Przejdź do głównej zawartości

Teatr, jaki znamy, prawdopodobnie się skończy… Moim zdaniem na pewno. Więcej powiem: nie widzę powodu, by z tego tytułu łamać krzesła.
Pewnie dlatego, że znam teatr o jakieś 50 do 500 razy więcej (większy) od pana Pawła (większy w każdym znaczeniu tego słowa: historycznie, geograficznie i ilościowo) i dlatego wiem, że coś się kończy, żeby mogło się zacząć coś całkiem innego; a teatr trwa (czy trzeba przypominać, że od tysięcy lat?)
Rozumiem, że dostajemy ogłoszenie o końcu teatru, który pan Sztarbowski promował zachwalał i na nim zarabiał – jeszcze ze dwa sezony temu twierdząc wbrew faktom, że jest najlepszy w Europie – co było ściemą i wishful thinking garstki beneficjentów. Odpływ 4 milionów widzów, rozdymane nieprzyzwoicie koszty produkcji (u Warlikowskiego 600 tys. euro) i przechył ideologiczny były ewidentnymi symptomami kryzysu, którego nikt w „nowym teatrze” zauważyć nie chciał „szarpając sukno na sztuki” i dojąc publiczną kasę bez wstydu i oglądania się na efekty.
Dlatego ja – podzielając pesymizm autora, i pisząc o tym parę lat temu – zatytułowałbym rzecz: „rachunki modnego teatru”… Ale kto by miał płacić? 
Pogląd, że funkcjonowanie współczesnego świata powinno wyznaczać cokolwiek poza rachunkiem finansowym, staje się coraz mniej popularny. Doprawdy? A ja myślę, że bynajmniej. I chętnie bym zapytał pana Sztarbowskiego, co proponuje w zamian? Co zamiast „rachunku finansowego”? Ideologia? Dziękuję, taki, skomunizowany świat już przerabiałem, postoję.
Dalej pan Paweł daje popis ignorancji ekonomicznej wieszcząc ponurą przyszłość, w której jakoby wystawiać się będzie już tylko sformatowane musicale, co „w znaczny sposób obniży koszty, bo zamiast honorariów dla twórców wystarczy opłacić licencję za wykorzystanie formatu”. Nawet ironia nie usprawiedliwia bzdury i nieznajomości rynku i stawek dla aktorów musicalowych nie tylko na Broadwayu, ale i u Kępczyńskiego. A co do „formatu”, jako dyrektor T. Polskiego powinien wytłumaczyć ile kosztowały zapożyczenia z Castelluciego i Bausch permanentnie stosowane na bydgoskiej scenie przez M. Kleczewską, i czy w ogóle (prawo autorskie nie przestało obowiązywać)? 
Gdyby się spełniło i np. Chotkowskiego miał zastąpić Kościelniak z musicalami, to ja jestem za!
Nie wiem skąd autor czerpie informacje, że „szkoły teatralne już dziś dużo prężniej przygotowują adeptów do udziału w produkcjach telewizyjnych niż do rzetelnej pracy teatralnej”? Ponieważ upraszcza, więc nie dopytam o „Różową landrynkę”, którą się egzaltuje.
Jeszcze tylko skomentuję kłamstwo o „pozostawieniu bez echa tysięcy podpisów pod listem” przypominając, że sam był w grupie założycielskiej (jego szefa promowano w wyniku tej akcji na dyrektora Dramatycznego), która zmarnowała potencjał sprzeciwu na własne interesy i nie spełniła publicznie danego słowa o sformalizowaniu ruchu, bo na tłumaczenie, że w TR nie chodzi o dewelopera, ale o prawo własności komuś kto tkwi po uszy w socjalizmie brakuje mi cierpliwości.
Zmęczyłem się już tą polemiką, a wypadałoby się przecież zgodzić.  
Samo środowisko teatralne nie jest bez winy… Teatr współczesny w Polsce musi nauczyć się szanować publiczność i przestać traktować ją jak masę...

No tak, pan Paweł widzi wiele autentycznych problemów, ubolewa nad brakiem wspólnoty i głosi konieczność objazdów, nawet nie szuka „radykalnych gestów” i mnożenia eksperymentów teatralnych marginalizujących – to jego słowa – medium. Zauważa ”lekceważenie komunikacji z widzem” i ucieczkę aktorów z teatru do telewizji. Chce rozmawiać o wartościach…
Problem ma w głowie. Nazywa się ideologia. Lewicowa ideologia o marksistowskiej proweniencji.
I to jest dopiero… choroba.


