"Nakręcony na podstawie scenariusza Andrzeja Żuławskiego ekranowy dialog między ojcem i synem. Tytułowa „mowa ptaków” jest językiem, jakim posługują się ludzie wykluczeni z agresywnej większości. Tekst Żuławskiego akcentuje degradację inteligencji, która wybiera swoistą splendid isolation. Radykalny artystyczny eksperyment, jakim jest ta opowieść o komunie odrzuconych,łączy energię Wojny polsko-ruskiej z anarchistyczną siłą Chaosu. To prawdziwy stylistyczny tour de force, który w drodze do ekstatycznego finału wywołuje duchy – sceny, postaci i aurę Szamanki, Opętania, Diabłaczy Trzeciej części nocy. Trudno wyobrazić sobie piękniejszy filmowy list do ojca".
No i dobrze, tyle, że Xawery dziedziczy tu ekranowe ADHD - biegunkę myśli - i paranoiczny
stosunek do bliźniego swego, bardziej niż intelektualne walory ojca; z niczym, z nikim się nie rozlicza, tylko dosyć żałośnie naśladuje.
Film jest nie poskładany i nie zagrany. Wygląda na zgrywę we własnym gronie i lepszą zabawę na planie niż na ekranie, nie mówiąc o widowni (kilkanaście osób na wieczornym seansie w środku miasta). Cała para w gwizdek i androny, jako ukłony wobec opozycji.
Słyszałem, że dzieło nie zostało początkowo zakwalifikowane na festiwal filmowy do Gdyni, ale wrzask "liberałów" spowodował, że organizatorzy się ugięli i zamiast spuścić ten kompletnie poroniony gniot na drzewo wdali się w jakieś pyskówki o cenzurze.
A to po prostu głupie, histeryczne kino o niczym!
Xawery Żóławski nie ma nic do powiedzenia o współczesnej Polsce ani o sztuce filmowej.
Po starszym próbuje egzaltować swych bohaterów, co bywa śmieszne. Patrzenie na to: to kak tigra jebat - i smieszno i straszno... jest jedną ze złotych myśli bohatera (alter ego reżysera?), obok cytowania opinii Tołstoja.
Syn swego tatusia pozuje tu na jakiegoś kontestatora podczas, gdy występywa jako najzwyczajniejszy zadymiarz za PISF-owskie pieniądze, czyli uprawia podwójną moralność.
Żóławskich łączy tu niewątpliwie efekciarskie uzewnętrznianie emocji i szastanie się po planie. Sensu w tym większego nie ma. A skuteczność? Żadna!
No i dobrze, tyle, że Xawery dziedziczy tu ekranowe ADHD - biegunkę myśli - i paranoiczny
stosunek do bliźniego swego, bardziej niż intelektualne walory ojca; z niczym, z nikim się nie rozlicza, tylko dosyć żałośnie naśladuje.
Film jest nie poskładany i nie zagrany. Wygląda na zgrywę we własnym gronie i lepszą zabawę na planie niż na ekranie, nie mówiąc o widowni (kilkanaście osób na wieczornym seansie w środku miasta). Cała para w gwizdek i androny, jako ukłony wobec opozycji.
Słyszałem, że dzieło nie zostało początkowo zakwalifikowane na festiwal filmowy do Gdyni, ale wrzask "liberałów" spowodował, że organizatorzy się ugięli i zamiast spuścić ten kompletnie poroniony gniot na drzewo wdali się w jakieś pyskówki o cenzurze.
A to po prostu głupie, histeryczne kino o niczym!
Xawery Żóławski nie ma nic do powiedzenia o współczesnej Polsce ani o sztuce filmowej.
Po starszym próbuje egzaltować swych bohaterów, co bywa śmieszne. Patrzenie na to: to kak tigra jebat - i smieszno i straszno... jest jedną ze złotych myśli bohatera (alter ego reżysera?), obok cytowania opinii Tołstoja.
Syn swego tatusia pozuje tu na jakiegoś kontestatora podczas, gdy występywa jako najzwyczajniejszy zadymiarz za PISF-owskie pieniądze, czyli uprawia podwójną moralność.
Żóławskich łączy tu niewątpliwie efekciarskie uzewnętrznianie emocji i szastanie się po planie. Sensu w tym większego nie ma. A skuteczność? Żadna!
Komentarze
Prześlij komentarz