Panie Radosławie, Pan wie jak Pana lubię i wcale się nie czubię za to "konkursowe": ale, panie Jacku, bo pan nie jest z Krakowa...
- My, Polacy, zawsze mieliśmy fantastyczną postawę, a mimo to wszyscy nas dymali przez stulecia jak chcieli. Jedyne co mieliśmy to postawę, a nasi przeciwnicy za naszymi plecami dogadywali się, kroili, decydowali, przerzucali, robili co im się żywnie podobało - mówi Radosław Krzyżowski w wywiadzie dla Onet Kultura.
- Krzyżowski jest aktorem Narodowego Starego Teatru w Krakowie. W spektaklu "Masara" w reż. Stanisława Mojsiejewa gra rolę tytułową
- Najnowsza premiera Starego Teatru zdaniem aktora jest przykładem poważnej dysfunkcji: Nasz dostęp do reżyserów jest mocno ograniczony. To skazuje nas na daleko idącą przypadkowość w doborze twórców
- Problemów artystycznych nie potrafią rozwiązać dyrektorzy, brakuje im kompetencji. - Nie mam poczucia, żeby ten teatr miał dyrektora artystycznego - mówi aktor
- - Wyjściem z impasu ma być siedmioosobowa Rada Artystyczna. Cześć środowiska teatralnego odbiera to negatywnie. Krzyżowski przekonuje: - Próbujemy zrobić coś niepolskiego, wyjść z impasu, znaleźć formę mediacji z tymi, z którymi nie zawsze nam po drodze
Przemysław Bollin: W recenzjach "Masary" powtarza się opinia, że spektakl jest nieudany, bo reżyser użył zbyt wielu form wyrazu. Jak to wygląda z pana perspektywy?
Radosław Krzyżowski: Spektakl "Masara" działa tylko do przerwy. Najcelniej ujął to w recenzji Jacek Wakar, sugerując, że Mojsiejew nie zrozumiał konwencji dramatu. Marius Ivaškevičius drugą część "Masary" lokuje w konwencji teatru gore, czegoś na granicy wytrzymałości i dobrego smaku, a jednocześnie bardzo groteskowego.
Mówi pan o drugim i trzecim akcie dramatu.
O wszystkim tym, co rozgrywa się w piekle. Tryskająca krew, obcinane ręce - wszystko co powinno być eksponowane w celu uzyskania groteskowego efektu, u nas jest pochowane. Nie było na to pomysłu. Zostaje wulgarny język, który bez obudowania konwencją, staje się po czasie manieryczny i męczący. Szkoda tego tekstu, świetnego tekstu Mariusa Ivaškevičiusa.
"Masara" oddaje bieżący obraz Starego Teatru?
Oddaje poważną dysfunkcję. Nasz dostęp do reżyserów w bieżącym sezonie jest mocno ograniczony. To skazuje nas na daleko idącą przypadkowość w doborze twórców. W takiej sytuacji potrzeba nie lada umiejętności i sprytu, aby stworzyć program udający przynajmniej spójność. I jest to niewątpliwie rola dyrektora artystycznego.
Poprzez dozór nad powstającymi premierami, aktywny udział w okresie prób generalnych można wiele błędów skorygować, próbować stworzyć jakieś zazębiające się narracje. Teraz w Starym nie ma nikogo kto by to potrafił i to jest nasz poważny problem. "Masara" jest spektakularnym tego przykładem.
Miał pan poczucie nieprzygotowania reżysera do pracy nad tekstem Ivaškevičiusa?
Reżyserzy mają najróżniejsze strategie. Jedni zaczynają od improwizacji, inni chcą bezdyskusyjnej realizacji swoich wizji, jeszcze inni długo się przyglądają, zanim ujawnią swoje pomysły. Ja się spodziewałem, że Mojsiejew będzie przedstawicielem starej rosyjskiej szkoły, akademickiej, ale do bólu precyzyjnej. A tu nie było żadnej szkoły, nie pojawiały się żadne tropy, nie budował się świat. Cały czas słyszeliśmy, że scenografia i odpowiednie światło rozwiążą nasze problemy, ale tu nie było stworzonej scenicznej rzeczywistości. Zabieg przeprowadzony w pierwszym akcie się spełnia, ponieważ bezpośrednio wynika z tekstu, natomiast to, co potrzebuje decyzji reżyserskiej, czyli akt drugi i trzeci, zdaniem krytyki i części widzów nie spełnia się w ogóle.
Ta scena wiele mówi o sytuacji Teatru Starego. Byłem na spektaklu w piątek, i widzowie do końca nie wiedzieli, czy to jest część sztuki, czy nie. Długo trwała ta wymiana zdań, jakaś konsternacja. W końcu pani z widowni zarządziła przerwę.
(twarz mu rozjaśniała) Wszystko nabiera teraz innego kontekstu. Podobnie jest z "Wrogiem ludu".
