"Masz mylne wyobrażenie o tym, co znaczy czytać. Czytanie nie polega po prostu na przemienianiu drukowanych znaków w dźwięki. Jest czymś głębszym. Prawdziwe czytanie oznacza słuchanie tego, co książka ma do powiedzenia, i rozważenie tego, a może nawet prowadzenie w umyśle rozmowy z autorem. Oznacza dowiadywanie się czegoś o świecie: takim jaki jest, a nie takim jakim chciałbyś, żeby był."
... że mnie zachwyca? No, ale przecież niekoniecznie bywam Pimkiem. Czyli?
Sądzę, że wtedy do mnie najlepiej przemawia, gdy niczego ("Ameryki") nie odkrywa, lecz raczej
p o t w i e r d z a to, co za oknem - i jest mi znane z doświadczenia, także intelektualnego, czyli z wyobraźni!
Nie chcę by mnie czegokolwiek uczyła - to była domena socrealizmu, a dzisiaj "politycznej poprawności" - raczej nazywała w wyrafinowanej formie moje własne przeczucia, sny i niedopowiedzenia...
Bo sam wiem -"najlepiej"- to i owo, owszem, ale przecież nie zawsze (rzadko) umiem to ująć w słowa; ktoś kiedyś nazwał mnie, czy platońskim, nie pamiętam, oratorem, zatem dobrze się spełniam w publicznych wystąpieniach; publika mnie stymuluje.
Czy w tym jest jakaś nieuświadomiona potrzeba aktorstwa? Nie sądzę, bo pamiętam z młodości walkę
z własną nieśmiałością, tak, tak... realizowaną przez rzucanie się na głęboką wodę publicznych wystąpień. Pozwalam sobie zachować nadzieję, że merytorycznie, a nie dla poklasku, czy taniej popularności.
Poza tym wybrałem sobie zawód, w którym się "rządzi": samemu siedząc w cieniu decyduje nie tylko, że dziś wieczór gramy w prawo, lub w lewo, lecz co to by miało znaczyć, jaką to musi mieć treść i formę!
To jest niesamowita "władza" nad wyobraźnią - nie własną, bo zgromadzonych.
Materializowanie ulubionej powieści (dramatu, opowiadania, liryki) jest frajdą, ale niekoniecznie na forum publicznym - w zaciszu domowym to jest dopiero "koncert", mówiąc tak troszku Gombrowiczem.
Przypominam sam sobie szekspirowskiego Jakuba, który też przedkładał wyobraźnię nad doświadczeniem, co życiowo nie jest skuteczne, ale intelektualnie jak najbardziej.
Psychologia zwie to zdaje się introwertyzmem, z czym we własnym przypadku nie mogę się zgodzić, uważam się za ekstrawertyka: co w myśli, to na języku; oj miewałem z tym wiele kłopotów, ale znam swoje gorsze wady.
Najlepszą egzemplifikacją tego myślenia jest dla mnie Dostojewski... Ileż to razy śniłem sobie siebie jako Raskolnikowa - może niekoniecznie zabijającego staruszki, ale p r z e k r a c z a j ą c e g o ustalone normy, będącego "ponad" - zdolnego do ekstrawagancji, i jak tamten, jednak z moralnym przesłaniem,
i oczywiście Iwan Karamazow: "gieroj" samostanowienia i wysubtelnionej etyki (moje pierwsze studia
na ATK), bez wódki (sic!).
Ostatnio moje półki z książkami uginają się pod ORHANEM PAMUKIEM i JOHNEM MAXWELLEM COETZEE (czyżbym w wypadku tego afrykanera leciał Warlikiem?), niekoniecznie wiedząc dlaczego. Podejrzewam, że musi w tym grać rolę ("przewodnią") psychologia, która, tak jak w teatrze, decyduje, czy opowieść jest wiarygodna.
Czytanie jest lepsze. Polecam!

Komentarze
Prześlij komentarz