Przejdź do głównej zawartości

Mikos, Mikos leć gdzie trzeba, zarób na kawałek chleba

Gdybym pisał, że naczyrdups Marek Mikos, pseudonim "magiel", przypomina mi mentalnością prowincjonalnego funkcjonariusza partii, lub Kościoła, obraziłbym Kościół i uczciwe(?) partie...Nie, to zwykły człowiek do wynajęcia: przez liberalną "GW", pisowską telewizję,
czy zarabiających na wywiadzie z antyrządowym starszym Stuhrem.

Jaki geniusz pisowskiego PR-u i Centrum Informacyjnego ministerstwa wymyślił takiego spoconego gościa na posadę dyrektora teatru narodowego pozostaje do wyjaśnienia... Teoria doboru negatywnego rzuca się od pierwszego wejrzenia i sprawdzenia: po jego uczynkach poznaliśmy go!

Obejmując teatr w organizacyjnym i finansowym dostatku prowadzi do artystycznej katastrofy i dolewania oliwy do opozycyjnego ognia. 

Najpierw flirtował z socjalistycznym zastępcą (o tym po tym), a potem przykleił do skrajnej prawicy krakowskiej (KKW, z niewątpliwymi zasługami dla Polski, ale ze znajomością teatru na poziomie: "hańba Segdzie i Globiszowi", czyli protestów organizowanych przez pana Markowskiego z tego klubu; wściekłości Morawiec, która po trzydziestu latach znajomości i nerwowym dopytywaniu o nastroje w ministerstwie obrzuciła mnie wulgaryzmami i insynuacjami: "poszedłeś pijany, mam informacje od kogoś, kto tam był"- po moim odwołaniu do prof. Glińskiego; z powodu "awantury o Stary" pochylił się nade mną psychiatrycznie Piotr Zaremba, specjalista od teatru z własnego nadania w tym prawackim - czyli odbijającym lustrzanie głupotę lewactwa - towarzystwie). 

Powiedz im z kim się zadają, a dowiesz się kim są...



Nazywało się to w oficjalnej propagandzie (polityce informacyjnej rządu), że po zaangażowanym ideologicznie Janie Klacie stawia się na człowieka przezroczystego, lubianego (?) w tzw. krakówku i niekonfliktowego; w istocie - nie od wczoraj - biernego, miernego ale wiernego kolejnym politycznym mocodawcom, konformistę doskonałego.

Twierdzenie, że był to "wybór" należy oddzielić od komedii, którą grała komisja konkursowa pozorując przesłuchanie w maju 2017 - zakładam, że nie ze wszystkimi członkami świadomie. Zwinogrodzka zaklinająca się w prasie, że "nikt nie śmiał narzucać jurorom kandydata" nie analizowała, czy w takich gronach wolę pryncypała, i okoliczności towarzyszące, nie rozumie się samą przez się, bez wytycznych na piśmie.
W każdym razie są świadkowie rozmów w Krakowie (w grudniu 2016 - na cztery miesiące przed ogłoszeniem konkursu) o koncepcji menedżera, jako kierującego Starym Teatrem...
Wiedząc o tym twierdziłem, że problem polega na znalezieniu takiemu naczelnemu artystycznego, więc mowa o teoriach spiskowych (Mrozek tak o mnie, mającym dostęp do źródeł, samemu pozostając na poziomie upartego lobbowania za Klatą). Ważne, że taka umowa / ustawka nie łamała prawa, tylko dobre obyczaje - i demokrację - jeśli mając swego faworyta organizator mimo to urządza konkurs, ze statystami i komisją, o której później opowiada: to ona, nie ja... Ustawa przewiduje, że minister - gdyby miał charakter - może powiedzieć: mianuję, bo tak uważam...

   Złamaniem rozporządzenia MK jest dopiero powołanie do komisji osób pozostających w konflikcie interesów ze starającymi się o posadę. W tym celu trzeba przeczytać programy konkurentów, by stwierdzić, że np. u mnie na stronie 7 widnieje nazwisko jurora z obiecanym zarobkiem... Starający się Jan Klata był oceniany w tym gronie przez dwóch swoich pracowników. Wtedy przepis nakazuje bezwzględną wymianę takiego członka, lecz dyr. Komar-Morawska, ignorując prawo, przypilnowała układu, który z definicji unieważnił wybór (porównanie programów mówiło samo za siebie), bo nie o konkurencję, tylko o podsunięcie kandydata do ministerialnego osadzenia tu szło!

