Przejdź do głównej zawartości

Krycha Instytuta

Jeśli teoria nie zgadza się z faktami, tym gorzej dla faktów.
Hegel (twórca przedmarksistowskiego ukąszenia)
      Dwudziestolecie.Przedstawienia.


Albo odwrotnie… Czy nie wszystko jedno, skoro w Instytucie Teatralnym i tak gra się do jednej, leninowskiej, bramki i w swoim, marksistowskim, gronie?
Mimo zapachu, Ilicz im wiecznie żywy,  mózgi zapośredniczający: zabobon upowszechniający.
Buchwaldowa kłamie, że „będziemy rozmawiać”, ale sama monologuje. Oklaski.
Dudzik, Duniec, Keff, Smolar, Hevelke - same swoje i komunista Jan Sowa.
Swój do swego po swoje!

Zaczyna się od nieznajomości autorki własnej książki (bo miałam przygotowane „dziękuję”, a prowadzący zapytał dowcipnie - ten Dudzik, to jakiś taki z gutaperki, w tych swoich lansadach po dwieście złotych za wieczór - o „fakty”), i po tym mentalnym nokaucie już się nie podnosi. Tylko brnie.
Wydukane, że pisząc o teatrze „chciałam o świecie” nie powala oryginalnością, ale zebrane na sali (damskie) towarzystwo wzajemnej adoracji nasłuchuje, co będzie o faszystach i antysemityzmie... Co będzie, ach, co będzie?

Jest... Grozi (Nadieżda Krupskaja nowoczesnej teatrologii), że będzie „jak w soczewce”. I woła wystawę w POLINIE… Temat nie zostaje rozwinięty, bo panie wydają się poinformowane i zresztą wiedzą po co przyszły.
Będzie o przedstawieniach procesów społecznych jako ksenofobii, nietolerancji, braku emancypacji i „filiacjach z czasem współczesnym”. 
„Nieudana rewolucja rodzi faszyzm” - oho, jesteśmy w domu (a jutro "czarny piątek"),
wiadomo, panie podskoczą gdzie trzeba i w sprawie. 
Przy słowie: naprawdę, zawahanie, bo „co to znaczy naprawdę”… No, pewnie.

Jest nudno!
Konwektykiel opozycyjny (za państwowe pieniądze) nie grzeszy energią, erupcją i intelektem - raczej bezradnością, stereotypem i mentalnym ciamajdanem. Lewica jest słaba! Umysłowo też.

Międzywojenne dwudziestolecie koniecznie trzeba, cytuję, „kontrować”... Bo: Polska, Polacy „odklejali się od rzeczywistości” i teatr był „częścią szerszego kontekstu”. O, cholera.

Nawet zostało ustalone (tylko stwierdzone, czy już ustalone?), że centrum zła bije w Polsce sarmackiej. Taka ciekawostka.

Sowę wciągnęła emancypacja i „mroczne, prawicowe tendencje prowadzące do faszyzmu”. Ktoś się czegoś innego spodziewał? Dowodów brak, choć autorka upiera się, że to o dziś (wiedziała „o czym to ma być”). Dialektyczni - prezydialni - wiedzą ze szkoły, że wracamy do „ciemnych czasów”...


Krysia, wiadomo, taka mała, bała się faszyzacji „naszego kraju już bardzo wcześnie”. No przecież, na promocję (wydanie książki) w Instytucie trzeba było sobie jakoś zasłużyć…

Dzisiaj wąskie grono środowiskowe usiłuje przekraczać granicę przekonywania przekonanych i dlatego Smolarówna powróciła się z Paryża, i ma nadzieję…
„Praca toczyła się (w dwudziestoleciu międzywojennym) nad wypracowaniem” - no proszę.
Działo się - chciała autorka powiedzieć... coś dobrego.
Z tendencyjnie dobranych kronik filmowych za to miał wynikać faszyzm, a widać było tylko głupotę socjalizmu z jego klasowymi złudzeniami, bo przy Żydach - kolorowość wielokulturowego świata, który zabił Niemiec z Ruskimi. Opracowanie materiału i realizacja (honorarium), Krystyna Duniec. Zdaje się z naukowym tytułem. Jak to w marcu.
Było też coś o tym, że Wanda Wasilewska to znacząca działaczka społeczna, a „Dziady” szkolno-nudne. Że to głupie nikt nie powiedział.
Coś się zaczęło od zabójstwa Narutowicza, ale „nasza strona” raczej miała pretensje do „Gazety Wyborczej”, bo ta widziała uczciwych endeków. Grasiu! Ty słyszysz i nie esemesujesz?

Publiczność umykała, bo „garść refleksji” nie była w stanie poruszyć umysłu, więc sama dyrektorowa rzuciła się usprawiedliwiać, że „sprawy są przerobione”.

