W kraju przybywa spanikowanych?
Z mediów dowiaduję się, że to Kaczyńskim, a to "fashyzmem", to znów antysemityzmem...
Dla przestraszonych do wyboru do koloru. Każdy może mieć swój powód, którego może się bać. Poszukać towarzystwa bojących się, a nawet protestujących przeciw. Hop, hop, kto nie skacze ten się boi.
Powiedz mi kogo / czego się boisz, a powiem ci jakiej partii jesteś zwolennikiem.
Kto się boi, ten jest...
Jaki to ma związek z rzeczywistością?
Pawłowi Maślonie służy do zarobienia paru groszy na produkcie filmowym p. t. "Atak paniki". Można? Można.
A mnie do nieoryginalnej konstatacji, że w sztuce powstaje mnóstwo rzeczy niepotrzebnych.
Podobno każda potwora znajdzie swego amatora, ale ja tu staram się o artyzmie, a nie o produkcji towarowej i bogaceniu się.
Obniżanie kryteriów i ślizganie się po wierzchu efektowności owocuje popularnością, ale nie jakością, to fakt.
Z rozmowy z ekipą realizacyjną Maślony dowiedziałem się, że film ma "fantastyczną obsadę" aktorów, którzy takich rzeczy nie grali. To nieprawda. Tylko młodszym i z jeszcze mniejszą wiedzą profesjonalną wypada usprawiedliwiać takie sądy o np. Dorocie Segdzie, czy jeszcze o pół tuzinie aktorów ze Starego. Grywali więcej, sam widziałem.
I tu się zaczyna problem, czy aktor grający "dobrze" banalne zadanie jest dobry. Moim zdaniem, to nie rozstrzyga o aktorze ale o dziele jak najbardziej. Dzieło powinno być niejako "ponad" aktorem, bo składa się nie tylko z jego umiejętności, lecz także z kontekstu: uwarunkowań kulturą i czasem - jest sumą wrażeń i pojemnością komunikatu. Dlatego stawianie sobie zadań "małych" skutkuje tylko i wyłącznie małymi efektami, banalnymi konstatacjami i niewielkim poszerzeniem świadomości.
Dla rozrywki można oczywiście z tego wszystkiego rezygnować, ale ile można się rozrywać?
Do tego dochodzą kryteria oceny, czyli lakierowanie kartofla, to znaczy nazywanie średniości czymś.
Bez bezkompromisowo formułowanych ocen zawsze Monika Strzępka (by trzymać się przykładu Starego Teatru) będzie oryginalną reżyserką, a Paweł Demirski dobrym dramaturgiem, podczas gdy oni są tylko p o p u l a r n i . A ich aktorzy w ich produkcjach grają poniżej swych umiejętności.
I w Starym to się już na tyle upowszechniło, że zaczyna być normą i źródłem zadowolenia. Że poniżej tego, co się umie i mogłoby, gdyby wymagać, przestaje być przedmiotem zainteresowania - skoro "potwora" też ma amatora.
Wracając do "spanikowanych": film jest o życiu i śmierci, bo w puencie mamy poród i samobója, ale niestety banalność tego określenia wyczerpuje klasę intelektualną tego kina. I co mi z tego, że dobrze grają. Po co?
https://youtu.be/WM6wp9zLux0 (można tak: pięknie i mądrze? można!)
Z mediów dowiaduję się, że to Kaczyńskim, a to "fashyzmem", to znów antysemityzmem...
Dla przestraszonych do wyboru do koloru. Każdy może mieć swój powód, którego może się bać. Poszukać towarzystwa bojących się, a nawet protestujących przeciw. Hop, hop, kto nie skacze ten się boi.
Powiedz mi kogo / czego się boisz, a powiem ci jakiej partii jesteś zwolennikiem.
Kto się boi, ten jest...
Jaki to ma związek z rzeczywistością?
Pawłowi Maślonie służy do zarobienia paru groszy na produkcie filmowym p. t. "Atak paniki". Można? Można.
A mnie do nieoryginalnej konstatacji, że w sztuce powstaje mnóstwo rzeczy niepotrzebnych.
Podobno każda potwora znajdzie swego amatora, ale ja tu staram się o artyzmie, a nie o produkcji towarowej i bogaceniu się.
Obniżanie kryteriów i ślizganie się po wierzchu efektowności owocuje popularnością, ale nie jakością, to fakt.