                                                   
Według moich bezpośrednio otrzymywanych informacji znaleziono (z polecenia Libery i Potoroczyna?) "najlepszego polskiego reżysera za granicą", o którym tu nikt nie słyszał - w połowie kwietnia, na dwa, trzy tygodnie przed "konkursem".

Michael/Michał wyróżniał się inteligencją, wykształceniem, klasą, stylem i słownością niespotykaną w naszym pełnym zawiści grajdole, więc natychmiast (po wyniku) koledzy utworzyli Gildię, której jedynym zadaniem było kwestionowanie jego kompetencji i obrzucanie go insynuacjami!
Niczego nie wiedząc o człowieku elita naszej (przede wszystkim) młodej reżyserii publicznie wyraziła niezadowolenie.
Ponieważ on był tak uprzejmy zwrócić się do mnie: spotkaliśmy się i wymieniali intensywną korespondencję (przekazałem mu swój program z kontaktem do realizatorów), więc mogę dać słowo, że jestem jednym z lepiej poinformowanych w tym kraju - ale copyright miało ministerstwo!
To była intelektualna przyjemność obcowania z kolorowym ptakiem, nieuwikłanym w tutejsze rozgrywki, choć o swoim programie opowiadającym ogródkami, bez konkretów (nie miał nominacji z MKiDN), bo aplikacja konkursowa była na tyle ogólnikowa, że można ją było brać za dobrą monetę.
Tymczasem Mikos, któremu Gieleta częściowo napisał program i zapewnił pozytywny werdykt zaczął się rządzić. Odwoływał umówione spotkania, histerycznie obmawiał, plotkował o wygórowanych żądaniach i nie podpisywał z przebywającym za granicą papierów, aż wreszcie wygłupił się obsadzając czytanie "Wesela", które miało zainaugurować nową dyrekcję aktorami spoza Teatru nie pytając Michała o zdanie!
Ten, płacąc za wszystko z własnej kasy, coraz bardziej skonfundowany i przestraszony (czytał Timesa, że w Krakowie Żydów biją), dopytywał na mieście, czy nie ma do czynienia z wariatem, bo prezentowane przez pana Mareczka standardy nie mieściły mu się w głowie.
Ciekawe jaka była wiedza ministerstwa o człowieku, któremu chciano powierzyć "perłę w koronie" naszego teatru na stulecie niepodległości?

Dopiero w przeddzień nieodbytej nominacji oksfordczyk Gieleta ujawnił szczegóły swego socjalistyczno pol-poprawnego myślenia powodując, że wszyscy decydenci nabrali wody w usta, a Mikos kopnął go w cztery litery.
Wanda Zwinogrodzka, Maciek Pawlicki, Wojtek Tomczyk (z porównaniem do Arsenalu Londyn), nie przymierzając (się) ja... zostaliśmy z ręką.
Tak profesjonalnie przeprowadzony był to "konkurs".

Mikos poczuł się umocowany i odleciał: ani wskazanego zastępcy, ani obiecanych tytułów, ani reżyserów - nic, tylko kolejne kłamstwa, personalne zmyślenia i amatorszczyzna premier (ich brak, bo przy tej dotacji i tym zespole powinien był w tym czasie zrobić ich wiele, a nie wymęczone trzy, w tym monodram, z rzucaniem egzemplarzami).
  Aktorzy stanęli mu "in year face" do czasu zmowy: bierzesz pieniądze, a my dyktujemy tytuły i reżyserów. Gildia Reżyserek i Reżyserów natychmiast odwołała bojkot (którego podobno nigdy nie było), bo Państwo bez jakichkolwiek zasad zwietrzyli łatwy zarobek.
Marek Mikos wszystko przecież podpisze!
Taki charakter - z gutaperki. 

Wiecie co robicie, Rado Artystyczna Narodowego Starego Teatru, mimo przywoływania szlachectwa i tradycji, idąca na kolaborację ze skompromitowanym i nigdy przez Was nieakceptowanym cywilem?
To Wy będziecie go od tej pory legitymizować i utrzymywać. 
Daliście ministrowi do ręki argument.