*) "WSZYSTKO TO NIE MY SAMI, Z WŁASNEJ WOLI NA WŁASNĄ RĘKĘ, URABIAMY I PORZĄDKUJEMY, A TYLKO IDZIEMY NA PASKU NARZUCONEJ NAM Z ZEWNĄTRZ DOKTRYNY" - WITOLD GOMBROWICZ

Komentarze

  1. BEZNADZIEJNA LEWICA
    Zmobilizowane środowiska lewicowe okazały ile są warte.

    Proces wytoczony Kafce zamiast metafizyki n u d z i ł dosłownością, obrazkową publicystyką i narzekaniem pozbawionym woli, energii i intelektualnej przenikliwości z całkiem przeciętnym, i wcześniej zgranym, aktorzeniem zarozumialców, nienawistników i demagogów mordoklejskich, za to, jak zwykle, za bardzo duże pieniądze. Propaganda urodziła mysz!

    Ale ponieważ bufetowy Janowski z brukselskim przyrostkiem sfinansował, więc lewica urządziła sobie, tylko we własnym gronie, Forum Przyszłości Kultury, czyli dwudniowe marudzenie, by było tak jak było, z nie dającymi się ukryć przeczuciami, że tego już nigdy nie będzie. Stąd brak rewolucyjnego optymizmu i wiary we własne siły: paraliż postępowy!

    Oczywiście, polecieli „fashyzmem” i frazesami o 60 tysiącach, nawet jakiś ichni makaroniarz się wywnętrznił i dał odpór. Towarzysz ideowy Lenin patrzył z góry i był zadowolniony.

    Żadnych konkretów ani kreatywnych pomysłów, choć padło słowo o braku rachunku sumienia (sic!). Za to było coś o „Rzeczypospolitej europejskiej” kosztem państw narodowych (Krzysiu M) i straszenie „brunatnością”. Norma…

    Oni po prostu nie ogarniają: nasza rodzima lewica jest SŁABA INTELEKTUALNIE stąd narastająca frustracja i brak oryginalności: czkawka po klasowej konfliktowości i tęsknoty do związkowości.

    Jeśli ukradkiem wspominano o wartościach, to tylko „konstytucyjnych”, ale częściej raczej o etatach – dla siebie, urzędników, bo artystów brakowało.

    Miasto ustami przedstawiciela potwierdziło, że to było „ich forum” – jednego środowiska.

    Właściwie miałem satysfakcję, że tak cienko przędą, ale drugiej strony żal, że ministerstwo nie ma z kim…

    OdpowiedzUsuń
  2. 28 LISTOPADA 2013 / 5 COMMENTS

    ZNOWU „MŁODY JEBIE STAREGO”?
    … cytat z Bolesty, który jako kierownik literacki u Brzyka reformował warszawski teatr Powszechny w ten sposób, że publicznie propagował regulamin i zasady postępowania nowej ekipy; było tam też coś o szanowaniu patrona. Pamiętamy: „wybrali sobie chuja na papieża”.

    W tym samym mniej więcej czasie J Derkaczew i P Sztarbowski wszczęli (także na łamach „GW”) akcję pod wdzięcznym tytułem: „transfuzja”, czym chcieli nowej krwi w teatrach – ich zdaniem – martwych, m.in. „Ateneum”, co sygnalizowali paleniem świeczek i stawianiem trumien (o tyle skutecznie, że Holoubka musiało zabrać z teatru pogotowie).

    Jednym słowem: przemoc symboliczna w przestrzeni publicznej. I jeszcze jak symboliczna, bo odwołująca się do mentalności bolszewickiej w chińsko-hunwejbińskim wydaniu. Prawdopodobnie „wnuczęta Aurory” nie wiedziały nawet, że mówią „prozą”.

    Jan Klata jest bardziej postępowy. Realizuje program, w którym „rewitalizuje” się klasykę (na początek Konrada Swinarskiego) w imię politycznie poprawnych stereotypów i ahistorycznych wyrywań z kontekstu, że jesteśmy w Polsce antysemitami, nie przerobiliśmy Zagłady i fałszywie nauczamy w szkołach Krasińskiego; w imię rewolty, że prawdę historyczną można relatywizować, fakty mieć w pogardzie, a smak i przyzwoitość w głębokim, „nowoczesnym” poważaniu.