Wszystko, co teraz robimy nabiera dodatkowych znaczeń. Wszystko się robi o teatrze.
Byli aktorzy Teatru Polskiego we Wrocławiu, protestujący przeciw Cezaremu Morawskiemu mają wam za złe, że zaczęliście szukać kompromisu z Markiem Mikosem.
Gdyby Teatr Stary nie miał doświadczenia Teatru Polskiego, to pewnie nasza reakcja byłaby taka sama jak aktorów wrocławskich. Powstaje dylemat, czy ważniejsza jest postawa czy ważniejsza jest skuteczność. Jestem pragmatykiem, uważam, że ważniejsza jest skuteczność. My Polacy zawsze mieliśmy fantastyczną postawę, a mimo to wszyscy nas dymali przez stulecia jak chcieli.
Jedyne co mieliśmy to postawę, a nasi przeciwnicy za naszymi plecami dogadywali się, kroili, decydowali, przerzucali, robili, co im się żywnie podobało.
Dyskutowaliśmy o tym wielokrotnie, jak najlepiej zachować się w tej sytuacji. Z jednej strony chcieliśmy grać spektakle z ostatnich sezonów Jana Klaty, bo to są znakomite przedstawienia i wciąż niewygrane. Z drugiej strony widzieliśmy, co się z Teatrem Polskim stało. Ten teatr praktycznie przestał istnieć. Fantastyczny zespół się rozjechał.
Z zespołu aktorskiego Starego Teatru odeszli świetni młodzi aktorzy. Nie bał się pan dalszej rozbiórki?
Ja byłem tym przede wszystkim niesamowicie zasmucony. Klata skonstruował fantastyczny zespół, a jeśli chodzi o najmłodszych, mieliśmy dream team, w tym przedziale wiekowym to galaktyczny skład: Monika Frajczyk, Małgorzata Gorol, Jaśmina Polak, Bartek Bielenia. Świetni gracze, jedni z najlepszych w swoim pokoleniu. Wiadomo było, że odejdą. Przecież każdy ich chce. Zasilili najlepsze zespoły: TR, Nowy. Ich odejście było niezwykle przykre. Były rozmowy, przekonywania.
Stało się, jak się stało. Wykonaliśmy jednak przez ostatnie pół roku gigantyczną pracę jako zespół.
Oczywiście nikt tej pracy nie widzi, bo nie łazimy z każdą pierdołą do gazet. Można mieć o nas takie, a nie inne zdanie, mam to w nosie. Ja wiem, jaka praca została wykonana. To jest właśnie walka. To jest proces, wysiłek. Ten zespół wart jest wszystkiego.
Próbujemy zrobić coś niepolskiego, wyjść z impasu, znaleźć formę mediacji z tymi, z którymi nie zawsze nam po drodze. Wykonać ten wysiłek.
Potwory człowiek hoduje sobie sam. Jeśli na kogoś kogo nie cenisz wylejesz jeszcze wiadro hejtu, zrobisz z niego potwora. I wtedy jest naprawdę źle. Myślę, że przyczynek do oceny będzie po tym sezonie.
A nie po następnym?
Myślę, że już po tym, kiedy przedstawimy propozycję kolejnych premier.
Ważne jest to, jakim językiem będzie mówił ten teatr. Jeśli uda nam się utrzymać w uczciwości artystycznej, a jest to dla mnie warunek sine qua non bycia tu w następnym sezonie, to będzie można powiedzieć, że wyszliśmy z tego cało.
Kiedy poznamy plany na przyszły sezon?
Rada Artystyczna pracuje, spotykamy się regularnie z dyrektorem. Problemów w Starym jest więcej. Zobowiązania, które podjęliśmy w oświadczeniu Rady Artystycznej, czyli stworzenie planu artystycznego na przyszły sezon przedstawimy na przełomie marca i kwietnia.
Chcemy się odwoływać do tradycji Zygmunta Hübnera, jego myślenia o zespole aktorskim, o roli zespołu.
Ile razy można było słuchać, że Teatru Starego już nie ma, że został zaorany. Nawet we mnie to budziło wściekłość, bo było to krzywdzące dla tego zespołu. Została pięćdziesiątka naprawdę świetnych graczy. Zmiana dyrekcji oznacza, że nagle przestajemy istnieć? Że nas nie ma? Nikt nie zastanowił się formułując te efektowne tezy, jak upokarzające jest to dla tego zespołu. Było we mnie coś z przekory, żeby pokazać, że ten zespół, jeśli tylko się skonsoliduje, sam będzie mógł decydować o przyszłości tego teatru. Czy to się uda, nie wiem, ale mam ogromną satysfakcję, że podjęliśmy się tego zadania.
jkz czwartek, 15 lutego 2018 12:59:00 CET
OdpowiedzUsuńW związku z zamieszczeniem przez Redakcję w dzisiejszym wydaniu e-teatru artykułu: "Krakowskim targiem teatralnym” Jacek Cieślak Rzeczpospolita nr 38
15-02-2018
uprzejmie proszę o zamieszczenie sprostowania
Z poważaniem
Jacek Zembrzuski, poszkodowany (art. 299 kpk) w opisywanej sprawie.