Może być też tak, że tylko wstyd Was przeżyje!
"Bezkonfliktowo" obsadzające ministeruim - to też
do Was.



http://www.blogmedia24.pl/node/79220

https://youtu.be/1u2W4_FFRSk


Komentarze

  1. AVENTURAS CON MARKOS MIKOS
    25 GRUDNIA 2017

    Romance en Cracovia

    Wszystkich on Ma-Mi na te kluski swoje o Starym przechodzone, wstydliwie na oleju zmyśleń jego pichcone i wstydów, kompleksów kiepskich, ciemnych i ciężkich, że i lepi do ust słowa o tym nie brać, on wziął nabrał i ponaciągał… Nas.
    Wszystkich – od Antoniego, przez Wandę, Macieja i mnie na tego skądś swojego nabrał, czyli, gdy oni tak naprawdę jemu go nadali, to on wszystkim i im ogłosił: dali go, tu macie go, bo bywały, nie to co te tu krupczatki i krupy z gildii w gildii.
    W mów, rozmów i umów odmęcie każden sobie myślał, że może jakoś rozejdzie się po kościach to wykopsanie owego zagranicznego i co innego w konkurencji a w rezultacie znowuż inszego i z dużo zapowiadanej chmury mały deszcz, więc z wyborem na tę posadkę po znajomości ciężko będzie, bo tamten umiał robić, ale nie jego będzie, tylko nie wiadomo co / kto, co robić?
    Ale coś niedobrze, i coś niedobrze, chyba, oj, dobrze to nie zmieniono za dobrze.
    Bóg raczy wiedzieć kto i co i gdzie i z jakiej przyczyny, a z kim, to znaczy nim, do czego i po co? Oto jest pytanie!
    Sam nawet pan minister, coraz się markotniej: że zmienił dobrze, choć widzi, że niedobrze i coś o szansie bez szans rzecze. I każden uszy po sobie, jak struty chodzi. Wojna o to dziś, jutro wybuchnąć musi, rady nie ma!
    Ja tę prawdę rodakom i swojakom moim i o tym rozgardiaszu całym, wykrzykach, odmowach, westchnieniach i rolach oddanych, bo bojkotowanych bym wołał i wołałem, ale nic. Każden sobie swoją rzepkę skrobie, więc ja się od tej wojenki ich oddalam… Nie by bluźnić, wyklinać i obsztorcować, ale, żeby na kolana przed tym padać paść nie musieć. Ot, co!
    Kłóćcież, kłóćcież się, pomyślałem, z ministerium narodu swego, choć odziedziczonego. Kłóćcież… żeby ono wam ani ani żyć, ani stworzyć nie pozwalało, a zawsze was trzymało. Tej ślamazary waszej żeby was dali ślimaczyło, a szałami swymi męczyło, dręczyło, waszą krwawicą zalewało, wyrykiwało i was zmęczyło.
    Kłóćcież się z cudakiem, co wam nawet nie drobną jakąś bladaczkę mianował, ale na policzkach zaczerwienionego od kłamstewek jego, nieprzygotowanego; a wam od tego nawet usiąść przed nim, tylko mu stanąć – jak w pysk!
    „Zdrów czyżyk, choć na press-konferencji baranów sztorcują”. Taka to makolągwa, bez pardonu, w dyrektory pooszła…
    Powiadam więc ja, że z ministrem trzeba. A mnie: z Ministrem, z samym pan chcesz Panem Ministrem? Gdy mówię, owszem, bo ważna to sprawa, oni mnie, ci od informacji, a po co, a w jakim celu, a kogo pan znasz tutaj, a kim pan jesteś, z kim się kolegujesz? Każda liszka tam swój ogonek chwali…
    Ja sobie chodzę, a oni mnie by jak g…rza chcieli, a tu wyskakuję na Geniusza.
    Z takim więc ich przekrętem do sądu (po prawo i sprawiedliwość) wstępuję…

    OdpowiedzUsuń
  2. RAZ: PiS polityki kulturalnej w ogóle nie ma. „Dobra zmiana” w sferze zmiany kulturowej po prostu nie istnieje, żadnych systemowych reform w kinematografii czy innych dziedzinach nawet się nie planuje. Filozofia PiS był taka, żeby wziąć kogoś, kto dla tamtej strony jest w miarę do zaakceptowania, i dawać udeckim elitom jeszcze większe pieniądze, niż Tusk, licząc że je w ten sposób udobruchają i one zaczną tworzyć dzieła na tematy „narodowe”. Ale nikt, kto jest w PiS, nie jest dla tamtej strony do zaakceptowania. Pieniędzy można im dać dowolną ilość – oni je chętnie przyjmą, od biedy zrobią jakąś umiarkowanie patriotyczną chałturę, ale do żadnej wdzięczności się nie poczuwają, bo uważają, że im się należy. To, co robi PiS w dziedzinie kultury, to jest totalna katastrofa. Nic się tutaj od dwóch lat nie zmieniło poza tym, że stopień zajadłości i nienawiści środowisk tzw. opiniotwórczych III RP wobec obecnej władzy, patriotyzmu, religii i tradycjonalizmu jest jeszcze większy niż kiedykolwiek.