    Oto Wichowska, kiedyś rewolucjonizująca teatr w Jeleniej Górze tak, że na widowni zostało mniej widzów niż ich, młodych komunistów, na scenie: „Staraliśmy się wypracować takie środki artystyczne, które pomogłyby zakwestionować oficjalne narracje dotyczące polskiego antysemityzmu, zburzyć fałszywy consensus społeczny, wokół którego budowana jest narodowa wspólnota i odwołać się do osobistej odpowiedzialności każdego z jej przedstawicieli, w tym aktorów biorących udział w naszym przedstawieniu”. O jakim „consensusie” tu mowa – tym z 11 listopada z ulic Warszawy, czy może tym na widowni „Do Damaszku” w Krakowie? O jakiej wspólnocie – wokół smoleńskiego drzewka? Czemu ta pani kłamie?

    Odpowiedź jest prosta: bo lewica inaczej nie potrafi. Kłamaliśmy, kłamiemy i będziemy kłamać… to wyznanie węgierskiego premiera winno być wypisane trwałymi zgłoskami na sztandarach gdziekolwiek pojawi się doktryna pseudo-lewicowa (moim zdaniem powodująca trwałą degenerację mentalną i aksjologiczną – żeby do historii się nie odwoływać). Niezadowolenie społeczne daje tym oszustom pożywkę i 10% poparcia przy urnie. Ale nie prawo do bezwzględnego kształtowania współczesnej sceny (zawłaszczonej przez Towarzystwo Wzajemnej Adoracji z Nowakiem, Mieszkowskim, Pawłowskim, Łysakiem, Miśkiewiczem, Demirskim i Klatą właśnie). Oni się dzielą, kłócą i wyrywają sobie pieniądze, bo widzą, że kołderka przykrótka. Minister kultury pilnuje, żeby im nie zabrakło…

    Konflikt w zespole Starego pokazuje, że prawdziwym s u w e r e n e m w teatrze jest publiczność. Po ACTA to drugi taki wypadek skutecznego oporu obywatelskiego i akcji bezpośredniej.

    Nie rewolucja kulturalna, ale społeczne wystąpienie w imię wartości – solidarne.

    To czubek góry lodowej, której na imię: lewicowy przewrót w dziedzinie kultury i obyczaju (dzisiaj kultura, jutro cały świat), któremu – jak widać – większość nie ma zamiaru się poddawać.

    Nie – jak oni – „zakwestionować” (zastany porządek wartości), ale przywrócić – równowagę i pluralizm. Nie dać się zagdakać demagogii i populizmowi szafującemu pojęciem eksperyment i wolność bez odpowiedzialności (gdyby, nieuki, odrobili lekcję ze swego patrona to przynajmniej wiedzieliby, że mówią o „uświadomionej konieczności”).

    Jestem dobrej myśli. Trzeba tylko sprawy nazywać po imieniu. „Starego” po umiejętnościach, a „jebiącego” po metodzie… Bo to nie musi być konflikt pokoleniowy. To się raczej koncentruje na tym, co kto umie, i jak przebiera nóżkami do władzy. Przypominam: decyduje większość!

    OdpowiedzUsuń
  3. BYĆ IDIOTĄ
    Książe Lew Nikołajewicz Myszkin u Dostajewskiego ma 27 lat. Czy ma sens przenoszenie tego w dojrzałość o dwa pokolenie życiowych doświadczeń dalej i we współczesność?

    Miłość nie jest przecież zarezerwowana tylko dla młodzieży, choć wtedy wygląda inaczej; później jest bardziej obolała…

    Pamiętam, jak u Wajdy w „Hamlecie” Ofelię grała Anna Polony w swoim wieku i to było przejmujące, bo o utracie nie pierwszego mężczyzny a ostatniego…

    Dlatego miłosny czworokąt ludzi dorosłych może mieć nowe odcienie i wiarygodność.

    Pytanie: czy świat może być zbawiony przez piękno wydaje mi się jak najbardziej aktualne, chociaż zarówno pisarz jak idący za nim w teatrze reżyser nie ma powodów do optymizmu. Dobro nie zwycięża, ale… przynajmniej próbowało.

    Właśnie, młodych bohaterów gubią niepohamowane namiętności, więc w świecie starszych powinno to być otoczenie: system i społeczne stereotypy; a więc, ludzie ludziom gotują ten los. I „gdyby była dobra… wszystko byłoby uratowane„.

    Nie ukrywam, że to pytanie traktuję bardzo osobiście, podobnie jak wątek choroby…

    Czy „święta” epilepsja nie jest dzisiaj odzwierciedlana raczej przez CHAD, „dwufazową dwubiegunową” (odjazdy od geniuszu i pobudzenia do depresji i destrukcji wszystkiego)?