Źle piszę: było tak kiepściuchno intelektualnie, że aż wstyd.
Im, w Instytucie - nie!

„Fakt jest czymś, czego nie ma”… To fakt: autorka publicznie plecie takie bzdury. W finale z pomocą Krakowskiej (też stalinówka) towarzystwo się zakałupućkało i „nieortodoksyjnie” odnosząc udało do bufetu, bo faktycznie było, białe, czerwone z ciasteczkiem.
Ministerialna placówka Instytut(owo) Teatralny(a) znowu zaprezentowała swój żałosny poziom. Stanisław Jerzy Lec zwykł był mawiać: Kiedy znalazłem się na dnie, usłyszałem pukanie od spodu

Przepraszam, jeśli wyrażam się niejasno: INSTYTUT TEATRALNY pod obecnym kierownictwem  po prostu kompromituje się uprawiając pseudonaukę o marksistowskiej proweniencji i w badziewnym intelektualnie wykonaniu - dla zaspokojenia portfela i ambicji krewnych i znajomych królika udaje badania lansując drugiej świeżości politykę. Niedouczona ideologia kwitnie, minister płaci i nie wie, co jest grane!

PS:
 w tołstym żurnale "Dialog", to samo towarzystwo już zapowiada tworzenie "alternatywnego obiegu kultury finansowanego z zagranicy".
Komuchy straszą, łączą się i mają pietra.              
                                                                                    https://youtu.be/aTCb7IVKo_o
https://youtu.be/ikTnOqnmVKM



                                          teatrolożki wreszcie sobą zadowolnione
                                                                        z
                                                 Instytuta Teatralnowoksiuta
                                                                              bęc!

Komentarze

  1. Małgosia Piekut:
    Książka Joanny Krakowskiej jest jednym z rozdziałów historii teatru polskiego pisanej na nowo, jako historia teatru publicznego. Zamierzenie ma wymiar czysto ideologiczny: „Patrzenie wstecz, oglądanie się w przeszłość to nie idealistyczne poszukiwanie mądrości, ale zbieranie argumentów i puent na potrzeby sporów o narracje”. Autorka definiuje teatr jako „miejsce czynnej konfrontacji fantazmatycznych wizji, idei artystycznych, aspiracji społecznych, uwarunkowań ekonomicznych i instytucjonalnych”. Ją samą teatr interesuje niemal wyłącznie jako medium rozmaitych programów politycznych i społecznych, w tym jej własnego programu, w którym kwestie artystyczne nie odgrywają większej roli. Dla Krakowskiej przedstawienie teatralne jest „ostentacyjnie polityczną” formą perswazji, nie bytem, lecz „mechanizmem sensotwórczym” (a więc jednak bytem!), który „wytwarzać może ciągle na nowo dynamiczne narracje, zależne od przyjętych zmiennych, od podmiotu mówiącego i od pozycji, z jakiej mówi”. Innymi słowy: przedstawienie teatralne jest wyłącznie opinią, plotką; jego kształt zależy od tak wielu czynników, że przestaje cokolwiek znaczyć, albo – co na jedno wychodzi – znaczy to, co chcemy, żeby znaczyło.

    Nic nowego, słyszeliśmy to już wielokrotnie: nie ma prawdy historycznej, ale „wielość przeciwstawnych narracji”. Rację ma ten, kto przeważa „perswazyjną mocą narracji”. Jakub Majmurek, publicysta „Krytyki Politycznej”, w jednym z telewizyjnych wystąpień zawyrokował, że obsesyjne skupienie na faktach jest świadectwem intelektualnego zapóźnienia polskiej historiografii. Krakowska powiada, że uprawianie historii polega na tworzeniu „narracji” zgodnej ze światopoglądowym interesem historyka. Zatem intelektualna uczciwość (ze strachem przywołujemy tę reakcyjnie idealistyczną kategorię) nie polega na bezstronnym sprawozdawaniu (bo takie jest niemożliwe), lecz na przyznaniu się do manipulacji podpartej starannie dobranymi wyimkami z obszernego archiwum konstruowanego na użytek własnej narracji. Archiwum bowiem, pisze autorka, to przestrzeń dyskursu, ideologiczno-politycznego sporu, a nie miejsce, w którym spoczywają świadectwa. Znajdujące się w nim dokumenty nie mają w istocie żadnego znaczenia albo mają takie, jakie zechcemy im nadać, zgodnie z doraźnym zapotrzebowaniem. Dlatego Kronika sezonów teatru polskiego 1944–1989, wymyślona przez Martę Fik (nauczycielkę Krakowskiej) jako repozytorium faktów służące prawdzie historycznej (tak!), w rękach uczennicy staje się narzędziem konstruowania „dyskursu”. Dawniej walczono o archiwa, plądrowano je, niszczono, a nawet podrabiano, dlatego badacze nauczyli się poddawać je weryfikacji i falsyfikacji. W nowym, wspaniałym świecie archiwum można po prostu wytworzyć.

