Schoen leci z Bagateli - po oskarżeniu przez Prokuraturę, a nie Buchwald, Adamiecką-Sitek z oszalałymi feminonazistkami uprawiającymi przestępczy seksizm bez dowodów i prawnego postępowania.
Wrotnowska-Gmyz milczy w sprawie odebrania dobrego imienia Pawłowskiemu, a on sam zaszył się pod ziemię i nie walczy o swe dobre imię ani w Akademii, ani w sądzie. Przynajmniej ja nic o takich postępowaniach nie wiem.
Należy mieć nadzieję, że #metoo po polsku będzie procedowany zgodnie z prawem a nie wykluczającymi ogłoszeniami na e-teatrze.
Wrocławski Polski bez dyrektora, bo Zwinogrodzka zapiera się, że to nie jej sprawa, tylko samorządu. Ma rację, ale nie mówi ile za to płaci z naszych pieniędzy, i jak by mogła nacisnąć, gdyby rzeczywiście sprawowała władzę zamiast brać pensję.
Stary Teatr u p a d ł i choć minister przyznaje się do błędu z dyrektorem to nic nie robi, by zażegnać kryzys i nie pić piwa, które sam nawarzył ustawiając Marka Mikosa w rzekomym konkursie i pozwalając przejąć władzę aktorom Klaty bez Klaty, czyli wrócić do stanu sprzed konkursu, tylko gorzej. Przy okazji rujnując autorytet prawicowych olimpijczyków w rodzaju Antka Libery, który podpisał oświadczenie o nie pozostawaniu w konflikcie interesów ze starającymi się w konkursie, mimo wiedzy, że ja zgłaszam go jako realizatora i zarobkującego (Klata miał dwóch takich "niezależnych i nieuwikłanych" jurorów), ale i tak MKiDN miało większość dla przeprowadzenia swego nieudolnego pomysłu - wtedy też z Gieletą, orłem reżyserii na tymczasowym wygnaniu, w co trąbił sam minister i usłużny dziennikarz Zaremba. Ustawa wyraźnie stanowi, że takich członków Komisji konkursowej trzeba wykluczyć (ciąg dalszy tego bezprawia miał miejsce w "konkursie" o IT, który był NIEWAŻNY, a nie, jak ogłoszono: "nierozstrzygnięty")...
Piotr Zaremba i Józef Orzeł (nie znają się na teatrze) lakierują kartofla i twierdzą uparcie, że to dobra zmiana, i że władzy nie można denerwować pretensjami. Nawet Maciej Stroiński z Przekroju i obozu przeciwnego rządzącym pisze, że to kompromitacja i likwidacja Narodowego Starego Teatru.
Większość artystycznego środowiska nienawidzi tego rządu, czemu daje wyraz także w dziełach - na szczęście tak niedorobionych i źle skrojonych, że tylko im samym się sprzedają...
Jeden Bernatowicz - CSW - nie zbawi, a MKiDN nie ma pomysłu i woli na pozyskiwanie artystów. Przekupywanie działa tylko w muzealnictwie, chociaż nikt nie wie, czym te nowe budowle będą zapełniane.
Kinematografia drgnęła, moim zdaniem świetnymi, "Legionami", ale słyszę, że frekwencyjnego sukcesu nie ma. Jest wspaniale utalentowany Janek Komasa z "Bożym ciałem" w przededniu światowej kariery, ale to ma z domu a nie partyjnego rozdania.
To nie tak, jak twierdzi np. Drewniak, że PiS ma "krótką ławkę" do obsad w kulturze, tylko, że ministerstwo brakiem przejrzystej polityki i wymagań zniechęca do siebie ludzi. Wszyscy widzą koniunkturalizm!
Artyści polscy tworzą przecież też za granicą, a w kraju najwybitniejsi pracują na obrzeżach.
Brak rozeznania ministra owocuje doborem negatywnym i nie rokuje na przyszłość.
W teatrze to nie tylko czas stracony, ale nie do odrobienia, bo język się zmienia - wraz z gustem publiczności - ciągłość została nieodwołalnie przerwana i za chwilę nawet "najstarsi widzowie" nie przypomną, co to był teatr.
Nie żadna "polityka historyczna", tylko warsztatowa może zapobiec degradacji. Już dziś większość aktorów nie umie mówić i sala teatralna nie służy do słyszenia tekstu sztuki bez mikrofonów. A aktor, który nie mówi, to do baletu!
I proszę przestrzegać obowiązujące prawo!
Tego ktoś musi wymagać, lecz "ryba psuje się od głowy". Nie wymaga minister, to nie wymagają dyrektorzy i panie reżyserujące...