    OdpowiedzUsuń
  3. prof. Sławek: „Dobra zmiana” jest polityką, której sekrety odkrył już Lampedusa w „Lamparcie”. Pisał w nim, że politykę uprawia się po to, by po dokonaniu wielu zmian wszystko zostało po staremu. Temu służy polityka historyczna uprawiana dzisiaj przez rządzących.

    Hannah Arendt pisze w „Kondycji ludzkiej”, że człowiek jest istotą, która może zaczynać, może inicjować (a nie jedynie kontynuować wedle ustalonych z dawna zwyczajów i procedur) procesy i działania. Możemy inicjować jako indywidualna osoba, wzbudziwszy w sobie wrażliwość, która udzieli się innym, jako organizacje pozarządowe albo grupy aktywistów.

    OdpowiedzUsuń
  4. PIOTR ZAREMBA: Teatr przyszłości. Zje własny ogon i skończy się zbiorowym szaleństwem?
    piątek, 30 marca 2018
    Konserwatyści odwracają się od teatru i to jest z ich strony przesada. Postępowcy bronią go zawzięcie, ale bardziej jako emblematu ideologicznego, czyli infantylnie. A ja marzę o teatrze przyszłości – w większym stopniu opartym na aktorze.

    Kiedy redakcja zaproponowała mi tekst z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru, na temat przyszłości sztuki scenicznej, w pierwszej chwili się żachnąłem. Znów przyjdzie się tłumaczyć, że nie jest się wielbłądem.

    Wystarczyło bowiem, że napisałem dwa krytyczne teksty o inscenizacjach Jana Klaty, a pewien krytyk (z „GW”) opisał mnie jako rzecznika „teatru mieszczańskiego”. Ma to taki sam sens, jak twierdzenie, że miłośnik kina może dokonać wyboru jedynie między twórczością Ingmara Bergmana i… Mela Brooksa. Kto nie z Bergmanem, ten z Brooksem? Klata albo mieszczanie z pluszowymi kanapami?

    Dzięki Bogu rzeczywistość jest wciąż bardziej skomplikowana i teatr też. Ja zaś mam znowu przypominać, że czci się pamięć Erwina Axera, ale przecież nie jego myśl, iż „reżyser jest od rozumnego odczytania myśli autora”? Nie taki jest standard współczesnego teatru. Albo wyrażać retoryczne zdziwienie, że Agora wydała z pompą zbiór teatralnych recenzji i felietonów świetnego krytyka z czasów PRL Konstantego Puzyny, a ten w jednym z tekstów śmiejąc się z nowinek i „udziwnień” teatralnych lat 70., opisał mechanizm mód kostniejących w manierę i kończących się grafomanią. I żadnych z tego wniosków na dziś?

    Refleksja na temat przyszłości teatru w zasadzie nie istnieje. Teatrolodzy piszą uczone książki, ale gdy przychodzi do rozważań ogólniejszych, uciekają się do takich banalnych deklaracji jak ta, że każde pokolenie musi na nowo odczytywać sensy sztuk dawniejszych. Albo, że na Zachodzie jest tak samo, tylko bardziej. Albo okopują się na pozycji nieubłaganej logiki postępu, która czyni z największego głupstwa, produktu mizdrzenia się lub tak typowej dla dzisiejszych scen artystycznej histerii, owoc rewolucji nie do uniknięcia.

    Pośród twórców taka refleksja też właściwie gości rzadko. Wawrzyniec Kostrzewski, reżyser o liberalnych poglądach ideowych, nie atakując nikogo, zwrócił uwagę, że teatr dochodzi dziś do jakiejś granicy. I nie chodziło mu nawet o teatralne sztuczki, formalne wygibasy gorszące spokojnych mieszczan, a o natrętną publicystyczność, wykrzykiwanie ze sceny ideologicznych deklaracji.

