Przejdź do głównej zawartości

LOVE/LESS

Podobnie jak w fenomenalnym, wielkim filmie, "Lewiatan", u Zwiagincewa zaczyna się od obrazu groźnej przyrody, potem jest trochę brzydkiej a czasami kompletnie zrujnowanej architektury i już mamy samolubnych skurwysynów płci obojga, czyli ludzi rosyjskich (ludźmi są tu wolontariusze, poświęcający się bezinteresownie, ale na marginesie społeczeństwa).
Ponieważ niemiłość jest wielką metaforą, więc indywidualna historia staje się uogólnieniem procesów o znacznie szerszym polu oddziaływania. W finale wyrodna matka biegnie donikąd z dumnym emblematem na piersi: Russia... Otóż to.
Zwiagincew demaskuje mit, że Rosja to dobrzy ludzie, tylko władza nie taka... Oni sami sobie gotują swój los.
Brak miłości przechodzi z pokolenia na pokolenie i jak klątwa w tragedii greckiej odciska się destrukcyjnie na rodzinie. Krzywdzony skrzywdzi kolejną ofiarę i tak dalej.
Ciekawe, że nie ma tu właściwie polityki, nie ma władzy ani systemu (słyszymy o absurdach w korporacji), bo wszystko, co złe między ludźmi działa już właściwie samo, tak nakręcone, że nie trzeba popychać.
Ludzie radzieccy robią sobie ku-ku w nowych rosyjskich dekoracjach właściwie odruchowo, choć wewnętrznie zmotywowani. Tytuł wyjaśnia wszystko.

Za to, zapoznany u nas, Piotr Chołodziński, reżyser od lat pracujący w Oslo zdecydowanie przywraca wiarę w miłość swoim przedstawieniem "The Wedding", tylko pretekstowo inspirowanym "Weselem" Czechowa. Robi to nie wprost, bo potrzeba miłości jest tu poddana ciśnieniu różnicy: klasowej, etnicznej i narodowej. Na scenie, ale i przy stole weselnym mamy przedstawicieli różnych kultur, regionów i interesów - mówią i śpiewają trzema czy czterema językami, bawiąc się od disco do mozartowskiej "Królowej nocy". I właśnie różnica jest piękna. Owszem, jeden drugą usiłuje namówić na swoje, ale w sumie gra, jak zagrają... Mowy nie ma o unifikacji.
Zaletą tego obrazu lgnącego do siebie poprzez trudności - i alkohol - zgromadzenia jest to, że nie jest opowiadane "po Smarzowsku", czyli szyderczo i naturalistycznie, tylko dowcipnie, lekko i z dobrą energią.                                                                                        

Różnokolorowość towarzystwa jest zniewalająca, bo wprawdzie i wśród nich daje się słyszeć marudzenie na wypieranie autentycznych związków interpersonalnych elektronic device, lecz to, co młode i spontaniczne góruje - dając przy okazji lekcję poglądową atrakcyjności inności: charakterów, temperamentów, w końcu warsztatu młodych abiturientów europejskich szkół teatralnych.

K o c h a j c i e  s i ę !

Komentarze

  1. TŁUMACZENIA
    W tym samym czasie obejrzałem „Mewę” i „Otella”, Czechowa i Szekspira, Korsunovasa i Kani. Przetłumaczonych na współczesność…

    Klasyków „klasycznie” już się dzisiaj nie gra, i dobrze, bo po pierwsze, nikt nie wie co to znaczy, a po drugie, klasycy też przecież pisali współcześnie i tak byli wystawiani.

    Pozostaje kwestia przekładu.

    Dobry przekład to język i zgodność z oryginałem - inaczej mamy do czynienia z imitacją.

    Oskaras robi to fenomenalnie, bo za pomocą najprostszego języka (scenicznych środków) osiąga precyzyjną zgodność z oryginałem, przede wszystkim przez odwzorowanie emocji. Zatem na scenie jest „samo gęste” z Czechowa, choć w zupełnie innej i niespotykanej formie; problemy czechowowskie pokazują ludzie jak najbardziej do nas podobni poprzez język, który zbliża a nie oddala i udowadnia uniwersalność pisarza.

    Dokładnie odwrotnie postępuje Pani Grażyna: zaczyna od podróbki („Zaimaglu / Senkel na podstawie Shakespeare’a”) i kończy wulgarną, stereotypową kopią z doraźności.

    Bo cel jest inny. Zrozumieć i zagrać autora – u Litwinów, oraz popisać się i politycznie poprawnie wystąpić w modnej zrzynce po Niemcu.