    Teraz pozostaje już tylko niemały trud intelektualnego montażu. Selekcja faktów i nazwisk, miksowanie perspektyw. W dzisiejszej dobie nieodzowne jest multimedialne wsparcie: efektowna grafika opasłej publikacji, pendrive z serią filmów z gatunku found footage. Jawnie „niebezinteresowna” historia Joanny Krakowskiej „aspiruje do zmiany sposobu myślenia o powojennym teatrze polskim – przez odrzucenie patosu jako gestu narracyjnego, przez przywrócenie pamięci o reżyserkach i ich roli we wprowadzaniu do teatru dramaturgii awangardowej, przez równouprawnienie teatru żydowskiego, uznanie modernizacyjnego potencjału teatru socrealistycznego, zauważenie w teatrze motywów nieheteronormatywnych i przez pokazanie degeneracji tradycji romantycznej”. Lista przedstawień, które autorka wybrała jako flagowe, wprowadzające w kolejne tematy i zagadnienia, odbiega od historycznoteatralnych przyzwyczajeń. Nie znajdziemy na niej ani jednej ze sławnych inscenizacji któregoś z romantycznych dramatów, ani Tanga, ani Dejmkowej staropolszczyzny, ani żadnego z Wesel, ani Szekspira, Becketta, Fredry, Witkacego, ani nawet Kantora czy Grotowskiego, choć, rzecz jasna, większość klasyków opisywanego przez Krakowską teatru pojawia się w jej narracji.

    OdpowiedzUsuń
  2. c. d.:
    Nie pomogą krytyczno-ironiczne zaklęcia, bywa, że patos jest jedyną stosowną – i piorunującą – formą wyrazu... autorka nie chce się pogodzić: tak nielubiana przez nią tradycja romantyczna wciąż ma moc budowania wspólnoty.

    Czemu zniszczono właśnie Elektrę Wiercińskiego? Komuniści odmówili powstaniu warszawskiemu prawa do patosu, dlatego – wbrew temu, co pisze Krakowska – powstanie było faktycznie nieobecne w „publicznym obiegu PRL”; wymuszone i koncesjonowane pierwociny tej rzekomej obecności to coś jak rogatywki na głowach żołnierzy kompanii reprezentacyjnej LWP w czasie wojny polsko-jaruzelskiej. Sztuka krytyczna potrafi bezwzględnie i boleśnie trafnie obnażyć kicz historycznych rekonstrukcji, pokazów „powstańczej” mody – tego wszystkiego, co dwadzieścia lat temu zdruzgotał Zbigniew Libera swoim obozem koncentracyjnym z klocków lego. Z drugiej strony, kiedy Krakowska i jej footage’owi współpracownicy próbują do tego samego worka wrzucić rap chłopców w dresach czy kibicowskie ceremonie, okazują się kompletnie bezbronni wobec niewątpliwego autentyzmu tych szczególnych form patriotycznej ekspresji.

    Jak uzasadnić postulat równouprawnienia teatru żydowskiego w historii teatru PRL? Wobec Zagłady i kolejnych fal emigracji żydowskiej z Polski punkt to wielce ryzykowny. Zresztą autorka sama przyznaje, że po 1956 teatr żydowski w Polsce (zredukowany do Żydowskiego, co było formalnym i ostatecznym aktem przeistoczenia żywego dotąd zjawiska w drętwą instytucję), a zwłaszcza po wojnie 1967 i po emigracji roku 1968, był teatrem bez widzów.

    Dlaczego u Krakowskiej feministyczna troska poddawana jest reglamentacji, a jej zakres zależy od światopoglądu? Czemu mamy przywracać należne miejsce tylko tym reżyserkom, które wprowadzały dramaty awangardowe? Czemu musimy wybierać między, powiedzmy, Lidią Zamkow i Ireną Byrską? Czemu autorka, wymieniająca ofiary męskiej megalomanii Schillera i Korzeniewskiego (jakby megalomanię warunkowała ich płeć), nie upomniała się o pamięć Marii Wiercińskiej, która prowadziła Estradę Poetycką, a na skutek afery Elektry scenę tę utraciła? Dlaczego konformizm Skuszanki jest Krakowskiej mniej wstrętny niż konformizm Brylla – bo Skuszanka była kobietą o „lewicowych” poglądach, a Bryll mężczyzną i koncesjonowanym narodowcem?

