Dzisiaj - i zawsze - będzie o wyższości czytania nad czymkolwiek innym, a szczególnie dawaniem mi do zrozumienia "o czym to jest" - w realizacji teatralnej...
Bo przecież ja wiem lepiej! Mam swój zasób wyobraźni, by nie koniecznie oglądać na scenie, jak ktoś (nie)rozumie to, co ja i tak pojmuję - mądrzej, swoim rozumem...
Rzecz jest w dosłowności: na scenie, lub na ekranie zawsze bierze za to odpowiedzialność reżyser, z którym nie musi mi być po drodze - intelektualnej, niekoniecznie politycznej.
W teatrze coś "jest" - owszem, podlegające interpretacji, ale zawsze fizycznie zobrazowane, a w lekturze wszystko zależy tylko ode mnie i mojej wyobraźni: czyli, "reżyserii" myślowej...
Tego nas uczył w Szkole nasz ukochany Zapas, zwierze sceniczne, a jednak zakorzeniony w literaturze. Julia zawsze musi - mówił - sterczeć na balkonie, który j e s t niżej, lub wyżej proscenium, a wspinający się do niej Romeo to blondyn, albo brunet. W literaturze zaś - wszystko jest możliwe...
Pytanie, czy w takim razie reżyser jest w stanie opowiedzieć swoją historię jednoznacznie - tak a nie inaczej? Chyba nie... Stąd tak mnogość interpretacji i ocen!
W czytaniu, oczywiście też każdy ma swoje zdanie, ale... nie pcha się z nim na afisz, co najwyżej pochwali się nim w internecie, a to nie to samo, co brać za bilety za przedstawianie.
Z tego wynika, że teatr to tylko "usługa" dla niesamodzielnych myślowo, którym trzeba opowiedzieć, o co biega.
Jeśli czytam to rządzę, a jeśli zasiadam na widowni to jestem rządzony - manipulowany, zwodzony n a pokuszenie, co może mieć swój podniecający walor podglądactwa, przyznaję.
Dlatego na starość, mimo żem reżyser, wolę własny fotelk, kawkę i książkę, a wykłucanie się interpretacjami zostawiam niewyżytym młodszym.
Nie traćmy czasu na głupstwa!
Komentarze
Prześlij komentarz