    Upomniał się Kostrzewski, autor skądinąd świetnych, ożywczych, wcale nie „mieszczańskich” inscenizacji, o obecność metafory, o coś co zdawało się być jeszcze niedawno właśnie esencją współczesnego teatru. O niedosłowność. Niedosłowności formalnej niby jest w nim sporo, ale zawsze na końcu ktoś użyje aktorki czy aktora do zadekretowania manifestu.

    Z kolei dyrektor T. Narodowego Jan Englert, choć od dawna ustawia się na pozycjach patriarchy akceptującego wszystko, co się polskiemu teatrowi przydarza, mówił w rozmowie z niżej podpisanym z niesmakiem o „graniu gruczołami” (teatr nie jest o gruczołach, ale o duszy – uważa ten wielki aktor i reżyser). Wyrażał też przekonanie, że teatr doraźny, polityczny zawsze przegra zainteresowanie widzów z tym skoncentrowanym na sprawach podstawowych.

    Nie tak dawno do Polski przyjechał na chwilę Michał Gieleta, twórca, który otrzaskał się na zachodnich scenach. Wcześniej w wywiadzie, nota bene dla „Wyborczej”, powiedział, że w Wielkiej Brytanii traktuje się bardziej serio niż w Niemczech czy w Polsce problem wierności aktorowi. To wystarczyło, aby nowe władze uznały go za nadzieję na uzdrowienie Starego Teatru – po Klacie. Gieleta jednak szybko wyjechał. Między innymi dlatego, że nie mógł wytrzymać presji polskich reżyserów. Przegrał, bo uznano go za narzędzie w rękach PiS. Choć może i dlatego, że krajowi twórcy umoszczeni na małym w sumie poletku nie tolerują konkurencji.

    OdpowiedzUsuń
  5. Axer albo Puzyna byli pisowcami? A czy był nim Zapasiewicz odmawiający Warlikowskiemu prawa do zmiany wymowy „Poskromienia złośnicy”? Oczywiście nie. Ale kiedy w Bydgoszczy „postępowemu” dyrektorowi odmawiają przedłużenia kadencji władze związane z PO, winna jest naturalnie „faszyzacja” pod Kaczyńskim i Glińskim... i przepadają sensowne uwagi ostrożnej wiceminister kultury Zwinogrodzkiej o istnieniu w wielu miastach wojewódzkich teatrów nastawionych na sukcesy na festiwalach, a nie na służenie miejscowej widowni.

    ...krytyka z drugiej flanki, prof. Kosińskiego, wicedyrektora IT , który uznał część polskiego teatru za przytłoczoną masą upadłościową mieszczańskich nawyków.
    Opór konserwatystów wobec tego teatru jawi mi się jako zachowawczy i niewiele wnoszący, nie chodzimy, nie chcemy wiedzieć, nie chcemy się uczyć obcych nam estetyk, w dużej mierze ostro lewicowych.

    Trudno nie uznać wielkości Lupy, Mądzika czy Wiśniewskiego, Warlikowskiego czy Jarzyny, nawet jeśli chce się spierać, Cieplaka, z którym zwykle się nie zgadzam, ale wiem co do mnie mówi.

    Kiedy chwaliłem Büchnera, to nie zważałem, że jego reżyserem jest B Wysocka, aktorka, która wystąpiła w „Klątwie”. Tu też wiedziałem, co do mnie się mówi.

    ...festiwal młodzieżowych teatrów, prezentują całą różnorodność – od plastycznego po ascetyczny sceniczny reportaż: brak linearnej akcji, niedosłowność dialogów, aktorzy grający wiele postaci, wyrażanie emocji i budowanie metafor poprzez ruch sceniczny, rozmowa bezpośrednio z publiką.

    Nie staram się tego rozumieć – powiedział człowiek z urzędu...

    Ale kiedy wystawiono po raz pierwszy „Wesele”, gazeta napisała, że zakończyło się wesołym oberkiem. Aktor grający Gospodarza pytał, czy to on jest wariatem, czy Wyspiański. Wyraził też przekonanie, że gdyby tygrys przeszedł przez scenę, wszyscy uznaliby to za normalne. Sztuki nie rozumiał nawet reżyser. Na szczęście rolę prawdziwego reżysera odgrywał Wyspiański.

    Dziś „Wesele” to klasyka, a wciąż widać, jak trudno o teatralne metafory. Dlatego ja wierzę w postęp, także w kulturze. Tylko nie sądzę, aby można było nim uzasadniać wszystko, także każdy kaprys. Teatr odizolowany od publiczności łatwo popada w przesady. Zarazem warto bronić prawa teatru do własnego języka. Także do bycia w dobrym sensie elitarnym. Dlatego jestem przeciw prywatyzacji teatrów.