    I co to znaczy w obecnie obowiązującym systemie psychiatrycznym, w którym rozmowę i psychoanalizę zastępuje się farmakologią, a czas poświęcony osobie głuszy pigułkami.

    W tej materii odpowiedź jest tylko jedna: skutecznym lekarstwem jest „syndrom Pitta”, to bezwarunkowa, nieegoistyczna m i ł o ś ć !

    Żyjemy podobno w społeczeństwie „zdepresjonowanym”, jesteśmy znerwicowani, sfrustrowani i rozgoryczeni. Wszystkie statystyki wołają o pomoc tym, którzy sobie nie radzą. A szpitale nie tylko są przepełnione, ale i bezradne wobec tajemnicy duszy i neuroprzekaźników; lekarze bywają bezduszni.

    Ciekawe są niektóre spostrzeżenia tzw. „antypsychiatrii” sprowadzające się do stwierdzenia, że przypadłości psychiki nie są materialne, więc nie podlegają fizycznym sposobom oddziaływania, nie do leczenia, a raczej do towarzyszenia i zrozumienia (?).

    Daleka i trudna droga, ale warta pracy… w teatrze też.

    Raj na ziemi nie jest rzeczą łatwą do zdobycia, ale trzeba na to koniecznie liczyć i póki sił dokładać ręki i serca. Być…

    OdpowiedzUsuń
  4. SŁABOWITOŚĆ "Simulacrum nigdy nie jest czymś, co ukrywa prawdę – to prawda jest tą, która skrywa to, że nie ma żadnej. Simulacrum jest prawdą".
    zmyślone przez Baudrillarda

    Występy NST na WST zademonstrowały wszystkie niedostatki teatru Jana Klaty. Po pierwsze, brak literatury podmienianej na publicystyczny papier z propagandową wkładką. Po drugie, ideologiczne skrzywienie pozwalające bezrefleksyjnie przyjmować za własne skompromitowane w historii tezy lewicowej proweniencji. Po trzecie, granie pod publiczkę przy pomocy prostackich kabaretowych chwytów.

    „Nie łamałbym krzeseł”, gdyby to nie było regułą podpartą stylem reżyserskim samego Klaty np. w „Ubu”, „Królu Learze”, czy „Wrogu ludu” czyli estetycznym i myślowym śmietniku, w którym tzw. aktualność bierze górę nad wielopoziomową refleksją i myślą autora a jedyną metodą, formą i prikazem jest s z y d e r s t w o. Jak w agit-propie, wszystko musi być wyłożone jako jedynie słuszne i służyć przekonywaniu / indoktrynowaniu a nie dialogowaniu i rozważaniu racji, które bywają przecież niejednoznaczne: mamy być myślowo pozyskani i rozrywkową formą przekonani, że to fajne chłopaki były i następną razą też będzie wesoło…

    Twierdzę, że to zabieg tylko komercyjny zmierzający do sprzedaży produktu – w rzekomo buntowniczych opakowaniach – a nie jakakolwiek próba interpretacji otaczającego świata.
    To jest teatr po n i c, co najwyżej dla zabicie czasu, wynikły z faktu posiadania do powiedzenia o świecie jedynie wielkiego modnie niczego...

    Na przykładzie „Podopiecznych” Jelinek widać mechanizm szantażu emocjonalnego „słuszną sprawą” będącą w tym wypadku problem z uchodźcami i imigrantami, którym – co na spotkaniu wmawiał Miśkiewicz – odmawiamy empatii, „zamykamy oczy” i nie walimy się w piersi nie mówiąc o głosowaniu na partie lewicowe.
    Oczywiście problem istnieje, choć codzienna prasa i telewizja stawia go ostrzej niż państwo poprzebierani w pomarańczowe kapoki pytający, co zrobiliśmy dla Innego. Ale mnie brakuje tu zdania – wywiadu – żony polskiego kierowcy zadźganego przez jednego z tych biednych uciekinierów po to, by przejechać w Berlinie kilkudziesięciu niewinnych przechodniów: co o tym miałyby do powiedzenia dzieci tej ofiary fanatyzmu religijnego i wojny kulturowej? Tego się z propagandowego przedstawienia Pawła Miśkiewicza nie dowiemy, dlatego mamy grę do jednej bramki.

