Znowu NABOKOW: tym razem"Feralna trzynastka" dołożona na półce do poprzednich powieści; THOMASA MANNA: "Buddenbrukowie" w nowym przekładzie - "tołstyj źurnał", lubię grube książki, w których można się zanurzyć, a nawet utonąć; wreszcie ELENA FERANTE: "Genialna przyjaciółka" - pamięć mnie zawodzi, alem to chyba widział na scenie u niejakiej Marciniak (?); wreszcie najgrubsze tomiszcze, MIKI LIUKONENA: "O" - to dla mnie odkrycie epickie i fabularne.
Na starość coraz bardziej skłaniam się ku lekturze - kontra oglądactwu po teatrach - biorąc przykład z Jakuba z "Jak wam się podoba" Szekspira (robiłem w Poznaniu), bo tutaj to ja "rządzę", to mnie przypada przyjemność interpretowania zdarzeń, a nie oglądanie czyichś interpretacji zubażających.
Mając (tfu, tfu) wyobraźnię rozprzestrzenia się teatr w swojej głowie, zatem scena do niczego nie jest mi potrzebna. Bo przecież myśli innych artystów przydają naszemu życiu znaczenia, które pozwalają żyć głębiej i z moralnym przesłaniem.
W teatrze współczesnym - niestety - bywa to ideologizowane ("jedynie słusznie"), co przypomina jakiś Makarenkizm, czyli p o u c z a n i e. Prawdziwa sztuka musi być wolna i prowokować do myślenia, a nie do wyborów partyjnych lub personalnych.
Czyli?
Propaguję tu "teatr domowy" - bez kurtyny i suflera - zawarty między stronicami powieści / poezji, który jest wywoływany poprzez sięgnięcie na półkę.
Ja wiem, że zbiorowe przeżycie - na sali teatralnej- ma swą specyfikę, ale czasem mi się wydaje, że narzuconą przez najgłupszych na sali - ach te westchnienia - i oklaskiem nabrzmiałe prawice.
Stanowczo wolę indywidualne wzruszenia, którymi potem można się podzielić na piśmie (w krytyce? bo ja wiem, brakuje mi autorytetów, którym wierzyłbym nawet bez własnego osądu),lub pozostawić do wspomnień, z których składa się nasza egzystencja.
Zastanawia mnie czasem, czy to nie jest objaw starości, w której samemu "wie się lepiej", i brakuje potrzeby konfrontacji opinii z innymi. Coś może być na rzeczy.
Tyle, że "dyktatura wiekowych mędrców" to wynalazek Platona, a dzisiaj rządzi raczej smarkateria - pod jej gust i siłę nabywczą konstruowana jest moda i popkulturka. To znak czasów i nie ma się znowu co tak oburzać, wystarczy mieć dystans do różniastych list przebojów i rankingów popularności. Każdy artysta lubi być kochany, a szczególnie teatr traci sens bez publiczności (żyjący autor książki może ją sobie wyobrażać utwierdzając się poprzez tzw. spotkania autorskie).
W tym momencie nie wołam o zamykanie teatrów - i budowanie bibliotek - lecz raczej marudzę, by sceniczny poziom produkcji wart był dokonań Brooka, Percevala, Steina, czy Grotowskiego, Swnarskiego i Grzegorzewskiego, czy Jarockiego. Owszem, każda epoka ma swoje gusta i formy, aleć przecież da się opisać, co jest na scenie mądre i zrobione, a co tylko p o d r a b i a innych, lepszych od naszych idoli.
Dlatego krytyczne podejście do dzieła i porównywanie do klasyki (dzieł sprawdzonych w czasie) każdemu się przyda.
Nie wołam w tej sprawie o jakiś profesjonalizm - za nim często stoją interesy finansowe i prestiż - lecz domagam dobrego gustu, który się przejawia w życiu codziennym: stosunku do sąsiada, do zwierząt i tego, co zwykło się nazywać światopoglądem. Nich nie będzie ścigającym się z modą i trendami, raczej tradycyjnie oparty o Dekalog: wystarczy - nie rób drugiemu, co tobie niemiłe.
Komentarze
Prześlij komentarz