    W Arlekinadzie pojawiło się kilka „niedosłownych” przedstawień z cudownymi licealistami z Ostrowca.

    Mamy samotnego aktora dysponującego jedynym rekwizytem... Zapytałem go, czym jest dla niego teatr. – Dla mnie to szansa przeniesienia się do innego świata, którym rządzą inne prawa. I właśnie to daje mi poczucie zbliżania się do czegoś nierzeczywistego.

    – Teatr to dla mnie aktor – usłyszałem. – Aktor stojący na scenie nadaje mu formę, określa czas. Dlatego scenografia wydaje mi się niepotrzebna, a rekwizyty minimum... próbując bazować na wyobraźni widza, stara się też być ponadczasowy, nowoczesny, irracjonalny, oryginalny... I wpada w pułapkę bycia oryginalnym – wykorzystywania nowej technologii – wideo, aby pokazać, że reżyser idzie z duchem czasu...

    Teatr aktorski to teatr, w którym ego inscenizatora nie przyćmiewa dobrej literatury, bo aktor to tej literatury, dobrego tekstu, najlepszy sojusznik.. opowieść o czymś, ale niekoniecznie wykrzykiwana w wiecowym stylu.

    Aktorzy to ludzie o inteligencji emocjonalnej... wielu z nich skupia się wokół obrony dorobku współczesnego teatru, bo czują się jego współtwórcami. Trudno mieć o to pretensje.

    Może ich większa rola byłaby szansą na odzyskanie widzów, co dziś mówią: „Nawet nie próbuję zrozumieć”.

    W przeciwnym razie proces zjadania własnego ogona tylko się pogłębi...

    Napisałem, że kiedy twórcy słyszą „Polska”, „polskość”, dostają małpiego rozumu, grają klasykę, ale tradycja romantyczna wyzwala w nich potrzebę dekonstrukcji...

    Zbuntowany aktor wrocławskiego Polskiego wykrzyczał ostatnio, że nikt go nie będzie zmuszał do grania religijnych tekstów. Teatr.. traci duszę, boi się emocji myląc powagę z celebrą i patosem, które mają być wyrzucone na śmietnik...
    P Z

    OdpowiedzUsuń
  6. Zaremba, którego wypowiedź cytuję (na blogu) w obszernych fragmentach usiłuje dosyć bezradnie podtrzymywać dobre samopoczucie własne i rzekomą "dobroć" polityki kulturalnej rządu, który ślepo i bezkrytycznie - więc niemądrze - lakieruje. Siadając przy tym okrakiem na barykadzie nie tylko nie dba o swe wątpia, ale prezentuje dosyć swobodny stosunek do wiedzy o teatrze - akurat na "złotą malinę" z kompetencji sobie samemu przyznanych - lecz nie w zgodzie z faktami.
    Po kolei. Przytaczanie "plotki o Weselu" ma sens, gdy się wie, że w 1901 roku niejaki Michał Świerzyński, zresztą obsadzony jako Czepiec, więc niewykluczone, że pod wpływem, był nie tyle "reżyserem" przedstawienia, ile inspicjentem, bo rola reżysera w naszym rozumieniu wtedy nie istniała; za kształt i przebieg inscenizacji odpowiadał Stanisław Wyspiański, który niewątpliwie wiedział, o co biega, a publiczność świetnie rozumiała metaforę...
    Szczególnie niezdarnym odwracaniem kota ogonem jest pisanie przez Piotra Zarembę, że Michał Gieleta szybko wyjechał, bo "nie mógł wytrzymać presji polskich reżyserów" (należało dodać: w Krakowie Żyda biją - tak piszą w The Times). To znowu powtarzanie plotek (notabene pytając pana Z. na Fb, co wie o Gielecie doczekałem się blokady) zamiast opisania amatorszczyzny MKiDN: publicznego ogłoszenia przez prof. Glińskiego dyrektorem artystycznym Michała, rozmów Zwinogrodzkiej z nim, które rozumiał (wiem to od niego i posiadam wyczerpującą korespondencję), jako obiecanie posady, za co (podróże i hotele) płacił olbrzymie własne pieniądze. Został wyrzucony przez pisowskiego nominata, dyrektora Mikosa, konformistę i łgarza, zresztą. A moralną i polityczną odpowiedzialność ponoszą państwo ministrowie, Zwinogrodzka i Gliński.
    Ponieważ ograniczone intelektualnie myślenie Zaremby składa się z dzielenia na "flanki", więc przywoływane przez niego rzeczywiste podziały służą tylko rządzącym i to przez nich są cynicznie i głupio wykorzystywane dla pogłębienia rozpadu majątku, który został im z całym społecznym zaufaniem powierzony. Spisane będą czyny i rozmowy...
    Co za znaczenie wobec tego, że Zaremba "dmucha" Kostrzewskiego, robiącego - jak każdy - przedstawienia udane i mniej, wystarczy odróżniać, tak, jak wołani przez niego reżyserzy z dużymi nazwiskami, o których wątpliwości Zaremby mają świadczyć na korzyść Zaremby i jego rzekomego pluralizmu. A świadczą o powierzchowności wiedzy i nosie na konfitury (filuterne przywoływanie "wielbłąda", którym wołający być nie chce, proszę zastosować np. do niżej podpisanego, którego niewielki moralista wysyłał do psychiatry i zamiast polemiki sugerował z własnego umysłu różne klocki za "nie poparcie awantury o Stary"; wielbłąd u płota, Panie Zaremba).
    Refleksja o przyszłości teatru oczywiście istnieje i jest udokumentowana w postaci zapisu konferencji naukowej w A. T. (też na blogu), gdzie m. in. ja mówiłem o "przyszłości reżyserii", jako dominacji Nerona w teatrze powracającym raczej do Rzymu niż do Aten. C.b.d.o.
    Dlatego zadanej lekcji o teatrze rzeczony nie odrobił, ale poziom zaniżył. Ot, "dobra zmiana" - dla tekaemu.

