Ten dzień, a właściwie noc, roku pamiętnego "Jaruzelskiego", pamiętam, spędzałem na Bernardyńskiej w towarzystwie Małgosi Walas, wtedy na wylocie z Teatru Ósmego Dnia, i jej narzeczonego włoskiego, dzisiaj męża (?), pijąc przednie wina i deliberując o sztuce...
Rano zdziwiło nas to, co się działo w radiowej "Trójce": hymn i wojskowe marsze, oraz telefony nieczynne!
W południe poszliśmy do Teatru Dramatycznego, który był na głucho zamknięty i tylko na drzwiach wisiała kartka o przerwaniu WST - spotkań teatralnych - oraz pod siedzibę Regionu Mazowsze, już otoczonego przez ZOMO, gdzie zasięgnęliśmy języka, co to za klika z tym "stanem wojennym", w istocie walce ówczesnej władzy z Narodem. I zaczęła się konspira, czyli roznoszenie i rozrzucanie ulotek, w czym wspólnikiem był Zbysieniek Brzoza mieszkający o rzut beretem na Sadybie.
Ciekawostka, bo w parę tygodni potem wpadłem w "kocioł", czyli ubecką zasadzkę u Jacka Chmaja, wtedy konspiratora MKS'u, dzisiaj w Teatrze Ósmego Dnia: mnie - nas, bo byłem chyba z kimś - wypuszczono po rutynowym przesłuchaniu - wiedziałem, że mówi się: "odmawiam wszelkich zeznań" (sic!), a jego dopiero po pół roku z Rakowieckiej. Zastanawiałem się, czy to nie była próba kompromitacji przed kolegami, że oto wychodzi się z "paszczy lwa", ale myślę, że raczej najzwyczajniejszy bałagan.
Z ulotkami zdarzała się prawdziwa komedyja, gdy meldując się pod wyznaczony, konspiracyjny adres, otwierał ktoś (znany dzisiaj) nie mając pojęcia czemu spod drzwi rzucam jakimś hasłem - tak miałem przykazane; nie obyło się bez konsultacji z żoną i dopiero moje szczere wyznanie, że my w sprawie ulotek spowodowały uśmiech z tekstem: "to trzeba było od razu tak mówić"...
Żarty żartami, ale nie dla wszystkich był to czas bohaterszczyzny: trzeba pamiętać o ofiarach nie tylko na Śląsku.
Potem były kolejne uliczne manifestacje i polewanie nas wodą z policyjnych samochodowych polewaczek.
Pamiętam którąś z takich miesięcznic, gdy u Gwidona Zlatkesa na Bednarskiej wspominaliśmy własne "zwycięstwa" z opresją: ja dałem w długą po jakiejś minucie ormowskiego szturmu, a Gwidon, jak to Gwidon* poszedł naprzód, wprost na armaty i pałki.
Czyli, moje wspomnienia to raczej komedia niż powód do wypinania piersi po medal (po latach odmówiłem w wolnej Polsce przyjęcia gratyfikacji finansowej za kombatanctwo, argumentując, że to był mój obywatelski obowiązek).
Z nieco humorystycznych wspomnień przypominam sobie, że w Sopocie spotkałem kombatanta twierdzącego, że właśnie go wypuścili z Rakowieckiej, a dziś proponującego mi udział w zorganizowanej konspirze - jakieś hasła, punkty kontaktowe i plany wysadzenia władzy. Pochwaliłem się tym przed własnym Ojcem, byłym partyzantem z "virtutii militari", a on mnie sklął, że to prowokacja, i nawet uciął sobie rozmówkę z tym moim "szefem", co poskutkowało, że nie zostałem rzucony jako ten "kamień na szaniec" straconej wojny... Już nie pamiętam przy jakiej okazji okazało się, że ten mój dobroczyńca (nazwiska nie pamiętam, a szkoda) bierze udział w jakiejś akcji jako ZOMO-wiec w cywilu; czyli ojciec miał nosa w odróżnieniu od mojego zapału.
Tyle partyzanctwa, więcej grzechów nie pamiętam.
PS.
Gwidon Zlatkes, ach ten Gwidon... Jakiś "warstat" teatralny, oczywiście "niezależny" na łonie przyrody. Uprawiamy teatr uliczny, zatem machiny, kukły i tym podobne ustrojstwa. Ba, skoro na łonie, to na drodze artystycznej pojawiła się woda i cała przygoda może się sfajdać. Burza mózgów okazuje się bezskuteczna dopóki na czoło nie wspina się Gwidon z okrzykiem, jak dziś pamiętam: "dziewczyny, zamknąć oczy!", i ściągnąwszy gatki, a jakże, buch do jeziora wpław. O laboga, woda tylko po kolana! Autentyk!
jkz
OdpowiedzUsuńnie chcę przesadzać z analogiami, ale dzisiejsza PO-lszewia jawi mi się spadkobiercą tamtej opresji. Wprawdzie nikogo nie zabili (?), ani nie trzymali w odosobnieniu, ale z wolnością przekonań jest tak jak dawniej, tylko po cichu. Co można sprawdzić na przykład przy mianowaniach dyrektorów teatrów (bo, że "z konkursów" - to śmiech na sali). Kto nie z nimi ten przeciwko nim - oto zasad(zk)a, która im przyświeca! Coś się psuje w państwie polskim, tyle, że brakuje Hamleta.