    Flagowym przedstawieniem rozdziału o peerelowskim salonie uczyniła Krakowska Dawne czasy. Zapewne szło o pretekst do poruszenia zagadnień interesujących środowiska LGBT. Tyle że forsowanie tematu w kontekście teatru peerelowskiego jest kompletnym anachronizmem. Nie tylko dlatego, że komunistyczny reżim był do bólu pruderyjny wobec wszelkich przejawów seksualności... z punktu widzenia widowni był to problem zupełnie marginalny, podobnie zresztą jak zagadnienie feminizmu (...) Dla Puzyny z kolei Dawne czasy z ich homoseksualnym dobrodziejstwem inwentarza były tylko emanacją teatru mieszczańskiego, który coraz bardziej go nudzi... kwestie obyczajowe to jedyne co pozostało na sztandarach współczesnej lewicy.

    Dlaczego Rzecz listopadowa została wybrana jako „reprezentant” tradycji romantycznej, a jednocześnie przejaw jej degeneracji? Żeby łatwiej tę tradycję wyszydzić, mieszając w jednym tyglu Mickiewicza, Dejmka, Moczara i Brylla? W rzeczywistości dramat Brylla triumfalnie wędrujący przez polskie sceny był konformistyczną kpiną z tradycji romantycznej i neoromantycznej. Krakowska zauważa, że władze komunistyczne, zwłaszcza po marcu 1968, chciały zneutralizować tę tradycję, co ocenia bardzo krytycznie. Czy nie warto zatem zastanowić się nad intencjami wszystkich, którzy tę tradycję „neutralizują”? – przez ośmieszenie, szyderstwo, wyparcie? Czy nie ma iunctim między intencjami komunistycznej władzy w latach 1948–1955, zakazującej wystawiania Dziadów, a później popierającej ironizowanie, a intencjami tych twórców, którzy dzisiaj wystawiają Dziady dlatego tylko, że – jak oświadczył Radosław Rychcik - ministerstwo kultury daje pieniądze na konkurs „Klasyka Żywa”?

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Monia w Waginecie

Zwalniają? Znaczy będą przyjmować! Lejzorek Rosztwaniec                                                                                    Aferka ze Strzępka(mi) w Dramatycznym Teatrze w PKiN im. Józefa Stalina jest symptomatyczna dla naszego, przesiąkniętego obłudą i hipokryzją, teatralnego zamtuza. Zgodnie z modą i "tryndami" rządzi nimi w większości lewica, czysta jak Wisła przez nich gównem zaśmierdziała, a w tingel-tanglach, poziomem, na łopatkach ledwo, ledwo intelektualnie rzężąca... A przecież do przejęcia tej zasłużonej sceny potrzebna była "konkursowa" u s t a w k a, w której Monika Strzempka, za pośrednictwem Gazety Wyborczej zagrała va banque  poskarżywszy się na warunki, które ją - n i g d y nie kierującą instytucją artystyczną - autowały, co natychmiast, choć przed przesłuchaniami , spotkało się z publiczną deklaracją jurora-władzuchny: "pani Moniko, pani się nie martwi - pomyślimy..." Reszta była już nie tyle milczeniem, co politycznym zamac

gówno-burza w Pałacu im. Stalina

Niejaka Szpila rujnuje publicznie wizerunek Moni i tylko potwierdza znaną prawdę, że                                 r e w o l u c j a  p o ż e r a  w ł a s n e  d z i e c i  *                                                                                                          "Ogrom cierpienia psychicznego i emocjonalnego, którego doznał zespół aktorski w ostatnim czasie, jest tak dewastujący, że nie umiałabym oglądać tego spektaklu, zapominając o tym, co widziałam i przeżywałam wraz z zespołem przez ostatnie dni, uczestnicząc w próbach w teatrze. Odcinam się od rewolucji głoszonej przez Monikę Strzępkę powołującą się na mój tekst, bo w jej wydaniu ów Heksowy przewrót jest fejkiem. Tak jak cała głoszona przez nią rewolucja ".   Ustawka w T. Dramatycznym  kompromituje się zanim zaczęła na dobre zarabiać (Strzępka, co miesiąc 18,5 tyś). Mobbing, ideologiczny szantaż, wulgarność i zastraszanie aktorów to się okazał  p r a w d z i w y program ustawionej na posadę lewackiej

elyty stołeczne

Jacek Zembrzuski Administrator       Lis przed chwilą usunął film który udostępnił od Andrzeja Seweryna; dlaczego trzeba przypierdolić faszyście Kaczyńskiemu , Orbanowi  https://t.co/LYgsMXJZ9Z   pic.twitter.com/LYgsMXJZ9Z   https://twitter.com/ZaPLMun.../status/1664756736215904256... https://platform.twitter.com/widgets.js TWITTER.COM   ochujał ten kodziawerski b ł a z e n e k, kiedyś aktor