    OdpowiedzUsuń
  7. PS
    Nasładzanie się młodzieżą, to w tym kontekście typowe zawracanie głowy i odwracanie uwagi od tego, że „w Ameryce Murzynów biją”. Zapośredniczenie Zaremby w przeszłych (?) systemach daje po oczach: podzielił rzeczywistość czarno-biało, wskazał swoich i obcych, którym odpuścił, bo internacjonalistyczne udaje, że jest ponad i stawia na świetlaną przyszłość (jakby tego, plus „literacki teatr anglosaski” i aktorski nie obiecał Wam Gieleta - i co? Red. Skrzydelski opisał)…

    Socjalizm upadł - to ja do niego - ogarnijcie się intelektualnie, Zarembo, bo…

    OdpowiedzUsuń
  8. PIOTR GLIŃSKI: W drugiej połowie lat 90. działał w Wyborczej Koalicji Liderów Ekologicznych, z jej ramienia kandydował bez powodzenia w wyborach parlamentarnych w 1997 r. z listy Unii Wolności. Był członkiem tej partii od 1998 do 2000 r. W 2003 r. brał udział w tworzeniu partii Zieloni 2004, do której jednak nie przystąpił.

    OdpowiedzUsuń

  9. Klub PSL-UED zaapelował do premiera Mateusza Morawieckiego o zdymisjonowanie ministra kultury Piotra Glińskiego. Jak mówił poseł Michał Kamiński (PSL-UED), chodzi o największą aferę rządu, jaką - jego zdaniem - jest przekazanie 500 mln zł na rzecz Fundacji Książąt Czartoryskich.



    Czytaj więcej na http://fakty.interia.pl/polska/news-psl-ued-chce-dymisji-ministra-glinskiego,nId,2565199#utm_source=paste&utm_medium=paste&utm_campaign=other

