo i do - ideologicznie - czego, że tak się wyrażę, hoduje i utrzymuje na własnej piersi ministerium (i dyrektorsko-dyrekcyjne dusery i karesy) pozostawiam samemu panu premierowi. Bęc! Konstatuję tylko SOJUSZ (jak to było: władzo-babski?). Wykładnia i przypisy w "Trans-Atlantyku" u niejakiego Witolda.
PS
Dziennikarstwo polskie, licznie obecne, milcało jak pośnięte... Ale, jak je (ich) znam "Wesele" zrecenzuje i pochwali. Ot, standardy 
                              na posadzie nawet prostak równy ratuszowemu

                                           https://www.youtube.com/watch?v=i5bw8kjKysM

Komentarze

  1. W środowisku teatralnym dyskutuje się o sytuacji Dramatycznego pod dyrekcją Słobodzianka. I nie są to rozmowy dotyczące repertuaru, te z reguły kończą się wzruszeniem środowiskowych ramion.

    Dyskutuje się, co dalej z dyrekcją, co z przyszłością tej sceny, a właściwie czterech scen. Dyrektor ma przed sobą teoretycznie pewną przyszłość na tym stanowisku, więc komentatorzy milczą w poczuciu bezsilności. Postanowiliśmy tę ciszę przerwać.

    Trzeba przyznać, że Słobodzianek nie sprawiał wrażenia człowieka, który przejmuje się środowiskiem. Zwłaszcza że miał po swojej stronie miasto. Dramatyczny, posiadający obecnie cztery sceny, otrzymuje najwyższą dotację spośród warszawskich teatrów miejskich: 13,7 mln zł.

    Warunki pracy stworzono Słobodziankowi wyjątkowo dobre. Kiedy pracował z Tomaszukiem, Grabowskim czy Janem Englertem w Laboratorium Dramatu, zawsze ta współpraca kończyła się konfliktem i spaloną ziemią. Dramatopisarze, z którymi pracował w ramach warsztatów nad Wigrami, odwrócili się od niego. Teraz mógł zacząć pracę sam ze sobą i z ekstra budżetem.

    W dość kuriozalnym programie przedstawionym przez Słobodzianka figurowały nazwiska właściwie wszystkich żyjących polskich reżyserów i większości żyjących polskich dramatopisarzy. Nawet piszący te słowa zostali tam uwzględnieni. Jak się okazało, większość ludzi, na których powoływał się Słobodzianek, nie została zapytana o zgodę na umieszczenie ich nazwisk w programie. Słobodzianek w wywiadach zarzekał się, że rozmawiał z nami i składał propozycje współpracy. Taka rozmowa nie miała miejsca.

    Im więcej premier produkował Dramatyczny, tym jaśniejsze się stawało, że zapowiadany program nie będzie realizowany. Co zrobić z szefem sceny, który nie realizuje własnego programu albo realizuje z mizernym skutkiem?

    W wywiadach zaznaczał, że chce robić teatr raczej tradycyjny, oparty na wybitnej literaturze, a nie ten oparty na tzw. eksperymencie artystycznym. Na siłę starał się wprowadzić model teatru brytyjskiego, a w naszej tradycji liczy się przecież cały skomplikowany język teatru, nie tylko literatura. Z szerokiego wachlarza nazwisk zapisanych w programie ostatecznie na współpracę z Dramatycznym pod nową dyrekcją zdecydowała się jedynie wąska grupa reżyserów. Jest to raczej drugi garnitur reżyserski, jeżeli nie trzeci. Kilku reżyserów w pierwszym sezonie zerwało próby. Można powiedzieć, że brytyjski eksperyment Słobodzianka nie ma racji bytu w kraju słynącym z teatru wybitnych inscenizatorów.

    To niezrozumienie istoty polskiego teatru dotyczy także roli zespołu. Prawem każdego dyrektora obejmującego nową scenę jest konstruowanie zespołu aktorskiego według własnego pomysłu. Słobodzianek zwolnił kilku wybitnych aktorów, kilku rozczarowanych jego rządami odeszło z własnej woli. Niestety, nie wydaje się, by nowy zespół Dramatycznego był tworzony według jakiejś myśli. W prawie każdym przedstawieniu dobierani są aktorzy grający gościnnie - jakby Słobodzianek nie wiedział, kogo chce mieć w zespole. Mówi się o złej atmosferze w tej przypadkowo angażowanej grupie artystów. Brak zespołu widać też w kolejnych produkcjach. W oglądanych przez nas przedstawieniach aktorstwo na pewno nie było zespołowe. W niektórych nie było żadnego. Silny zespół aktorski jest współtwórcą teatru, sparingpartnerem i dla reżysera, i dla dyrektora. Werbując przypadkowo nazwiska, Słobodzianek pozbył się kolejnego elementu tradycji polskich teatrów repertuarowych.

    Z zapowiadanych zmian niewiele wyniknęło. Ledwo które przedstawienie może aspirować do miana teatru środka, większość z nich to żenujące klapy. Coś nie działa w tym teatrze.