Artykuł jest nierzetelny i w sposób fałszywy opisuje sytuację.
1. Sztuka Ivaskievicziusa nie jest "dokumentalna", tylko postdramatyczna, więc mieści się w dotychczasowym profilu teatru Jana Klaty.
2. Powstanie RA nie jest "kompromisem", bo to warunek statutowy, lecz wymuszoną ze względu na nieprzygotowanie i bezradność pana Mikosa kolaboracją z nieakceptowanym zwycięzcą rzekomego konkursu i faktycznym przechwyceniem teatru przez grupę aktorów (będących w większości, ale ze zdaniem nie wyczerpującym spektrum opinii - o czym świadczy niedawny wywiad J. Chrząstowskiego) i bezprecedensowym odstępstwem od zasady, że w teatrze obowiązuje odpowiedzialność spersonalizowana i określona w umowie o pracę z organizatorem.
3. Mamy do czynienia z i n t e r e s e m , w którym, przy złamaniu prawa (niedozwolonego sposobu powołania komisji wyłaniającej nominata i odstąpieniu przez niego od zadeklarowanej w aplikacji konkursowej deklaracji programowej), pozwala się przejąć teatr określonej grupie aktorów, którzy już zapowiadają kontynuację, by było tak, jak było - za Klaty (wcale nie miał jednoznacznego poparcia przed "konkursem", miał nawet konkurenta z zespołu) wprowadzających swoje porządki...
4. Gildia niczego nie bojkotowała, tylko oświadczała, a dziś już połyka język twierdząc ustami swych prominentnych członków, że to były tylko "indywidualne deklaracje". Czyli byli, są i będą dogadani ze swymi aktorami. Powtarzam: tak było i tak będzie... A pan Zaremba i pani Zwinogrodzka za chwilę oznajmią, że to jest właśnie dobra zmiana - a nie dowód na klęskę polityki ministerialnej...
5. Gieleta wyleciał, bo obmówił Mikosa jako wariata (mam dowody w swoim komputerze) - po intensywnym kontakcie, ale bez dogadania, bo został wyciągnięty z ministerialnego kapelusza na łapu capu i w ostatniej chwili; w każdym razie jest współautorem nagrodzonego, choć nierealizowanego programu, więc kto i czym "wygrał" ten konkurs? Na to pytanie rzecznik ministra nie chce odpowiedzieć (będzie musiał przed sądem, bo to jego ustawowy obowiązek)...
6. Umowa: pensja dla Mikosa za władzę dla aktorów jest wstępem do katastrofy teatru (vide Rudziński z rządzącą T. Powszechnym Jandą kontra Szczepkowską), bo całkowicie unieważnia odpowiedzialność i otwiera pole dla naturalnych w środowisku konfliktów i niezdrowej konkurencji o granie i zarabianie.
To abecadło zarządzania, którego nie zna piszący dziennikarz i płacące ministerstwo! To koniec Starego w formie, którą znamy.
Widz będzie pamiętał.
Koleżanka
OdpowiedzUsuńRadzie Artystycznej Starego wydaje się, że złapała w pułapkę premiera Glińskiego, bo zrealizowanie pomysłu "dyktowania repertuaru" oznacza de facto przejęcie teatru przez aktorów, którzy są zwolennikami tego, by było, jak było za Jana Klaty, co dziś się dokonuje codziennie w tym, co grają.
Ale, tu "Tatarzyn za łeb trzyma"... A kto trzyma Tatarzyna? Przecież minister może w każdej chwili zdymisjonować Marka Mikosa i wtedy kadencja R. A. automatycznie wygaśnie - bez jej zasługi w doprowadzeniu do zwolnienia, bo układ z dyrektorem oznacza kolaborację i unieważnia sprzeciw.
Władza lubi mieć spokój, ale nie rezygnuje z tego, by rządzić. A nowy dyrektor będzie miał prawo unieważnić nawet podpisane umowy z reżyserami powołując się na Statut, który takich "rządzących" praw Radzie nie przyznaje.
Dlatego aktorzy mogą zostać "na tarczy", ale pozbawieni cnoty oporu.
Widać, że nie przemyśleli wszystkich konsekwencji, a twarze mogą utracić!
bardzo trafne spostrzeżenie, dziękuję.
OdpowiedzUsuńChyba, żeby ministrowi / ministrowej bardzo (!) zależało, by (w teatrze) było tak, jak było! Ale wtedy nie spoczniemy, aż dojdziemy do a u t e n t y c z n y c h zmian.