Z rozmowy z ekipą realizacyjną Maślony dowiedziałem się, że film ma "fantastyczną obsadę" aktorów, którzy takich rzeczy nie grali. To nieprawda. Tylko młodszym i z jeszcze mniejszą wiedzą profesjonalną wypada usprawiedliwiać takie sądy o np. Dorocie Segdzie, czy jeszcze o pół tuzinie aktorów ze Starego. Grywali więcej, sam widziałem.
I tu się zaczyna problem, czy aktor grający "dobrze" banalne zadanie jest dobry. Moim zdaniem, to nie rozstrzyga o aktorze ale o dziele jak najbardziej. Dzieło powinno być niejako "ponad" aktorem, bo składa się nie tylko z jego umiejętności, lecz także z kontekstu: uwarunkowań kulturą i czasem - jest sumą wrażeń i pojemnością komunikatu. Dlatego stawianie sobie zadań "małych" skutkuje tylko i wyłącznie małymi efektami, banalnymi konstatacjami i niewielkim poszerzeniem świadomości.
Dla rozrywki można oczywiście z tego wszystkiego rezygnować, ale ile można się rozrywać?
Do tego dochodzą kryteria oceny, czyli lakierowanie kartofla, to znaczy nazywanie średniości czymś.
Bez bezkompromisowo formułowanych ocen zawsze Monika Strzępka (by trzymać się przykładu Starego Teatru) będzie oryginalną reżyserką, a Paweł Demirski dobrym dramaturgiem, podczas gdy oni są tylko p o p u l a r n i . A ich aktorzy w ich produkcjach grają poniżej swych umiejętności.
I w Starym to się już na tyle upowszechniło, że zaczyna być normą i źródłem zadowolenia. Że poniżej tego, co się umie i mogłoby, gdyby wymagać, przestaje być przedmiotem zainteresowania - skoro "potwora" też ma amatora.
Wracając do "spanikowanych": film jest o życiu i śmierci, bo w puencie mamy poród i samobója, ale niestety banalność tego określenia wyczerpuje klasę intelektualną tego kina. I co mi z tego, że dobrze grają. Po co?
22 LUTEGO 2013 (cz. 1)
OdpowiedzUsuńDOMINIKA SIĘ PYTA
DO: Ci wzrosło?
JA: Mówisz o oglądalności?
DO: Tak. I dyskutantach…
JA: Na fb powstała inicjatywa, która zbiera i publikuje blogi o teatrze, więc pewnie dlatego (jeśli to prawda). Trochę mnie irytuje, że ludzie w sieci się nie podpisują. Kiedyś wywalałem anonimów z zasady, dziś się poddałem, i nie zamykam możliwości komentowania, bo napaści i głupot ubyło. Widocznie publiczność się zorientowała, że to co robię jest nie dla każdego (a jedna pani już tak nie szaleje).
DO: Uważasz, że ten sposób komunikowania się ma przyszłość?
JA: Oczywiście. Nie znam się na technologii, ale gazetom (pismom) papierowym nie wróżę przyszłości, przede wszystkim ze względu na utratę wiarygodności przez większość dziennikarzy i coraz częstszym próbom cenzurowania / profilowania papieru zgodnie z politycznym zamówieniem. W internecie ciągle jest wolność.
DO: Czyli hulaj dusza?
JA: To ma swoje złe strony. Na przykład internet (do czytania) nie sprzyja koncentracji i skupieniu uwagi na dłuższych tekstach; sam się męczę.
DO: Ale za to jest szybki. Może trzeba uczyć się zwięzłości?
JA: Na pewno. Tyle, że efektowność przekazu może odwracać uwagę od zawartości.
Tego zupełnie nie zauważył Wojciech M. inicjując niedawno dyskusję o krytyce. Padło tam wiele nieważnych argumentów, ale o samym środku przekazu niewiele. A to on kształtuje przekaz. I rzeczywiście trzeba się uczyć pisać inaczej: skrót myślowy, metafora, aforyzm?
Także specyficzny język – żeby nie przypomnieć, że „styl to człowiek” – który, być może, powoduje, że czytelnictwo będzie się (już tak jest) specjalizować na zwolenników tego i owego. Czyli pluralizm, choć u nas to ciągle przyszłość, bo opcja lewicowa i prorządowa ciągle w niesprawiedliwej przewadze.
DO: To się jakoś przekłada na sztukę?