    OdpowiedzUsuń
  10. Nie jestem prawnikiem, nie wiem więc, czy operacja fundacji Czartoryskich (przelanie pieniędzy, otrzymanych w zamian za oddaną polskiemu państwu kolekcję dzieł sztuki do Lichtensteinu) była prawnie dopuszczalna. Zakładam roboczo, że była. Ale taka konstatacja nie wyczerpuje zagadnienia. Bo ma ono jeszcze inne aspekty. W tym aspekt piarowski, a ten mnie śmieszy nieodparcie.
    Mamy bowiem do czynienia z arystokracją, czyli środowiskiem, kreującym się na nosiciela jakiegoś rzekomo wyższego, genetycznego patriotyzmu. Samej substancji polskości niemalże.
    Jeśli chce się być tak postrzeganym, no to noblesse jednak oblige. To pieniądze trzeba trzymać w kraju. Zwłaszcza pieniądze, otrzymane od polskiego rządu w ramach operacji, ogłoszonej patriotyczną do kwadratu. Wytransferowanie ich do raju podatkowego jest tak jakby sprzeczne z generowaną na użytek własny automitologią.
    Mi ona zawsze była obca. Mnie kreowanie się tych dam i gentelmenów na coś specjalnego (i jeszcze na ofiary jakiejś szczególnej podobno martyrologii w okresie komunistycznym, podczas gdy o szczególnych prześladowaniach „bezetów”, czyli byłych ziemian można mówić wyłącznie w odniesieniu do lat 50, a potem już nie; wręcz odwrotnie - coraz większe możliwości kontaktów z Zachodem i otrzymywania wsparcia od często bardzo bogatych tamtejszych rodzin stwarzały wręcz stan ich uprzywilejowane wobec reszty ludności PRL) tylko śmieszyło. Ale byli tacy naiwni, do których ta propaganda trafiała.
    No cóż, teraz jej twórcy zjedli swoje ciastko i już go nie mają.
    autor: Piotr Skwieciński

    OdpowiedzUsuń
  11. Michał Majnicz: (Nie występował pan w „Masarze”, ale oglądał ją z widowni. Dobry tekst, świetni aktorzy, a jednocześnie dziwaczny, niezamierzony efekt parodii).
    – Uważam, że to, co reżyser zrobił ze sztuką, jest skandalem. Miało nie być hejtu, więc, powiem tylko, że mści się to, przed czym aktorzy przestrzegali od dawna: brak kompetencji, które są niezbędne do reżyserowania i zarządzania w tak ważnym miejscu jak scena narodowa.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Monia w Waginecie

Zwalniają? Znaczy będą przyjmować! Lejzorek Rosztwaniec                                                                                    Aferka ze Strzępka(mi) w Dramatycznym Teatrze w PKiN im. Józefa Stalina jest symptomatyczna dla naszego, przesiąkniętego obłudą i hipokryzją, teatralnego zamtuza. Zgodnie z modą i "tryndami" rządzi nimi w większości lewica, czysta jak Wisła przez nich gównem zaśmierdziała, a w tingel-tanglach, poziomem, na łopatkach ledwo, ledwo intelektualnie rzężąca... A przecież do przejęcia tej zasłużonej sceny potrzebna była "konkursowa" u s t a w k a, w której Monika Strzempka, za pośrednictwem Gazety Wyborczej zagrała va banque  poskarżywszy się na warunki, które ją - n i g d y nie kierującą instytucją artystyczną - autowały, co natychmiast, choć przed przesłuchaniami , spotkało się z publiczną deklaracją jurora-władzuchny: "pani Moniko, pani się nie martwi - pomyślimy..." Reszta była już nie tyle milczeniem, co politycznym zamac

gówno-burza w Pałacu im. Stalina

Niejaka Szpila rujnuje publicznie wizerunek Moni i tylko potwierdza znaną prawdę, że                                 r e w o l u c j a  p o ż e r a  w ł a s n e  d z i e c i  *                                                                                                          "Ogrom cierpienia psychicznego i emocjonalnego, którego doznał zespół aktorski w ostatnim czasie, jest tak dewastujący, że nie umiałabym oglądać tego spektaklu, zapominając o tym, co widziałam i przeżywałam wraz z zespołem przez ostatnie dni, uczestnicząc w próbach w teatrze. Odcinam się od rewolucji głoszonej przez Monikę Strzępkę powołującą się na mój tekst, bo w jej wydaniu ów Heksowy przewrót jest fejkiem. Tak jak cała głoszona przez nią rewolucja ".   Ustawka w T. Dramatycznym  kompromituje się zanim zaczęła na dobre zarabiać (Strzępka, co miesiąc 18,5 tyś). Mobbing, ideologiczny szantaż, wulgarność i zastraszanie aktorów to się okazał  p r a w d z i w y program ustawionej na posadę lewackiej

elyty stołeczne

Jacek Zembrzuski Administrator       Lis przed chwilą usunął film który udostępnił od Andrzeja Seweryna; dlaczego trzeba przypierdolić faszyście Kaczyńskiemu , Orbanowi  https://t.co/LYgsMXJZ9Z   pic.twitter.com/LYgsMXJZ9Z   https://twitter.com/ZaPLMun.../status/1664756736215904256... https://platform.twitter.com/widgets.js TWITTER.COM   ochujał ten kodziawerski b ł a z e n e k, kiedyś aktor