    Czy miasto chce, by najwyżej dotowany teatr był teatrem niezauważanym i zwyczajnie słabym? Dramatyczny nie liczy się na festiwalowej mapie Polski, jego przedstawienia nie są dyskutowane, nie przyciągają nowej publiczności. Czy Warszawa potrzebuje takiego teatru? Słobodzianek zapowiadał nowy początek i powrót tzw. normalności. Warszawiacy i teatralna Polska czekają na prawdziwe nowe otwarcie.
    Strzępka / Demirski

    OdpowiedzUsuń
  2. Dlaczego jeden średnio kompetentny urzędas ma decydować, jak wygląda życie teatralne największego polskiego miasta? – pytała retorycznie Agnieszka Holland w Radiu TOK FM. Jej oburzenie spowodowała decyzja władz Warszawy o powierzeniu dyrekcji Teatru Dramatycznego Tadeuszowi Słobodziankowi.
    – Zapadają pojedyncze decyzje – mówiła Holland – chaotyczne, niezrozumiałe, na ogół szkodliwe. Wydaje się, że strategią władz – i to zarówno ministra, jak i prezydent Warszawy – jest wypychanie najbardziej utalentowanych i twórczych ludzi kultury i sztuki za granicę. Musi dojść do jakiejś wojny. Prawdopodobnie bez jakiegoś wybuchu, bez jakiegoś wyartykułowanego konfliktu nie uda się wyjść z tego kryzysu.
    Każda decyzja o zmianie na stanowisku dyrektora instytucji artystycznej jest natychmiast oprotestowywana. Jedni piszą do prasy, drudzy oddają sprawy do sądu.
    Obecnie mamy wysyp dymisji oraz nominacji i tylko od władzy – ministra kultury, marszałka województwa lub dyrektora biura kultury w urzędzie miasta – zależy, czy przyniosą one rozwój czy klęskę polskiej kultury instytucjonalnej.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

gówno-burza w Pałacu im. Stalina

Niejaka Szpila rujnuje publicznie wizerunek Moni i tylko potwierdza znaną prawdę, że                                 r e w o l u c j a  p o ż e r a  w ł a s n e  d z i e c i  *                                                                                                          "Ogrom cierpienia psychicznego i emocjonalnego, którego doznał zespół aktorski w ostatnim czasie, jest tak dewastujący, że nie umiałabym oglądać tego spektaklu, zapominając o tym, co widziałam i przeżywałam wraz z zespołem przez ostatnie dni, uczestnicząc w próbach w teatrze. Odcinam się od rewolucji głoszonej przez Monikę Strzępkę powołującą się na mój tekst, bo w jej wydaniu ów Heksowy przewrót jest fejkiem. Tak jak cała głoszona przez nią rewolucja ".   Ustawka w T. Dramatycznym  kompromituje się zanim zaczęła na dobre zarabiać (Strzępka, co miesiąc 18,5 tyś). Mobbing, ideologiczny szantaż, wulgarność i zastraszanie aktorów to się okazał  p r a w d z i w y program ustawionej na posadę lewackiej

Polityczna poprawność, czyli jak literacki k i c z podnieca naszą zlewaczałą Warszawkę u Warlika

Stado baranów - nie wiedzieć czemu - przyświeca z projekcji na ścianie - czyżby samokrytycznie (?) ostatniej premierze Nowego (choć propagandowo przestarzałego) Teatru o Elizabeth Costello dla warszawskiej snobizerii z Palik(mi)otem i PO-lszewickim czyścicielem w prokuratorii na widowni. Stolyca się bawi! Nieistniejąca postać w publicystycznej rozprawce rodem z filozofijki niejakiej Grety Thunberg inscenizowanej jak dziennik telewizyjny: obrazek plus polityczny komentarzyk - oczywiście pod nowymi rządami. Teatru i dziania się w tym jak na lekarstwo, za to postępową - przodem do przodu, a jakże - ideologijkę serwują pełnymi garściami. Grafomania tej g ł u p o t y ściga się z nudą , ale nie przestaje trzymać ręki na pulsie modnego zaangażowania w jedynie słusznej sprawce... I o to w tej politgramocie chodzi. Obywatel-widz ma być uświadomiony do spodu, co w Eurokołchozie piszczy i spływać z prądem wytycznych. Prezentują dekor, który znamy do przesytu, lodow(at)e projekcje z recyklingu i

Monia w Waginecie

Zwalniają? Znaczy będą przyjmować! Lejzorek Rosztwaniec                                                                                    Aferka ze Strzępka(mi) w Dramatycznym Teatrze w PKiN im. Józefa Stalina jest symptomatyczna dla naszego, przesiąkniętego obłudą i hipokryzją, teatralnego zamtuza. Zgodnie z modą i "tryndami" rządzi nimi w większości lewica, czysta jak Wisła przez nich gównem zaśmierdziała, a w tingel-tanglach, poziomem, na łopatkach ledwo, ledwo intelektualnie rzężąca... A przecież do przejęcia tej zasłużonej sceny potrzebna była "konkursowa" u s t a w k a, w której Monika Strzempka, za pośrednictwem Gazety Wyborczej zagrała va banque  poskarżywszy się na warunki, które ją - n i g d y nie kierującą instytucją artystyczną - autowały, co natychmiast, choć przed przesłuchaniami , spotkało się z publiczną deklaracją jurora-władzuchny: "pani Moniko, pani się nie martwi - pomyślimy..." Reszta była już nie tyle milczeniem, co politycznym zamac