JA: Oczywiście. Tzw. „język nienawiści”, czyli sposób na eliminowanie opozycji, gdzie taki Niesiołowski uchodzi za arbitra elegancji, a opluci przez niego nie mogą dochodzić sprawiedliwości, bo partyjna większość chroni swych członków odbija się na sposobie opowiadania o sztuce: nasi są w porzo, a tamci do bani… Jak to jest (dzieło) zrobione i czy dobrze przestaje mieć znaczenie wobec tego kto je wystawił na pokaz.
DO: A publiczność?
JA: Też jest podzielona, ale stwierdzam, że coraz bardziej prowincjonalna…
Po raz enty widzę, jak zachwycony „salon warszawski” nasładza się, tym razem w Operze, konfekcją, byle z nazwiskiem.
To jest prawo uniwersalne, ale jeśli tu, za miliony zrobione, nieciekawe przedstawienie schodzi po czterokrotnym powtórzeniu żegnane owacją klakierów (odnotowaną na piśmie), to w świadomości publicznej zostaje wrażenie sukcesu mimo, że w istocie było to dzieło po nic i nie wiadomo z jakiego powodu zrealizowane. Takich przedstawień (prezentacji) jest na naszym rynku zdecydowana większość. Produkty po nic i dla niedouczonych snobów. Oni mają jakąś zupełnie fałszywą świadomość uczestnictwa w europejskiej kulturze, mimo, że to tylko śmieci, albo second handy; za wspólne, a nie prywatne, pieniądze…
c. d. (cz. 2)
OdpowiedzUsuńDO: To ma szansę się zmienić?
JA: Kiedy zabraknie kasy nawet na „światło” – na podstawowe wypłaty… Na razie, pieniędzy wystarczy (?) dla swoich, tzn. posłusznych.
DO: Ale przecież kryzys…
JA: Więc powinno się i n w e s t o w a ć . Produkować więcej za mniej dla większej ilości. Przecież jest oczywiste, że widz powinien być klientem, a teatr jest produktem – nie ducha świętego, ale talentu i pomysłowości skonfrontowanych z wymogami ekonomicznymi.
DO: Tymczasem inicjatorzy akcji o przeciwnym znaku wartości mają się dobrze?
JA: Biedują, jak wszyscy, ale na posadach.
DO: Ale, jeżeli publicznością można manipulować, to gdzie tu wolny rynek i prawdziwy popyt na to, co dobre w sztuce.
JA: U nas? W nosie. Nie ma rynku i nie ma podstawowych czynników go kształtujących: niezależnych inwestorów i niekonformistycznej krytyki. Jest przepychanka do kurczącego się budżetu; system znajomości i politycznych uwarunkowań.
DO: „Innego końca świata nie będzie”?
JA: Legutko napisał, że dotarliśmy do kresu, do utopii zrealizowanej, i jeśli „ma być dobrze, to może być tylko gorzej”…
DO: Ale może to właśnie ludziom się podoba?
JA: Komu? „Lemingom” i konformistom? Powinienem powiedzieć: równa się…
DO: Większości…
JA: Otóż, nie większości, tylko elektoratowi. To daje władzę (i poczucie „słuszności”) odpowiednio „wypropagowanej” części, która się stara o swoje interesy. Jak te interesy zostaną zagrożone to ta „większość” (w istocie mniejszość) zmieni zdanie.Już zmienia.
DO: Ale ja pytam, jak robić sztukę dla ludzi i z ludźmi?
JA: Warto być trochę przed nimi… Nie zadzierać nosa i wywyższać się, ale korzystać z uprawnień: wykształcenia, doświadczenia, dorobku. Oczywiście łatwiej to robić, gdy się ma władzę, ale do władzy na ogół dochodzi się z innych niż wymienione tu powodów, więc koło się zamyka. Jednak proces swego rodzaju wychowywania przez i do sztuki jest niezbędny.
To oznacza konieczność odpowiedzenia sobie na pytanie, co jest ważne? Popularność? No to nie można sytuować siebie „przed” publicznością, tylko należy spełniać jej oczekiwania. A jak się ma poczucie czegoś ważnego do powiedzenia, to trzeba to mówić, i już.
DO: I być docenionym po śmierci?
JA: Akurat w teatrze to marna perspektywa, bo dzieło nie przetrwa. Dlatego ja mówię o kształtowaniu świadomości, o propagowaniu wiedzy o faktach, o pokazywaniu plew na tle diamentów. Czyli o dostępie do narzędzi, które mogą mieć wpływ na wybory innych, na oddzielenie kłamstwa od prawdy.
I jesteśmy w internecie…
DO: Kurtyna. Do zo…