Karl Ove Knausgard, Norweg na miarę Ibsena, choć "tylko" powieściopisarz, jest moim objawieniem literackim i źródłem pasjonujących przygód z fikcją.
Jego autobiografia (zmyślona?) "Moja walka", choć tytuł kojarzy się nieprzyjemnie, jest powieścią na miarę Czechowa w swej psychologicznej maestrii, oraz opisie dzieciństwa, durnej i chmurnej młodzieńczości... Któż tego nie przeżywał: pierwsze miłości, pierwsze przyjaźnie, pierwsze przeboje muzyczne - są jak katechizm ponad granicami.
To literatura bliska życia i uniwersalna w przedstawianiu emocji.
Figura opresyjnego Ojca przypomina Dostojewskiego, a lista przywołanych przebojów zapał "Beatelmanii".
Duch czasów pojawia się z zewnątrz, ale działa na wnętrze. Wszyscy wobec niego są równi, i on nie jest dla nikogo taki sam. Chcieliśmy mieć własne życie... Skąd brało się to n o w e, tak silne dążenie ? Ci młodzi ludzie robili to wszystko z całkowitą oczywistością, co wiele mówi o sile ducha tych czasów...
Trochę mi się kojarzy ta lektura z czytanym w młodości z wypiekami Molnara węgierskimi "Chłopcami z placu broni" i świadczy o uniwersalności przeżyć właściwych określonemu okresowi w życiu, bez względu na geografię i ideologię. Bez przemądrzalstwa - i literaturoznawstwa - nazwałbym te powieści źródłowymi, bo jak w lustrze odbijają czytelnika.
I tu powtórzę swoją niezbyt oryginalną tezę o najlepszych - dla mnie - książkach, że to nie te, które "odkrywają Amerykę", nieznane lądy i przeżycia, ale raczej nazywają moje własne sny i przeczucia, których nie umiałbym artystycznie nazwać, zatem między okładkami dostaję kawałek lustra i przewodnika.
Tak jak oglądać dobry teatr, tak warto czytać, by konfrontować się z zasadniczym pytaniem egzystencjalnym: jak żyć?
Poleca się łaskawej uwadze tego przystojnego Norwega i jego "opus magnum" młodości!
Komentarze
Prześlij komentarz