Ten manifest bezmyślnej głupoty polskiej teatralnej lewicy (także debilny rechot na widowni, np. gdy mówi się o Brzezince) wart jest sławy, bo trzeba żeby spisane były czyny i rozmowy.
Co spierdoliliśmy - pyta Krystian Lupa po wypowiedzeniu ze sceny egzegezy "Imagine" Johna Lennona jako manifestu komunistycznego (słusznie, jak najbardziej)?
Odpowiedź jakiej udziela - nie w moim imieniu, ale z przekonaniem - to gorzkie żale (imaginarium), że na Kwirynale, Pałacu Kultury, Bramie Brandenburskiej, Wieży Eiffla, Big Benie (bo na Kremlu - nie) nie świeci GWAZDA CZERWONA z bolszewickiego nieba, w którym "paradygmatu Boga" (sic!) nie ma.
Ot, filozofijka New Age podlana ekstazą na kwasie i pedalskim wietrzeniem kutasów (już nie tylko błazenek Kłak obnosi fujarę zamiast roli, bo wszyscy zasmakowali tu w ekshibicji).
Nie ma w tych grafomańskich występkach literatury (wiem, słyszę Ginsberga i Artauda) tylko bełkot "impro", ale i myśli: tyci-tyci... Banały na kopy (przepisuje z "Trybuny Ludu" i "Krasnoj Zwiezdy"?).
Stetryczałemu pederaście wszystka myśl się rozłazi, zostaje l o g o r e a i w o j e r y z m !
Gdyby wyrzucić pierwszą część spotkania w wyobraźni na temat marzenia opętanego przez Yoko Beatlesa, a zostawić tylko "kosmitologiczną" (bluźnierczą w wojującym ateizmie) część drugą z przezroczami (Krystian leci tu Woody Allenem w przenikaniach z planu filmowego do sceny), to przynajmniej można by było zapisać mu na plus ironiczne poczucie humoru, lecz niestety, grafomana nie powstrzymasz od wieszczenia i popisywania się popłuczynami po Jungu; i ten p a c y f i z m - z makatki... "Człowiek powinien być dobry", i "nie strzelać, nawet w obronie ojczyzny" (a fe); zresztą, co to za kategoria - na kawałek zdegradowanego (kłaniamy się modnie Grecie Thunberg) krajobrazu post-industrialnego.
Stary, a głupi - bo (mu) wszystko dozwolone(o) - a jak to się kończy, wiadomo: zaczyna się od "nieograniczonej wolności", a potem tylko... Szygalew i małe biesy...
Ponieważ tu sami swoi ("swój do swego po swoje": Palikot, Płatek and consortes), tłuszcza dowala i się cieszy. Prymitywizm guru dla ubogich (duchem, bo nie portfelem) już nawet nie straszy. Przyszli na chuj(a) i dostali, co chcieli!
OdpowiedzUsuńBluźnierstwa Krystiana Lupy
Pisze Sylwia Krasnodębska
„Imagine" w reżyserii Krystiana Lupy w Teatrze Powszechnym w Łodzi w koprodukcji z Teatrem Powszechnym w Warszawie to spektakl, w którym duszno nie tylko od palonych na scenie papierosów, ale i od intelektualnego bełkotu. To festiwal bluźnierstw, w którym transseksualista rozdaje narkotyki niczym Komunię Świętą...
Lupa sięga po utwór Johna Lennona „Imagine", który był artystycznym manifestem ateizmu i idei komunizmu. „Krystian Lupa wychodząc od słów piosenki, zadaje pytanie o żywotność utopii w dzisiejszym świecie, zwłaszcza idei New Age, wizji świata bez wojen, państw, własności, nienawiści" - czytamy w oficjalnym opisie spektaklu. Tymczasem samo przedstawienie prezentuje nic innego jak nienawiść do Jezusa Chrystusa i jego wyznawców właśnie. Bo jak inaczej nazwać scenę, w której aktorzy zwracają twarze w stronę nieba i z otwartymi ustami czekają na „boską spermę", dostając w zamian „boskie g...". Bo czym, jak nie obrazą uczuć religijnych, jest scena, w której podający się za kobietę w obcisłej sukience mężczyzna rozdaje aktorom tabletki mające być narkotykami. Robi to w sposób znany z rozdawania Eucharystii. Częstowaniu aktorów towarzyszą słowa „ciało boże", a w odpowiedzi słyszymy „amen".
W rozważaniu na temat świętości słyszymy za to, że „święty to jest otwór w d...". Aktor grający Johna Lennona przedstawiony jest jak Jezus Chrystus. Aktorzy podchodzą do niego, wkładają dłonie w jego rany i rozbierają go do naga. Zresztą nagości jest tu bardzo dużo. Niemal każdy z aktorów prezentuje swoje genitalia. Dla widzów spektakli Teatru Powszechnego w Warszawie nie jest to żadne zaskoczenie. Tam aktorzy są znani swojej widowni tak samo z twarzy, jak i z roznegliżowanych stref intymnych. „Imagine", będący koprodukcją teatrów łódzkiego i warszawskiego, zgromadziło aktorów również stołecznej sceny.
„Imagine" Lennona miało był wezwaniem do rewolucji, odrzucenia Boga i flirtem z komunistyczną wizją państwa. „Imagine" Krystiana Lupy jest spektaklem pełnym wulgaryzmów, niczym nieuzasadnionej nagości aktorów i wielością scen bluźnierczych. W założeniu twórców miała to być artystyczna podróż do świata kontrkultury, czasów tożsamościowej i kulturowej rewolucji przełomu lat 60. i 70. XX wieku. W efekcie to bełkot, w którym przez kilkanaście minut wysłuchujemy rozważań na temat znaczenia słowa „ale", a pytania egzystencjonalne sprowadzone są do propozycji zrobienia herbaty. Natomiast wywody bohaterów są sztafetą kompromitacji intelektualnej. Spektakl o „zakłamywaniu w imię wyższej nieokreśloności" jest jedynie marnym pokazem pogardy dla społeczeństwa szukającego wartości w wierze w Boga. A całe sześciogodzinne przedstawienie można sprowadzić do padających ze sceny słów: „wypierd... z tą Biblią".
Sylwia Krasnodębska