Komu się nie podoba, feministki nawymyślają, i będzie trwało to, co jest, czyli coraz gorzej.
Wrotnowska-Gmyz milczy w sprawie odebrania dobrego imienia Pawłowskiemu, a on sam zaszył się pod ziemię i nie walczy o swe dobre imię ani w Akademii, ani w sądzie. Przynajmniej ja nic o takich postępowaniach nie wiem.
Należy mieć nadzieję, że #metoo po polsku będzie procedowany zgodnie z prawem a nie wykluczającymi ogłoszeniami na e-teatrze.
Wrocławski Polski bez dyrektora, bo Zwinogrodzka zapiera się, że to nie jej sprawa, tylko samorządu. Ma rację, ale nie mówi ile za to płaci z naszych pieniędzy, i jak by mogła nacisnąć, gdyby rzeczywiście sprawowała władzę zamiast brać pensję.
Stary Teatr u p a d ł i choć minister przyznaje się do błędu z dyrektorem to nic nie robi, by zażegnać kryzys i nie pić piwa, które sam nawarzył ustawiając Marka Mikosa w rzekomym konkursie i pozwalając przejąć władzę aktorom Klaty bez Klaty, czyli wrócić do stanu sprzed konkursu, tylko gorzej. Przy okazji rujnując autorytet prawicowych olimpijczyków w rodzaju Antka Libery, który podpisał oświadczenie o nie pozostawaniu w konflikcie interesów ze starającymi się w konkursie, mimo wiedzy, że ja zgłaszam go jako realizatora i zarobkującego (Klata miał dwóch takich "niezależnych i nieuwikłanych" jurorów), ale i tak MKiDN miało większość dla przeprowadzenia swego nieudolnego pomysłu - wtedy też z Gieletą, orłem reżyserii na tymczasowym wygnaniu, w co trąbił sam minister i usłużny dziennikarz Zaremba. Ustawa wyraźnie stanowi, że takich członków Komisji konkursowej trzeba wykluczyć (ciąg dalszy tego bezprawia miał miejsce w "konkursie" o IT, który był NIEWAŻNY, a nie, jak ogłoszono: "nierozstrzygnięty")...
Piotr Zaremba i Józef Orzeł (nie znają się na teatrze) lakierują kartofla i twierdzą uparcie, że to dobra zmiana, i że władzy nie można denerwować pretensjami. Nawet Maciej Stroiński z Przekroju i obozu przeciwnego rządzącym pisze, że to kompromitacja i likwidacja Narodowego Starego Teatru.
Większość artystycznego środowiska nienawidzi tego rządu, czemu daje wyraz także w dziełach - na szczęście tak niedorobionych i źle skrojonych, że tylko im samym się sprzedają...
Jeden Bernatowicz - CSW - nie zbawi, a MKiDN nie ma pomysłu i woli na pozyskiwanie artystów. Przekupywanie działa tylko w muzealnictwie, chociaż nikt nie wie, czym te nowe budowle będą zapełniane.
Kinematografia drgnęła, moim zdaniem świetnymi, "Legionami", ale słyszę, że frekwencyjnego sukcesu nie ma. Jest wspaniale utalentowany Janek Komasa z "Bożym ciałem" w przededniu światowej kariery, ale to ma z domu a nie partyjnego rozdania.
To nie tak, jak twierdzi np. Drewniak, że PiS ma "krótką ławkę" do obsad w kulturze, tylko, że ministerstwo brakiem przejrzystej polityki i wymagań zniechęca do siebie ludzi. Wszyscy widzą koniunkturalizm!
Artyści polscy tworzą przecież też za granicą, a w kraju najwybitniejsi pracują na obrzeżach.
Brak rozeznania ministra owocuje doborem negatywnym i nie rokuje na przyszłość.
W teatrze to nie tylko czas stracony, ale nie do odrobienia, bo język się zmienia - wraz z gustem publiczności - ciągłość została nieodwołalnie przerwana i za chwilę nawet "najstarsi widzowie" nie przypomną, co to był teatr.
Nie żadna "polityka historyczna", tylko warsztatowa może zapobiec degradacji. Już dziś większość aktorów nie umie mówić i sala teatralna nie służy do słyszenia tekstu sztuki bez mikrofonów. A aktor, który nie mówi, to do baletu!
I proszę przestrzegać obowiązujące prawo!
Tego ktoś musi wymagać, lecz "ryba psuje się od głowy". Nie wymaga minister, to nie wymagają dyrektorzy i panie reżyserujące...
Komu się nie podoba, feministki nawymyślają, i będzie trwało to, co jest, czyli coraz gorzej.
Komentarze
Prześlij komentarz