    Młodych aktorów w tej sytuacji nie ma sensu porównywać, bo mimo zaangażowania mamy do czynienia z utalentowaną lekkością opartą o rozumienie tego, co się gra z jednej i wysilonym szukaniem efektu i „parciem na szkło” z drugiej strony.

    Takiego dyplomu jak niezdolnej Kani jeszcze parę lat temu w warszawskiej szkole pedagodzy by nie dopuścili do prezentacji jako zaniżanie standardów zawodowości, ale przyszło nowe – niedobra zmiana – i jest pseudonowocześnie. Wszystkie Platy, Majcherki i w końcu rektory Malajkaty zrobiły swoje… Jak mawia Buszewiczowa: straty muszą być…

    To jest różnica poziomu, bo różnica kultury i tego dokąd zmierzamy.

    Litwini, widać, nie muszą być nowocześni (Drewniak, który ich świetnie zna właśnie ogłosił „przełom”, to znaczy koniec odrębności i swoiście własnego języka na rzecz „europejskości” – z Castorfa sprzed dekady – implementowanej przez Polaka, przydupasa Lupy), nasi nowocześni już są – i brną…

    Pytanie, kto na to pozwala jest retoryczne, bo wymieniłem parę nazwisk – powinienem dodać: „kodziawerka”, polityczna poprawność… I tak jak w polityce (na ulicy i z zagranicy) efekt jest podobny: powierzchowność, prymitywność, uproszczenia i kłamstwo! Tutaj (w tym grajdołku z kompleksami) kurwami, a jakże, okraszone – nich się kiepski sort nacieszy.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Monia w Waginecie

Zwalniają? Znaczy będą przyjmować! Lejzorek Rosztwaniec                                                                                    Aferka ze Strzępka(mi) w Dramatycznym Teatrze w PKiN im. Józefa Stalina jest symptomatyczna dla naszego, przesiąkniętego obłudą i hipokryzją, teatralnego zamtuza. Zgodnie z modą i "tryndami" rządzi nimi w większości lewica, czysta jak Wisła przez nich gównem zaśmierdziała, a w tingel-tanglach, poziomem, na łopatkach ledwo, ledwo intelektualnie rzężąca... A przecież do przejęcia tej zasłużonej sceny potrzebna była "konkursowa" u s t a w k a, w której Monika Strzempka, za pośrednictwem Gazety Wyborczej zagrała va banque  poskarżywszy się na warunki, które ją - n i g d y nie kierującą instytucją artystyczną - autowały, co natychmiast, choć przed przesłuchaniami , spotkało się z publiczną deklaracją jurora-władzuchny: "pani Moniko, pani się nie martwi - pomyślimy..." Reszta była już nie tyle milczeniem, co politycznym zamac

gówno-burza w Pałacu im. Stalina

Niejaka Szpila rujnuje publicznie wizerunek Moni i tylko potwierdza znaną prawdę, że                                 r e w o l u c j a  p o ż e r a  w ł a s n e  d z i e c i  *                                                                                                          "Ogrom cierpienia psychicznego i emocjonalnego, którego doznał zespół aktorski w ostatnim czasie, jest tak dewastujący, że nie umiałabym oglądać tego spektaklu, zapominając o tym, co widziałam i przeżywałam wraz z zespołem przez ostatnie dni, uczestnicząc w próbach w teatrze. Odcinam się od rewolucji głoszonej przez Monikę Strzępkę powołującą się na mój tekst, bo w jej wydaniu ów Heksowy przewrót jest fejkiem. Tak jak cała głoszona przez nią rewolucja ".   Ustawka w T. Dramatycznym  kompromituje się zanim zaczęła na dobre zarabiać (Strzępka, co miesiąc 18,5 tyś). Mobbing, ideologiczny szantaż, wulgarność i zastraszanie aktorów to się okazał  p r a w d z i w y program ustawionej na posadę lewackiej

elyty stołeczne

Jacek Zembrzuski Administrator       Lis przed chwilą usunął film który udostępnił od Andrzeja Seweryna; dlaczego trzeba przypierdolić faszyście Kaczyńskiemu , Orbanowi  https://t.co/LYgsMXJZ9Z   pic.twitter.com/LYgsMXJZ9Z   https://twitter.com/ZaPLMun.../status/1664756736215904256... https://platform.twitter.com/widgets.js TWITTER.COM   ochujał ten kodziawerski b ł a z e n e k, kiedyś aktor