Przejdź do głównej zawartości

11 minut Skolimowskiego

Świetne spotkanie w FiNA z Jerzym Skolimowskim, Pawłem Mykietynem i Andrzejem Chyrą z okazji osiemdziesiątych urodzin reżysera.
Pan Jerzy znakomicie się prezentował w beżach - od butów do siwizny - przełamanych jasnym błękitem i formą intelektualną. Bardzo to było ciekawe.

Nawet nie zapytałem, ale sam powiedział, że współczesne kino go nie inspiruje, bo "my byliśmy bardziej oryginalni, mniej przewidywalni". Wg niego Polański nudzi się w kinie po kwadransie, bo wie jak to się skończy. Stąd konstatacja o wyczerpaniu się linearności w sposobie opowiadania.
Też tak miewam. Choć raczej co do metody, tej czy innej, jeśli widzę ją jako wytrych a nie służącą...
W każdym razie opowieści o "fan'nie" przy robocie - pewności, że robi się coś istotnego - bardzo pouczające i znaczące, moim zdaniem, iż artysta powinien siebie lubić i w robocie, przynajmniej udawać, to Andrzej Ch., że wszystko wie i panuje.
Trochę mi się to kłóci z tym, co pamiętam - choćby od Treli - że Swinarskiego wszyscy kochali za bezradność i odwagę w przyznaniu, że się nie wie.
Czyli nie ma metody, ale jest osobowość. I klimat. Taki mamy...

Outsiderstwo Skolimowskiego wydaje mi się wiarygodne i poparte wyznaniami o "walce o byt" za granicą, miast zadzierania nosa sukcesami i deklaracją o "wolności tylko w malarstwie", w odróżnieniu od uruchamiania i odpracowywania "fabryki" w kinie.
Andrzej, grający jeden z epizodów, dodawał do tego stwierdzenie o zaufaniu i "dodawaniu koloru" do mozaiki, nad którą w całości się nie panuje - i nie musi.
Wniosek z tego taki, że rzecz się kręci jeśli wykonawcy mają pewność, że się uda- bo jak nie, to nie.
Ale, co to ma być to "coś", co kręci. Scenariusz, to pewne. Albo nazwisko...
A zatem film, ostatnia praca reżysera, którą on sam uważa za udaną. "11 minut"...
Już to kiedyś widziałem i pozytywnie opisałem (na blogu, który Onet mi zlikwidował), ale dziś widzę tylko mistrzostwo formalno-montażowe.
Ten film jest dokładnie policzony i konstruowany tak, by rachunki się zgadzały (to mnie trzyma w napięciu), ale wydaje mi się cokolwiek wymyślony - po nic! Z powodu apokalipsy? Tragicznej roli w naszym życiu przypadku? Nieprzewidywalności istnienia?  Troszku "grzybki w barszcz"...
A co z tymi tytułowymi jedenastoma minutami? Upływają, jako szkielet organizujący fabułę, ale mnie nie przekonują egzystencjalnie (być może czegoś nie wiem, w sensie źródłowym, bo widzę tylko zauroczenie klimatem pieśni: "Kormacoma" Massive Atack)
Czyli jednak dzieło warto by miało powód... Powstania w sensie wyznania oprócz zarabiania na życie. Czy ja się czepiam?

                                          https://youtu.be/Fs2H5p9x8T4

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

gówno-burza w Pałacu im. Stalina

Niejaka Szpila rujnuje publicznie wizerunek Moni i tylko potwierdza znaną prawdę, że                                 r e w o l u c j a  p o ż e r a  w ł a s n e  d z i e c i  *                                                                                                          "Ogrom cierpienia psychicznego i emocjonalnego, którego doznał zespół aktorski w ostatnim czasie, jest tak dewastujący, że nie umiałabym oglądać tego spektaklu, zapominając o tym, co widziałam i przeżywałam wraz z zespołem przez ostatnie dni, uczestnicząc w próbach w teatrze. Odcinam się od rewolucji głoszonej przez Monikę Strzępkę powołującą się na mój tekst, bo w jej wydaniu ów Heksowy przewrót jest fejkiem. Tak jak cała głoszona przez nią rewolucja ".   Ustawka w T. Dramatycznym  kompromituje się zanim zaczęła na dobre zarabiać (Strzępka, co miesiąc 18,5 tyś). Mobbing, ideologiczny szantaż, wulgarność i zastraszanie aktorów to się okazał  p r a w d z i w y program ustawionej na posadę lewackiej

Polityczna poprawność, czyli jak literacki k i c z podnieca naszą zlewaczałą Warszawkę u Warlika

Stado baranów - nie wiedzieć czemu - przyświeca z projekcji na ścianie - czyżby samokrytycznie (?) ostatniej premierze Nowego (choć propagandowo przestarzałego) Teatru o Elizabeth Costello dla warszawskiej snobizerii z Palik(mi)otem i PO-lszewickim czyścicielem w prokuratorii na widowni. Stolyca się bawi! Nieistniejąca postać w publicystycznej rozprawce rodem z filozofijki niejakiej Grety Thunberg inscenizowanej jak dziennik telewizyjny: obrazek plus polityczny komentarzyk - oczywiście pod nowymi rządami. Teatru i dziania się w tym jak na lekarstwo, za to postępową - przodem do przodu, a jakże - ideologijkę serwują pełnymi garściami. Grafomania tej g ł u p o t y ściga się z nudą , ale nie przestaje trzymać ręki na pulsie modnego zaangażowania w jedynie słusznej sprawce... I o to w tej politgramocie chodzi. Obywatel-widz ma być uświadomiony do spodu, co w Eurokołchozie piszczy i spływać z prądem wytycznych. Prezentują dekor, który znamy do przesytu, lodow(at)e projekcje z recyklingu i

Monia w Waginecie

Zwalniają? Znaczy będą przyjmować! Lejzorek Rosztwaniec                                                                                    Aferka ze Strzępka(mi) w Dramatycznym Teatrze w PKiN im. Józefa Stalina jest symptomatyczna dla naszego, przesiąkniętego obłudą i hipokryzją, teatralnego zamtuza. Zgodnie z modą i "tryndami" rządzi nimi w większości lewica, czysta jak Wisła przez nich gównem zaśmierdziała, a w tingel-tanglach, poziomem, na łopatkach ledwo, ledwo intelektualnie rzężąca... A przecież do przejęcia tej zasłużonej sceny potrzebna była "konkursowa" u s t a w k a, w której Monika Strzempka, za pośrednictwem Gazety Wyborczej zagrała va banque  poskarżywszy się na warunki, które ją - n i g d y nie kierującą instytucją artystyczną - autowały, co natychmiast, choć przed przesłuchaniami , spotkało się z publiczną deklaracją jurora-władzuchny: "pani Moniko, pani się nie martwi - pomyślimy..." Reszta była już nie tyle milczeniem, co politycznym zamac