    Za to pan Paweł z panią Moniką wypracowali sobie f o r m a t wypełniany z odcinka na odcinek różnymi wersjami tego samego zawracania głowy o ulepszaniu świata – jak nie kijem to pałką – bez pytania go o zgodę. Ani to literatura, ani działanie społeczne, raczej świetny sposób funkcjonowania w zamieszaniu, które podobno jest znakiem naszych czasów tyle, że niczego to nie porządkuje ani nie wyjaśnia lecz potęguje chaos i w głowach oglądających i na scenie. Skoro świat wypadł z formy, to nie im jest przywracać go do normy… Szkoda.
    Cała para idzie w gwizdek pogoni za efektami, które, jak to na jarmarku, w wypadku kobiety z brodą, czy pingwina z gitarą bywają zabawne nie przestając być przede wszystkim bez sensu – no dobra, dla rozrywki. Tyle z tej medialnej „bezkompromisowości”, która nie jest niczym innym niż sprytnym zagospodarowaniem targetu biesiadno-rechotliwego (sądzę, że ostatnio KOD-em wspartego), czyli większościowego przy kuflu i u cioci na imieninach w modnym klubie; leming lubi się rozerwać po godzinach – to ma!

    Więc cała ta lewicowość panajaneczkowego targowiska celebryckiej próżności taka bardziej kanapowa i na pokaz, odgrzewając coś o podziałach klasowych i modnych w gazecie tematach, ale o własny interes zadbawszy wprzódy; to nie „prekariusz” a spółdzielca zatroskany (Strzępka przynajmniej przeklina bez owijania w bawełnę, choć śmieszy tą swoją niby odwagą) o to, że może nie być tak, jak było i Eldorado się skończyło… Pocieszna czerwono-szczwana gapa!

    I w tym krakowscy aktorzy sceny z tradycjami i „szlacheckim” zobowiązaniem…

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Monia w Waginecie

Zwalniają? Znaczy będą przyjmować! Lejzorek Rosztwaniec                                                                                    Aferka ze Strzępka(mi) w Dramatycznym Teatrze w PKiN im. Józefa Stalina jest symptomatyczna dla naszego, przesiąkniętego obłudą i hipokryzją, teatralnego zamtuza. Zgodnie z modą i "tryndami" rządzi nimi w większości lewica, czysta jak Wisła przez nich gównem zaśmierdziała, a w tingel-tanglach, poziomem, na łopatkach ledwo, ledwo intelektualnie rzężąca... A przecież do przejęcia tej zasłużonej sceny potrzebna była "konkursowa" u s t a w k a, w której Monika Strzempka, za pośrednictwem Gazety Wyborczej zagrała va banque  poskarżywszy się na warunki, które ją - n i g d y nie kierującą instytucją artystyczną - autowały, co natychmiast, choć przed przesłuchaniami , spotkało się z publiczną deklaracją jurora-władzuchny: "pani Moniko, pani się nie martwi - pomyślimy..." Reszta była już nie tyle milczeniem, co politycznym zamac

gówno-burza w Pałacu im. Stalina

Niejaka Szpila rujnuje publicznie wizerunek Moni i tylko potwierdza znaną prawdę, że                                 r e w o l u c j a  p o ż e r a  w ł a s n e  d z i e c i  *                                                                                                          "Ogrom cierpienia psychicznego i emocjonalnego, którego doznał zespół aktorski w ostatnim czasie, jest tak dewastujący, że nie umiałabym oglądać tego spektaklu, zapominając o tym, co widziałam i przeżywałam wraz z zespołem przez ostatnie dni, uczestnicząc w próbach w teatrze. Odcinam się od rewolucji głoszonej przez Monikę Strzępkę powołującą się na mój tekst, bo w jej wydaniu ów Heksowy przewrót jest fejkiem. Tak jak cała głoszona przez nią rewolucja ".   Ustawka w T. Dramatycznym  kompromituje się zanim zaczęła na dobre zarabiać (Strzępka, co miesiąc 18,5 tyś). Mobbing, ideologiczny szantaż, wulgarność i zastraszanie aktorów to się okazał  p r a w d z i w y program ustawionej na posadę lewackiej

elyty stołeczne

Jacek Zembrzuski Administrator       Lis przed chwilą usunął film który udostępnił od Andrzeja Seweryna; dlaczego trzeba przypierdolić faszyście Kaczyńskiemu , Orbanowi  https://t.co/LYgsMXJZ9Z   pic.twitter.com/LYgsMXJZ9Z   https://twitter.com/ZaPLMun.../status/1664756736215904256... https://platform.twitter.com/widgets.js TWITTER.COM   ochujał ten kodziawerski b ł a z e n e k, kiedyś aktor