Promocja książki o Jerzym Grzegorzewskim napisanej przez byłą małżonkę wyglądała w Instytucie Teatralnym może nie jak Zaduszki, ale czołobitny wiec poparcia z zeszłej epoki. Nie przymierzając, sam Soso byłby zachwycony metodą wychwalania i eliminowaniem krytyki naukowej.
Pośród serdecznych przyjaciół intelektualna "zajęczość" (brak odwagi) p r a w d ę o artyście zjadła... A sztuka powinna bronić się sama, i lakierowanie kartofla nie służy dobrze ani artyście, ani statutowym zadaniom dokumentowania i analizowania faktów przez IT, czemu "brązownictwo" i wazeliniarstwo przeszkadza.
Pisał Roman Pawłowski w Gazecie Wyborczej -ale do gloryfikowania go nie zaproszono:
Najnowszy spektakl Jerzego Grzegorzewskiego budzi uczucie przygnębienia i zażenowania. Przygnębienia, bo jego tematem jest choroba alkoholowa artysty. A zażenowania, bo reżyser z powodu choroby nie jest w stanie reżyserować.
Spektakl w Narodowym wyreżyserował przypadek. Składa się on z luźno powiązanych scen, z których jedne są skończone, inne nawet niedotknięte ręką reżysera…
Część druga jest żenującym zmaganiem się aktorów z nieobecnością reżysera, z niezrozumieniem zadań i sytuacji. Wykonawcy co prawda sprytnie udają, że chaos był zamierzony, raz po raz ktoś zadaje pytanie, czy rzeczywiście musimy to grać. W końcu dyrektor Jan Englert (grający też w przedstawieniu) usiłuje przejąć reżyserię i poprowadzić spektakl, chociaż sam przyznaje, że nie sposób być zarazem i aktorem, i reżyserem. W efekcie zamiast osobistego spojrzenia na sztukę Wyspiańskiego powstaje spektakl pod tytułem "Nie możemy zagrać Powrotu Odysa , ponieważ reżyser jest ciągle pijany". Podobna kwestia pada nawet ze sceny…
Decyzja dyrekcji Narodowego, aby doprowadzić do tej premiery, jest kontrowersyjna. Z jednej strony zasługuje na szacunek jako gest solidarności z artystą, który walczy z chorobą, z drugiej - budzi sprzeciw jako nadużycie wobec publiczności, której sprzedaje się bilety na przedstawienie o tym, dlaczego przedstawienie nie mogło powstać. Grzegorzewski-scenograf co prawda zlikwidował kilka pierwszych rzędów i poprzewracał fotele, niestety, na sali zostało jeszcze sporo miejsc dla ludzi, którzy nie są wtajemniczeni w kulisy przedstawienia. A to podobno publiczność jest w teatrze najważniejsza.
To był wtedy skandal, niczym bąk puszczony w salonie, ale przecież recenzent nie kłamał, tylko zepsuł atmosferę...
Widziałem jeśli nie wszystkie (od "Marszu" Piotrowskiego i genialnego "Wesela" w Starym) to 99% przedstawień JG i miałem okazję rozmawiać z nim, oraz pisać listy nie mogąc się doczekać przyrzeczonej realizacji prapremiery "Kaspara" Handkego w Studio, próbując jeśli nie przełamać, to przynajmniej dowiedzieć się czegokolwiek u tego kompletnie bezdecyzyjnego dyrektora w swych chimerycznych zawahaniach.
Były w tych arcydziełach (małżonka już na str. 40 tak go określa, ale nie jest to wiedza obiektywna) rzeczy magiczne i piękne, ale - może nawet w większości - zdarzały mu się poronienie, niekoniecznie z powodów podniesionych przez Pawłowskiego, raczej przez lekceważenie (brak umiejętności) przekazania czytelnej informacji i aktorom i widzom; miał ewidentne kłopoty z komunikacją... Dziś dorabia się do tego legendę artystowską, jakby porozumienie nie było podstawą każdej twórczości!
W książce - kolejnej Ewy Bułhak o JG - zostały zapisane ewidentne przekłamania. Grzegorzewski parę razy wystawiał Czechowa, ale badając go była żona wydaje się utożsamiać czajkę z mewą, a to przecież nieprawda - to dwa różne ptaki (!), tyle, że na polski przyjęło się tłumaczyć rosyjski tytuł nazwą ptaka nadmorskiego - polatującego wysoko, a nie gniazdującego po szuwarach, błotnego. Zatem, decyzja o tym, czy się będzie grało "Czajkę", czy "Mewę" jest już interpretacją postawy Olgi i jej losu, to coś więcej niż różnica przekładu.
Wywody Ewy Bułhak mają ambicje być erudycyjnymi, ale odnoszę wrażenie, które Anglicy zwą "sophisticated", czyli wyrafinowanym przemądrzalstwem...
Autorka nie syntetyzuje, tylko popisuje się przyczynkarstwem i brnięciem w szczegóły. Przede wszystkim, brakuje jej dystansu do dzieła i nawet ewidentnie nieudane przedstawienia, choćby "Marsz", "Warjacje", "Duszyczkę", "Nowe Bloomusalem", "Nie-boską komedię" z Narodowego, "Sen nocy letniej" - j. w. gotowa jest wrzucać do jednego worka z dziełami sztuki: "Weselem" w Starym, "Operą za trzy grosze", "Sędziami" tworząc raczej legendę, a nie artystyczną biografię Grzegorzewskiego.
Ani słowa o błędzie jakim było dyrektorowanie Teatrowi Narodowemu ze względu na nierzetelność w kontaktach z ludźmi, "ucieczkowość" i brak zdecydowania, nie dotrzymywanie słowa i ogólną strachliwość charakteru.
Komentarze
Prześlij komentarz